Rachel Caine
Pocałunek śmierci
Wampiry z Morganville 08
Rozdział 1
Aby nie dochodziło do nieporozumień, w Domu Glassów obowiązywał harmonogram prac domowych – gotowania, sprzątania, drobnych napraw, prania. Teoretycznie wszyscy domownicy kolejno gotowali, sprzątali, prali itd. W rzeczywistości chłopcy (Michael i Shane) przekupywali dziewczyny (Eve i Claire), żeby robiły im pranie, a dziewczyny przekupywały chłopców, aby zajmowali się drobnymi naprawami.
Claire zmierzyła wzrokiem swój nowy, naprawdę bardzo ładny, iPod i ustawiła go na „kolejność losową", przyglądając się ostatniemu praniu. I tu pojawiał się problem: uwielbiała swój intensywnie różowy iPod, będący szczytem przekupstwa, na który wcale nie zasługiwała, ale pranie było…
… także różowe – co nie stanowiłoby problemu, gdyby do pralki włożyła tylko bieliznę swoją i Eve.
Tyle że były w niej ubrania chłopaków; nawet nie potrafiła sobie wyobrazić awantury.
– Taa… – westchnęła, wpatrując się w bardzo różową stertę koszulek, skarpetek i majtek. – To nie będzie miłe popołudnie.
To zadziwiające, ile może jedna, jedna(!) głupia czerwona skarpetka. Nawet wyprała wszystko drugi raz, mając nadzieję, że to rozwiąże problem. Ale to nie pomogło.
Piwnica Domu Glassów była duża, ciemna i ponura, co nie było znów takim zaskoczeniem. Większość piwnic taka była, a to było Morganville. Morganville lubowało się w ciemnym i strasznym tak samo jak Las Vegas w neonach li Poza częścią, w której była Claire, ze starą pralką i suszarką, stołem pomalowanym kiedyś na odcień przemysłowej zieleni i kilkoma zastawionymi jakimś badziewiem półkami, reszta piwnicy była słabo oświetlona. Dlatego wzięła ze sobą iPoda, muzyka sprawiała, że wokół było trochę mniej strasznie.
Potrafiła zwalczać strach.
Ale pozbyć się różowego koloru z prania… najwyraźniej nie potrafiła.
Słuchała muzyki tak głośno, że nie usłyszała kroków nu schodach. W gruncie rzeczy nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest w piwnicy sama, dopóki nie poczuła ręki nu ramieniu i gorącego oddechu na szyi.
Zareagowała tak jak każdy rozsądny człowiek żyjący w mieście pełnym wampirów. Wrzasnęła. Krzyk odbijał sio echem od murów, a Claire odwróciła się na pięcie, zasłoniła dłońmi usta i odsunęła od Eve, która skręcała się ze śmiechu. Zazwyczaj Gotki nie śmiały się histerycznie, to psuło wizerunek, no chyba że to był złowieszczy chichot, ale Eve jakoś udało się to połączyć.
Claire wyjęła słuchawki z uszu i wydyszała:
– Ty…ty…
– Och, wyduś to w końcu – wykrztusiła Eve. – Suko.
Jestem suką, wiem. To było podłe. Ale, o Boże, jakie zabawne!
– Suko – powiedziała Claire. Za późno i bez przekonania. – Wystraszyłaś mnie.
– O to chodziło – stwierdziła Eve i spróbowała się opanować. Tusz do rzęs trochę się jej rozmazał, ale Claire podejrzewała, że czerń na twarzy pasuje do wizerunku Gotki. – No to co słychać?
– Kłopoty – jęknęła Claire. Serce nadal jej waliło z przerażenia, ale była zdecydowana nie okazać tego po sobie.
Wskazała leżące na stole pranie.
Oczy Eve rozszerzyły się z wrażenia i otworzyła czarno uszminkowane usta, przerażona i zafascynowana.
– To nie są kłopoty. To porażka! Powiedz, że to nie są wszystkie białe. Michaela i Shane'a też?
– Wszystkie białe. – Claire podniosła winną katastrofy czerwoną skarpetkę. – Twoja?
– O kurczę! – Eve wyrwała Claire skarpetkę i potrząsnęła nią energicznie. – Niedobra skarpetka! Bardzo niedobra! Już nigdy nie zabiorę cię na żadną zabawę!
– Ty, poważnie. Oni mnie zabiją.
– Nie będą mieli okazji. Ja cię zabiję. Czy wyglądam na kogoś, kto gustuje w pastelach?
No, miała rację.
– Przepraszam – westchnęła Claire. – Serio. Wyprałam je jeszcze raz, bez skarpetki, ale…
Eve pokręciła głową, sięgnęła na najniższa półkę i wyciągnęła z niej butelkę wybielacza. Postawiła go z impetem obok różowego prania.
– Ty wybielasz, ja nadzoruję prace. Nie będę ryzykować, że choć kropla wyląduje na moim ubraniu, jasne? Jest nowe!
Rzeczone ubranie było intensywnie różowe – w tym samym odcieniu co iPod Claire – a do tego (oczywiście) Eve miała rajstopy w czarne poziome pasy, czarną plisowaną mini i top w kolorze fuksji z wyszywaną kryształkami czaszką naprzodzie. Ufarbowane na czarno włosy ułożyła w skomplikowane gniazdo na czubku głowy, ze sterczącymi na wszystkie strony pojedynczymi pasmami.
Wyglądała porażająco uroczo.
Podczas gdy Claire ładowała pralkę i dolewała wybielacza, Eve wdrapała się na suszarkę i zaczęła machać nogami.
– Słyszałaś ostatnie wieści, prawda?
– Które? – zapytała Claire. – Ustawiam na gorące, zgadza się?
– Tak – potwierdziła Eve. – Znów dzwonił do Michaela ten producent muzyczny. No wiesz, ten z Dallas. Ten ważny, którego córka chodzi tu do szkoły. Chce umówić Michaelowi kilka występów w klubach w Dallas i kilka dni w studiu nagraniowym. Myślę, że mówi poważnie.
Eve starała się brzmieć wesoło, ale Claire umiała czytać znaki. Znak pierwszy (tablica informacyjna): Michael Glass był chłopakiem Eve, a ta była nim okropnie zauroczona. Znak drugi (niebezpieczeństwo, zakręty): Michael Glass był przystojny, utalentowany i słodki. Znak trzeci (żółty, uwaga): Michael Glass był wampirem, co stokrotnie wszystko utrudniało. Znak czwarty (błyskający na czerwono): Michael coraz bardziej zachowywał się jak wampir, a nie chłopak, którego kochała Eve, i już kilkakrotnie mieli na tym tle poważne sprzeczki – tak poważne, że Claire zaczynała podejrzewać, iż Eve rozważa zerwanie ze swoim chłopakiem.
I wszystko to prowadziło do znaku piątego (stop).
– Myślisz, że pojedzie? – zapytała Claire i skupiła się na ustawianiu odpowiedniej temperatury prania. Zapach proszku do prania i wybielacza był właściwie całkiem przyjemny, tak jak kwiaty z kolcami, takie, które przy próbie zerwania kaleczą palce. – To znaczy, do Dallas?
– Tak sądzę – powiedziała Eve, raczej bez entuzjazmu. – No wiesz, to dla niego dobre, prawda? Nie może wiecznie grać w kafejkach w Tętnicach Wielkich w Teksasie.
Musi… – Ucichła i spuściła wzrok, wpatrując się w spódnicę z uwagą, której owa spódnica, zdaniem Claire, naprawdę nie wymagała. – On tego potrzebuje.
– Hej – odezwała się Claire i kiedy pralka zaczęła trząść się, usuwając róż z bielizny, położyła ręce na kolanach Eve. Dziewczyna przestała machać nogami, ale nie podniosła wzroku. – Rozchodzicie się?
Eve nadal patrzyła w dół.
– Ciągle płaczę. Nienawidzę tego. Nie chcę go stracić! Ale on jakby się coraz bardziej oddalał, wiesz? I nie wiem, jak się czuje. Co czuje. Czy w ogóle coś czuje. To okropne. Claire przełknęła z trudem.
– Myślę, że on wciąż cię kocha.
Eve spojrzała na nią wielkimi, przepełnionymi bólem ciemnymi oczami.
– Naprawdę? Bo ja już… – Eve odetchnęła głęboko i pokręciła głową. – Nie chcę, żeby mnie rzucił. To by tak strasznie bolało. I tak się boję, że znajdzie kogoś innego.
No wiesz, lepszego…
– No, akurat na to nie ma szans. W życiu.
– Łatwo ci mówić. Nie widziałaś, jak dziewczyny rzucają się na niego po koncercie.
– No właśnie, ty nigdy byś tego nie zrobiła.
Eve spojrzała na nią badawczo, uśmiechnęła się delikatnie i znów spuściła wzrok.
– Taa, no dobra, nieważne. Ale jest różnica, kiedy on jest moim Michaelem, a one są tylko, no wiesz… Nieważne, po prostu zawsze jest dla nich taki miły.
Claire usadowiła się na suszarce obok Eve i zaczęła wystukiwać stopami ten sam rytm.