– To wszystko?
– Tak.
– Wywróć kieszenie, skarbie. Chcę to zobaczyć na własne oczy.
Curtis wywrócił najpierw lewą a potem prawą przednią kieszeń. Kilka monet i kluczyk do skutera wypadły na ziemię i zalśniły w promieniach zasnutego lekką mgiełką słońca.
– Dobrze – mruknął Grunwald. – Teraz tylne.
Curtis wywrócił tylne kieszenie. W jednej z nich była stara lista zakupów nagryzmolona na karteluszku. Nic więcej.
– Kopnij mi swoją komórkę – powiedział Grunwald.
Curtis spróbował to zrobić i kompletnie chybił.
– Ty dupku – mruknął Grunwald i roześmiał się. Jego śmiech zakończył się tym samym ni to szlochem, ni to kaszlem i po raz pierwszy w życiu Curtis zrozumiał, czym jest morderstwo. Rozumująca jasno część jego umysłu uznała je za coś wspaniałego. Morderstwo – poprzednio dla niego niepojęte – okazało się tak proste jak skracanie ułamków.
– Pospiesz się, do kurwy nędzy – polecił Grunwald. – Chcę wrócić do domu i wejść do wanny z gorącą wodą. Zapomnij o środkach przeciwbólowych, gorąca kąpiel to jedyna rzecz, która działa. Gdybym mógł, zamieszkałbym w wannie. – Nie widać było jednak, żeby mu się specjalnie spieszyło. Błyszczały mu oczy.
Curtis kopnął ponownie komórkę i tym razem udało mu się ją posłać prosto pod nogi Grunwalda.
– Piłka w siatce! – zawołał Skurwysyn. Przyklęknął na jedno kolano, podniósł nokię (ani na chwilę nie przestając celować w Curtisa), po czym wyprostował się z wysiłkiem, o którym świadczyło ciche stęknięcie. Wsadził komórkę Curtisa do kieszeni spodni i wskazał lufą pistoletu leżące na drodze drobiazgi.
– Teraz pozbieraj swoje śmieci i schowaj z powrotem do kieszeni. Drobniaki też. Kto wie, może znajdziesz tam w środku automat z cukierkami.
Curtis zrobił to w milczeniu, ponownie czując ukłucie bólu, kiedy spojrzał na przedmiot dołączony do kółka z kluczykiem do vespy. Pewne rzeczy najwyraźniej nie zmieniają się nawet w ekstremalnych okolicznościach.
– Zapomniałeś o swojej liście zakupów, pierdolcu. Nie powinieneś o niej zapominać. Wszystko z powrotem do kieszeni. Co się tyczy twojego telefonu, mam zamiar podłączyć go do jego małej ładowarki w twoim małym domciu. Oczywiście po skasowaniu wiadomości, którą ci zostawiłem.
Curtis podniósł leżącą na ziemi kartkę – sok pomar., filety rybne, bułki, przeczytał – i wetknął ją z powrotem do tylnej kieszeni.
– Nie uda ci się – rzekł.
Skurwysyn uniósł krzaczaste brwi starca.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał.
– Włączony jest alarm przeciwwłamaniowy. – Curtis nie pamiętał, czy go włączył, czy nie. – Poza tym, kiedy wrócisz na Turtle Island, będzie tam już pani Wilson.
Grunwald posłał mu pobłażliwe spojrzenie. Fakt, że było to pobłażliwe spojrzenie szaleńca, nie tylko irytował, ale i przerażał.
– Jest czwartek, sąsiedzie. W czwartki i piątki twoja gospodyni przychodzi dopiero po południu. Myślisz, że cię nie obserwowałem? Podobnie jak ty obserwowałeś mnie?
– Wcale cię…
– Och, widziałem, jak zerkałeś zza swojej ulubionej palmy przy drodze… myślisz, że nie… ale ty nigdy mnie nie zobaczyłeś, prawda? Bo jesteś leniwy. A leniwi ludzie są ślepi. Leniwi ludzie dostają to, na co zasługują. Wszyscy geje są leniwi; zostało to naukowo udowodnione – dodał Grunwald, ściszając dyskretnie głos. – Gejowskie lobby próbuje to ukryć, lecz można znaleźć na ten temat opracowania w Internecie.
Coraz bardziej zaniepokojony Curtis prawie nie zwrócił na to uwagi. Skoro Grunwald obserwował panią Wilson… Chryste, od jak dawna to planował?
Co najmniej od momentu, kiedy Curtis pozwał go za Betsy. A może jeszcze dłużej.
– Co do kodu twojego alarmu… – Skurwysyn ponownie wybuchnął tym swoim szlochośmiechem. – Zwierzę ci się z małego sekretu: alarm zakładała ci firma Hearn Security, a ja współpracuję z nimi prawie od trzydziestu lat. Gdybym chciał, mógłbym mieć kody wszystkich alarmów zakładanych przez nich na wyspie. Ale tak się składa, że potrzebny był mi tylko twój. – Wciągnął powietrze nosem, splunął, a potem zaniósł się gwałtownym kaszlem, który zadudnił głęboko w jego płucach. Wyglądało na to, że go boli (Curtis miał taką nadzieję), lecz lufa pistoletu nawet nie drgnęła. – Zresztą pewnie zapomniałeś go włączyć. To normalne, kiedy myśli się stale o obciąganiu fiuta i takich rzeczach.
– Grunwald, czy nie możemy…
– Nie. Nie możemy. Zasłużyłeś na to. Zasłużyłeś na to, kupiłeś i będziesz miał za swoje. Właź do tego pierdolonego sracza.
Curtis ruszył w stronę przenośnych toalet, jednak zamiast tej po lewej wybrał tę po prawej.
– Nie, nie – mruknął Grunwald. Cierpliwie, jakby mówił do dziecka. – Do tej z drugiej strony.
– Tamta za bardzo się przechyla. Jeśli tam wejdę, może się przewrócić.
– Nie – odparł Grunwald. – To cudo jest tak samo solidne jak twoja ukochana giełda. Ma wzmocnione boki. Ale jestem pewien, że spodoba ci się zapach. Faceci twojego pokroju rżną się na okrągło w dupala, więc chyba ci się spodoba. Chyba go pokochasz. – Lufa pistoletu wbiła się nagle w pośladki Curtisa, który wydał z siebie stłumiony okrzyk. Grunwald roześmiał się. Kawał Skurwysyna. – Właź tam, zanim zamienię twój stary kanał ściekowy w fabrycznie nową superautostradę.
Curtis musiał się pochylić nad rowem ze stojącą brudną wodą. Ponieważ toaleta była pochylona, drzwi otworzyły się same i o mało nie rąbnęły go w twarz, kiedy zwolnił zasuwkę. To spowodowało kolejny wybuch śmiechu Grunwalda i Curtisa po raz kolejny nawiedziły myśli o morderstwie. Mimo to zdumiewało go własne zaangażowanie. To, jak nagle zakochał się w zapachach zieleni i zamglonym błękitnym niebie Florydy. Jak wielką miał ochotę na kromkę chleba – nawet kawałek tostowego pieczywa byłby królewską ucztą; zjadłby go z serwetką na kolanach i wybrał odpowiedni rocznik wina ze swojej piwniczki. Widział życie z zupełnie nowej perspektywy. Miał tylko nadzieję, że zdąży się nim nacieszyć. Jeżeli Skurwysyn zamierzał go jedynie zamknąć, może zdąży.
Jeśli się z tego jakoś wykaraskam, pomyślał (ta myśl była tak samo niespodziewana i abstrakcyjna jak ta o kromce chleba), zacznę wpłacać pieniądze na „Save the Children”.
– Właź tam, Johnson.
– Mówię ci, że się przewróci!
– Kto tu się zna na budowaniu? Nie przewróci się, jeśli będziesz ostrożny. Wchodź.
– Nie rozumiem, dlaczego to robisz!
Grunwald roześmiał się z niedowierzaniem.
– Ładuj tam tyłek albo ci go odstrzelę, jak mi Bóg miły.
Curtis dał krok przez rów i wszedł do przenośnej toalety, która przechyliła się niebezpiecznie do przodu pod jego ciężarem. Czując to, krzyknął, pochylił się nad ławką z sedesem i oparł rozczapierzone dłonie o tylną ścianę. I kiedy tam stał niczym czekający na przeszukanie podejrzany, zatrzasnęły się za nim drzwi. Zgasło słoneczne światło. Znalazł się nagle w gorącym półmroku. Kiedy obejrzał się przez ramię, toaleta zakołysała się i omal nie przewróciła.
Usłyszał pukanie i wyobraził sobie pochylonego nad rowem Skurwysyna, który jedną ręką opierał się o niebieski siding, a drugą, zaciśniętą w pięść, pukał w drzwi.
– Wygodnie ci tam? Miło? – Curtis nie odpowiedział. Dzięki temu, że Grunwald oparł się o drzwi toalety, to cholerstwo przynajmniej się wyprostowało. – Jasne, że wygodnie. Miło, jakbyś dostał w ryło.
Rozległo się kolejne stuknięcie i toaleta ponownie przechyliła się do przodu. Grunwald przestał ją podpierać. Curtis przybrał poprzednią pozycję, stojąc na palcach i całą siłą woli utrzymując śmierdzącą kabinę w pionie. Od płynącego po twarzy potu zapiekło go skaleczenie po goleniu z lewej strony szczęki. To sprawiło, że pomyślał z nostalgią i miłością o własnej łazience, którą normalnie traktował jak coś oczywistego. Oddałby każdego dolara ze swojego funduszu emerytalnego, żeby tam być, trzymać w prawej ręce maszynkę do golenia, patrzeć, jak kropla krwi sączy się przez piankę na jego lewym policzku, i słuchać jakiejś głupiej piosenki z radiobudzika przy łóżku. Coś z repertuaru Carpenters albo Don Ho.