Выбрать главу

– Grunwald, ja nigdy…

Toaleta się zatrzęsła. Curtis przechylił się do tyłu, przekonany, że tym razem…

Ale ponownie skończyło się tylko na strachu. Zaczynało mu się kręcić w głowie. Zaczynało mu się kręcić w głowie i chciało mu się rzygać. Nie chodziło tylko o smród; powodem było gorąco. A może jedno i drugie. Czuł, że koszula przykleja mu się do piersi.

– Przedstawiłem dowody – powiedział Grunwald. – Milczałeś, kiedy je przedstawiałem. Cisza na sali.

Dlaczego tu tak gorąco? Curtis podniósł wzrok i zobaczył, że pod sufitem nie ma otworów wentylacyjnych. A raczej były, lecz zostały zasłonięte. Przez coś, co wyglądało jak kawałek blachy. Wybito w niej trzy albo cztery dziury, przez które wpadało trochę światła, ale ani odrobiny powietrza. Były większe od ćwierćdolarówek i mniejsze od srebrnych dolarów. Obejrzał się przez ramię i zobaczył, że dwa otwory wentylacyjne w drzwiach również prawie całkowicie zasłonięto.

– Zamrozili moje konta – oświadczył Grunwald niskim, urażonym tonem. – Najpierw przeprowadzili kontrolę, powiedzieli, że to tylko rutynowe czynności, jednak ja wiedziałem, o co im chodzi, wiedziałem, co mnie czeka.

Oczywiście, że wiedziałeś, bo narobiłeś masę szwindli.

– Ale jeszcze przed kontrolą zaczął się ten kaszel. To też oczywiście twoja sprawka. Poszedłem do doktora. Rak płuc, sąsiedzie, z przerzutami do wątroby, żołądka i chuj wie, gdzie jeszcze. Wszystkie miękkie narządy. Dokładnie tak, jak to robią wiedźmy. Dziwię się, że odpuściłeś sobie jajka i tyłek, chociaż jestem pewien, że tam też się pojawi. Jeśli na to pozwolę. Lecz ja nie mam takiego zamiaru. Dlatego choć wydaje mi się, że zapiąłem tutaj wszystko na ostatni guzik, rozumiesz, mucha nie siada, nie ma znaczenia, nawet jeżeli czegoś nie przewidziałem. Już niedługo strzelę sobie w łeb. Dokładnie z tej giwery, sąsiedzie. Siedząc w wannie z gorącą wodą.

Grunwald westchnął tęsknie.

– To jedyne miejsce, w którym jestem szczęśliwy. Moja wanna.

Curtis zdał sobie z czegoś sprawę. Możliwe, że stało się to w momencie, kiedy Skurwysyn powiedział „wydaje mi się, że zapiąłem tutaj wszystko na ostatni guzik”, ale chyba wiedział o tym już wcześniej. Skurwysyn miał zamiar przewrócić przenośną toaletę. Zrobi to, jeśli Curtis będzie płakał i protestował, i zrobi to, jeśli zachowa spokój. To nie miało żadnego znaczenia. Na razie jednak zachowywał spokój bez względu na to, co mogło się stać. Zachowywał spokój, ponieważ chciał jak najdłużej pozostać w pozycji wyprostowanej – to chyba oczywiste – i ponieważ odczuwał coś w rodzaju trwożnej fascynacji. Grunwald nie mówił metaforycznie; Grunwald autentycznie wierzył, że Curtis Johnson jest kimś w rodzaju czarownika. Jego umysł musiał być w stanie takiego samego rozkładu jak reszta ciała.

– RAK PŁUC! – obwieścił Grunwald swojemu pustemu, rozgrzebanemu osiedlu i ponownie zaniósł się kaszlem. Wrony zakrakały na znak protestu. – Rzuciłem palenie trzydzieści lat temu i teraz zachorowałem na raka płuc?

– Jesteś stuknięty – stwierdził Curtis.

– Jasne, zdaniem świata. Taki był plan, tak? Taki był jebany PLAAAN. A potem, na domiar złego, pozwałeś mnie z powodu tej twojej cholernej suki z przydupiastą mordą. Twoja cholerna suka była na mojej posiadłości! Jaki miałeś w tym cel? Po tym jak odebrałeś mi działkę, żonę, firmę, całe życie, jaki miałeś w tym cel? Chciałeś mnie upokorzyć, to jasne! Nie tylko zniszczyć, ale i znieważyć. I po co to wszystko? Czary! A wiesz, co mówi Biblia? „Nie pozwolisz żyć czarownicy” *.

Wszystko, co mi się przytrafiło, to twoja wina i NIE POZWOLISZ ŻYĆ CZAROWNICY!

Grunwald pchnął przenośną toaletę. Musiał naprawdę mocno podeprzeć ją ramieniem, ponieważ tym razem w ogóle się nie zachybotała, lecz od razu runęła. Curtis, przez ułamek sekundy w stanie nieważkości, poleciał do tyłu. Zasuwka powinna otworzyć się pod jego ciężarem, ale tak się nie stało. Skurwysyn musiał jakoś zadbać także i o to.

A potem zadziałała siła ciążenia, kabina upadła drzwiami na ziemię i Curtis wylądował na plecach. Walnął się tyłem głowy o drzwi i zobaczył przed oczyma gwiazdy. Pokrywa sedesu otworzyła się niczym usta i rzygnęła z niego brązowoczarna ciecz, gęsta niczym syrop. Rozkładający się kawałek gówna wylądował na jego kroczu. Curtis wydał okrzyk wstrętu i strząsnął go, a potem wytarł dłoń o koszulę, zostawiając na niej brązową smugę. Ohydna struga wylewała się z otwartego sedesu, cieknąc po desce i zbierając się w kałuży przy jego tenisówkach. Unosiło się na niej opakowanie po czekoladowym batoniku Reese’a. Z otworu toalety zwisały girlandy papieru toaletowego. Wyglądało to jak sylwestrowy bal w piekle. To absolutnie nie mogło się dziać. Było koszmarem z dzieciństwa.

– Nie dokucza ci teraz smród, sąsiedzie?! – zawołał Skurwysyn, zanosząc się śmiechem i kaszlem. – Zupełnie jak w domciu, prawda? Wyobraź sobie, że to coś w rodzaju dwudziestopierwszowiecznego pławienia czarownic. Brakuje ci tylko tego pedała senatora i sterty bielizny Victoria’s Secret, żeby urządzić imprezkę w samej bieliźnie!

Curtis miał mokre plecy. Zdał sobie sprawę, że kabina musiała wylądować w wypełnionym deszczówką rowie. Woda sączyła się przez dziury w drzwiach.

– Te przenośne toalety są w większości z cienkiego, odlewanego z formy plastiku, no wiesz, mówię o tych, które widuje się na postojach dla ciężarówek i przy stacjach benzynowych. Jeśli się zaweźmiesz, możesz w niej wybić pięścią dziurę w ścianie albo suficie. Ale na placach budowy obijamy ściany blachą. Nazywa się to panelowaniem. W przeciwnym razie ludzie przychodzą i wybijają w nich dziury. Wandale, po prostu dla jaj, albo pedały takie jak ty. Żeby mieć otwór, przez który można by wylizać kutasa. O tak, znam się na tych sprawach. Mam wszystkie informacje, sąsiedzie. Czasami przychodzą też dzieciaki i rzucają kamieniami w dach tylko po to, żeby usłyszeć odgłos, jaki wtedy słychać. Jest podobny do huku przy pękaniu wielkiej papierowej torby. Więc obijamy blachą i dachy. Oczywiście w kabinie jest wtedy gorąco, ale to sprzyja wydajności. Nikt nie chce czytać przez piętnaście minut gazety w sraczu, w którym jest gorąco jak w tureckim więzieniu.

Curtis odwrócił się na bok. Leżał w słonawej śmierdzącej kałuży. Wokół nadgarstka zawinął mu się kawałek papieru toaletowego. Zerwał go, zobaczył na nim brązową plamę – po jakichś starych odchodach robotnika budowlanego – i zaczął płakać. Leżał w gównie i zwojach papieru toaletowego, woda sączyła się przez otwory w drzwiach i to nie był sen. Gdzieś niedaleko po ekranie jego macintosha sunęły liczby z Wall Street, a on leżał w kałuży sików obok starego zakrzywionego czarnego bobka, mając otwarty sedes tuż nad piętami, i to wcale nie był sen. Oddałby duszę, żeby obudzić się w swoim chłodnym czystym łóżku.

– Wypuść mnie! PROSZĘ, GRUNWALD!

– Nie mogę. Wszystko jest opracowane – odparł Skurwysyn rzeczowym tonem. – Przyjechałeś tutaj, żeby zwiedzić budowę… nacieszyć się jej widokiem. Poczułeś zew natury i zobaczyłeś przenośne toalety. Wlazłeś do tej ostatniej, a ona się przewróciła. Koniec historii. Kiedy cię znajdą… kiedy cię wreszcie znajdą… gliniarze zobaczą, że wszystkie się przechylają, ponieważ podmyły je popołudniowe deszcze. Nie będą wiedzieć, że ta, w której teraz siedzisz, przechylała się trochę bardziej od innych. I że zabrałem ci komórkę. Dojdą do wniosku, że zostawiłeś ją w domu, ty głupia cioto. Sytuacja wyda im się dość oczywista. Dowody, rozumiesz? Rzecz zawsze sprowadza się do dowodów.

вернуться

* Biblia Tysiąclecia, Księga Wyjścia (22, 17).