Выбрать главу

Teraz się przewróci, na pewno się przewróci, Skurwysyn planował to od samego początku.

Tym razem jednak kabina się wyprostowała. Mimo to w każdej chwili mogła się wywrócić. Stojąc na palcach, z tułowiem wygiętym w łuk i dłońmi opartymi o ścianę, Curtis uświadomił sobie, jak ohydny smród unosi się w małej rozgrzanej kabinie mimo zamkniętej deski. Odór środka dezynfekcyjnego – to musiał być ten niebieski – mieszał się ze smrodem rozkładających się ludzkich odchodów, w jakiś sposób jeszcze go potęgując.

Kiedy Grunwald ponownie się odezwał, jego głos dobiegł od strony tylnej ściany. Musiał przeskoczyć rów i obejść dookoła kabinę. Curtis był tak zaskoczony, że o mało nie odskoczył do tyłu. W ostatniej chwili zdołał opanować ten odruch, oderwał jednak dłonie od ściany i to wystarczyło, żeby toaleta się zachwiała. Curtis oparł ręce z powrotem o ścianę, pochylił się jak najdalej, i zażegnał niebezpieczeństwo.

– Jak się czujesz, sąsiedzie?

– Śmiertelnie się boję – odparł Curtis. Spocone włosy opadły mu na czoło, ale bał się je odgarnąć. Nawet tak nieznaczny ruch mógł spowodować wywrócenie się kabiny. – Wypuść mnie. Już się zabawiłeś.

– Jeśli sądzisz, że to dla mnie zabawa, jesteś w grubym błędzie – rzekł pedantycznym tonem Skurwysyn. – Myślałem o tym od bardzo dawna, sąsiedzie, i uznałem w końcu, że to konieczne… to jedyna droga postępowania. I muszę to zrobić teraz, ponieważ jeśli będę dłużej zwlekał, moje ciało może odmówić mi posłuszeństwa i nie wykona tego, co trzeba.

– Możemy to załatwić jak mężczyźni, Grunwald. Przysięgam, że możemy to zrobić.

– Możesz sobie przysięgać, ile chcesz. Nigdy nie uwierzę komuś takiemu jak ty – ciągnął Skurwysyn tym samym pedantycznym tonem. – Każdy, kto wierzy pedrylowi, zasługuje na to, co go spotyka. UWAŻACIE SIĘ ZA TAKICH CWANIAKÓW! – wrzasnął nagle tak głośno, że jego głos kilka razy się załamał. – JAK CWANY SIĘ TERAZ CZUJESZ?

Curtis milczał. Za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że zaczyna pojmować szaleństwo Skurwysyna, otwierały się przed nim nowe widoki.

– Pewnie chcesz, żeby ci to wyjaśnić – podjął po chwili spokojniejszym tonem Grunwald. – Myślę, że na to zasługujesz. Chyba tak.

Gdzieś w pobliżu zakrakała wrona. Dla zamkniętego w małym rozgrzanym pudle Curtisa zabrzmiało to jak śmiech.

– Myślisz, że żartowałem, nazywając cię pedalską wiedźmą? Ależ skąd. Czy to znaczy, że zdajesz sobie sprawę, że jesteś… eee… złowrogą nadprzyrodzoną istotą zesłaną po to, by mnie poddać próbie? Nie wiem. Naprawdę. Odkąd moja żona zabrała biżuterię i odeszła, spędziłem wiele bezsennych nocy, zadając sobie między innymi to pytanie. I nadal nie wiem. Prawdopodobnie nie zdajesz sobie sprawy.

– Grunwald, zapewniam cię, że nie jestem…

– Zamknij się. Ja teraz mówię. Oczywiście zapewniałbyś mnie o tym tak czy owak. Bez względu na to, czy zdajesz, czy nie zdajesz sobie sprawy, tak właśnie byś mówił. Przyjrzyj się zeznaniom różnych czarownic w Salem. Mówię ci, przyjrzyj się. Ja to zrobiłem. Wszystko jest w Internecie. Przysięgały, że nie są wiedźmami, a kiedy wydawało im się, że unikną w ten sposób śmierci, przysięgały, że nimi są lecz w gruncie rzeczy niewiele z nich wiedziało, jak jest naprawdę. To staje się jasne, kiedy człowiek spojrzy na to swoim oświeconym… no wiesz, tym swoim oświeconym… Umysłem czy czym tam chcesz. Hej, sąsiedzie, jak ci się to podoba?

Skurwysyn – chory, lecz najwyraźniej nadal dość silny – zaczął nagle kołysać toaletą. Curtis o mało nie oparł się o drzwi, co z pewnością skończyłoby się katastrofą.

– Przestań! – ryknął. – Przestań to robić!

Grunwald roześmiał się pobłażliwie. Kabina przestała się chybotać. Jednak Curtis miał wrażenie, że jest teraz pochylona bardziej niż wcześniej.

– Ale z ciebie mazgaj. Jest solidna jak giełda, mówię ci! – Pauza. – Oczywiście… powiem ci jedno: wszyscy pedryle to kłamcy, lecz nie wszyscy kłamcy są pedrylami. To nie jest równanie równoważne, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Jestem szczery chłopak, zawsze taki byłem, niech mnie kule biją jeśli jest inaczej, ale skłamałem, żeby cię tu zwabić, przyznaję to, i teraz też mogę kłamać.

Znowu to kaszlnięcie – głębokie, mroczne i prawie na pewno bolesne.

– Wypuść mnie, Grunwald. Błagam cię. Błagam, żebyś mnie wypuścił.

Na chwilę zapadła cisza, jakby Skurwysyn się nad tym zastanawiał. A potem wrócił do wcześniejszego tematu.

– Ostatecznie… kiedy w grę wchodzą czarownice… nie możemy polegać na ich zeznaniach. Nie możemy nawet polegać na zeznaniach innych osób, bo mogą być sfingowane. Kiedy mamy do czynienia z czarownicami, wszystko jest… no wiesz… subiektywne. Możemy polegać tylko na dowodach. Dlatego przeanalizowałem dowody w mojej sprawie. Przyjrzyjmy się faktom. Po pierwsze, wycyckanie mnie przy działce Vintona. To była pierwsza sprawa.

– Grunwald, ja nigdy…

– Zamknij się, sąsiedzie. Chyba że chcesz, żebym przewrócił twój mały rozkoszny domek. Chcesz tego?

– Nie!

– Prawidłowa odpowiedź. Nie wiem, dlaczego mnie wycyckałeś, ale wydaje mi się, że zrobiłeś to, bo bałeś się, że chcę postawić na Turtle Island parę apartamentowców. Tak czy inaczej dowody… to znaczy ta twoja śmieszna umowa sprzedaży… niedwuznacznie świadczą o tym, że była to próba wycyckania. Twierdzisz, że Ricky Vinton chciał ci sprzedać tę działkę za milion pięćset tysięcy. Pytam cię, sąsiedzie. Czy jakikolwiek sędzia i członek ławy przysięgłych jest w stanie w to uwierzyć?

Curtis nie odpowiedział. Bał się teraz nawet odchrząknąć, nie tylko dlatego, że mogłoby to zdenerwować Skurwysyna, ale też dlatego, że robiąc to, mógł wywrócić niebezpiecznie przechylony wychodek. Bał się, że kabina runie, kiedy tylko odsunie mały palec od ściany. Prawdopodobnie była to głupota, lecz nie był tego do końca pewien.

– A potem pojawili się krewni, komplikując sytuację, która i tak była już wystarczająco skomplikowana… przez twoje pedalskie krętactwo! To ty ich tu ściągnąłeś. Ty albo twój adwokat. To oczywiste… typowy przykład sytuacji, no wiesz, gdzie wszystko jest proste jak drut. Ponieważ odpowiada ci ten stan rzeczy.

Curtis w dalszym ciągu milczał, nie zamierzając podważać wersji Skurwysyna.

– Wtedy właśnie rzuciłeś klątwę. To musiało być wtedy. Świadczą o tym dowody. „Nie trzeba widzieć Plutona, żeby wiedzieć, że Pluton istnieje”. Powiedział to jakiś naukowiec. Doszedł do wniosku, że Pluton istnieje, obserwując nieregularny przebieg orbity jakiejś innej planety, wiedziałeś o tym? Tak samo wykrywa się czary, Johnson. Trzeba przyjrzeć się dowodom i zbadać nieregularny przebieg orbity twojego, no wiesz, twojego co tam chcesz. Twojego życia. Poza tym ciemnieje twoja aura. Ciemnieje. Czuję, że to się dzieje. To jest jak zaćmienie… To…

Grunwald znowu się rozkaszlał. Curtis stał w pozie, jakby był gotów do przeszukania, z wypiętym tyłkiem i brzuchem pochylonym nad sedesem, na którym cieśle Skurwysyna siadali niegdyś, by postawić klocek po porannej kawie.

– A potem opuściła mnie Ginny. Obecnie mieszka na Cape Cod. Mówi, że jest sama, to oczywiste, że tak mówi, bo chce alimenty… wszystkie tego chcą… ale ja wiem lepiej. Jeśli ta napalona suka nie znajdzie kutasa, który chędożyłby ją dwa razy dziennie, będzie oglądała Amerykańskiego idola i żarła czekoladowe trufle, aż pęknie. No i na dodatek urząd skarbowy. Te sukinsyny pojawiły się zaraz potem ze swoimi laptopami i pytaniami. „Czy zrobił pan to, czy zrobił pan tamto, gdzie ma pan papiery na jeszcze coś innego?”. Czy to nie są czary, Johnson? A może to bardziej, no nie wiem, bardziej banalne kurewstwo? Może złapałeś po prostu słuchawkę i powiedziałeś „Prześwietlcie tego faceta, ma więcej ciastek w spiżarni, niż się do tego przyznaje”.