Выбрать главу

– Ale… nie sądziłem…

– Najwyraźniej ktoś się zgodził – odezwała się Claire. – Eve?

Eve się skrzywiła.

– Co? Co to jest?

– Przepustki – odpowiedział Michael. – Żeby wyjechać z miasta. Żeby pojechać do Dallas. Na próbne nagranie.

– Dla ciebie?

– Dla nas wszystkich. – Michael podniósł wzrok i się uśmiechnął. – Wiecie, co to znaczy?

Shane odrzucił głowę do tyłu i zawył jak wilk.

– Wycieczka! Super!

Michael objął Eve, która przylepiła się do niego, opierając bladą trójkątną twarz na jego piersi i oplatając go rękami w pasie. Claire zobaczyła, jak przyjaciółka zamyka oczy i na jej twarzy pojawiają się spokój i radość. Po czym otworzyła je gwałtownie.

– Chwila. Ja nigdy… to znaczy… Na zewnątrz? Poza Morganville? Do Dallas? Ty chyba nie mówisz serio? Podniósł przepustkę z jej nazwiskiem:

– Jest podpisana. Ważna.

– Pozwalają nam opuścić miasto? Oszaleli? Jak wreszcie dotrę do sklepów w Dallas, to nie sądzę, aby chciało mi się wracać do domu. – Eve się skrzywiła. – I nie wierzę, że właśnie pomyślałam o Morganville jak o domu. Nie sądziłam, że jestem taka beznadziejna.

– No, okropnie – stwierdził Shane. – Ale musimy wrócić, prawda?

– Tak – odpowiedział Michael. – No, ja muszę. Nie mam gdzie się podziać. Ale wy…

– Przestań – przerwała mu Eve i zasłoniła mu usta ręką, by wzmocnić zakaz. – Natychmiast przestań. Proszę.

Spojrzał na nią i ich spojrzenia się skrzyżowały. Odsunął jej dłoń od ust, po czym uniósł delikatnie jej rękę i złożył na czubkach jej palców długi pocałunek. To była jedna z najbardziej seksownych rzeczy, jakie Claire kiedykolwiek widziała – przepełniona miłością, słodyczą i oddaniem. A sądząc z miny Eve, była to też jedna z najbardziej seksownych rzeczy, które i ona widziała.

– Pogadamy o tym w drodze – oznajmił Michael. – Przepustki są ważne przez tydzień. Podzwonię trochę i ustalę, kiedy mam się pojawić w studiu.

Eve skinęła głową. Claire miała wątpliwości, czy jej koleżanka byłaby w stanie wydobyć teraz z siebie głos.

– Hej – odezwał się Shane i dał Claire prztyczka w nos. – Obudź się.

– Co? Co!

– Naprawdę, masz to spojrzenie panienki – którą – trafił – romantyczny – moment. Uspokój się.

– Kretyn.

Wzruszył ramionami.

– Nie jestem romantycznym gościem. Jak chcesz takiego, to umawiaj się z Michaelem.

– Nie! – stwierdziła marzycielsko Eve. – Mój.

– Spadł mi poziom cukru we krwi – powiedział Shane. – Robi się późno, Claire musi iść jutro do szkoły, a ja mam przed sobą długi dzień siekania mięsa…

– My tu jeszcze zostaniemy – rzucił Michael. On i Eve nadal nie odrywali od siebie wzroku.

– Na to na pewno nie będę patrzył. – Shane wziął Claire za rękę. – Na górę?

Skinęła głową, zarzuciła plecak na ramię i poszła za nim. Shane otworzył drzwi do swojego pokoju, odwrócił się i podniósł jej dłoń do ust. Ale jej nie pocałował. W jego ciemnych oczach czaił się uśmiech.

– Kretyn – powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo. – Nie byłbyś w stanie zachować się romantycznie, nawet gdyby zależało od tego twoje życie.

– A wiesz, co jest fajne? Większość drani nie prosi o to, żeby być romantycznym na rozkaz, więc to raczej nie ma znaczenia.

– Tylko dziewczyny by tego chciały.

– No, je można by zakwalifikować do arcydrani. Ale tylko jeśli mają tajemną podziemną bazę. Czekaj… Twoim szefem jest szalony naukowiec, a laboratorium…

– Daruj sobie. – Pacnęła go w ramię. – Pocałujesz mnie na dobranoc czy nie?

– Widzisz? Romantyczny na rozkaz.

– Świetnie. – Tym razem Claire naprawdę się zirytowała. – To nie. Dobranoc.

Odwróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju, otworzyła drzwi, trzasnęła za sobą z hukiem i padła na łóżko, nie zawracając sobie głowy zapalaniem światła. Po kilku chwilach przypomniała sobie, że w Morganville takie zachowanie to nie najlepszy pomysł i zapaliła przy łóżku lampkę w stylu Tiffany'ego. Kolorowe światło tworzyło wzory na drewnie, ścianach, jej skórze.

W cieniu nie kryły się żadne potwory. Była zbyt zmęczona, by sprawdzić, czy jakieś są pod łóżkiem albo w szafie.

– Kretyn – powiedziała jeszcze raz, po czym zakryła sobie twarz poduszką i wykrzyczała w nią sfrustrowana. – Shane Collins to kretyn!

Przestała, słysząc pukanie do drzwi. Odłożyła poduszkę i czekała, nasłuchując.

Znowu pukanie.

– Jesteś kretynem! – krzyknęła.

– Wiem – zgodził się Shane. – Mogę ci to jakoś wynagrodzić?

– Tak jakbyś umiał.

– Daj mi szansę.

Westchnęła, ześlizgnęła się z łóżka i otworzyła drzwi. Za nimi oczywiście stał Shane. Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i powiedział:

– Usiądź.

– Co robisz?

– Po prostu usiądź.

Usiadła na brzegu łóżka i zmarszczyła brwi. Naprawdę zachowywał się zupełnie inaczej, kompletna odwrotność złośliwego nastolatka, jakim był przed chwilą.

Wydawał się bardziej… dorosły.

– Kiedy byłaś w szpitalu, po tym jak Dean… no wiesz. – Przeszedł go dreszcz. – Byłaś trochę otumaniona lekami. Nie jestem pewien, co z tego pamiętasz.

Tak naprawdę nie pamiętała za wiele. Chłopak o imieniu Dean porwał ją i dość mocno pokiereszował. Straciła sporo krwi i dostała coś na koszmary. Pamiętała, że wszyscy przychodzili ją odwiedzać – mama, tata, Eve, Michael, Shane. Nawet Myrnin. Nawet Amelie i Oliver.

Shane… Siedział tam z nią. Powiedział…

Tak naprawdę nie pamiętała, co powiedział.

– W każdym razie powiedziałem, że to musi poczekać.

Myślę, że już poczekało.

Wyciągnął z kieszeni małe jedwabne pudełeczko, a serce Claire… zamarło. Myślała, że zemdleje. Było jej gorąco w głowę, a całe ciało miała zimne. Była tylko w stanie patrzeć na pudełeczko.

On nie… On nie mógł…

A może?

Shane także patrzył na pudełeczko. Nieustannie obracał je w palcach.

– To nie to, co myślisz – powiedział. – To nie… posłuchaj. To pierścionek, ale nie chcę, żebyś myślała…

Otworzył pudełeczko i pokazał jej, co jest w środku. Był to piękny pierścionek, srebrny, z czerwonym kamieniem w kształcie serca, przytrzymywanym w dłoniach.

– To pierścień przyjaźni. Należał do mojej siostry Alyssy. Dostała go od mamy. Był w szkolnej szafce Allysy, kiedy ona… kiedy spłonął dom. – Kiedy zginęła Alyssa.

Kiedy Shane'owi zawalił się świat.

W oczach Claire wezbrały łzy. Srebrno – czerwony pierścionek błyszczał, a ona nie mogła się zdobyć na to, żeby spojrzeć Shane'owi w oczy. Bała się, że to ją zniszczy.

– Jest piękny – szepnęła. – Ale nie prosisz mnie…

– Nie, Claire. – Nagle opadł na kolana, jakby opuściły go siły. – Jestem beznadziejny, wiem. Ale nie mogę zrobić czegoś takiego, jeszcze nie. Jestem… posłuchaj. Dla mnie rodzina oznacza coś innego niż dla ciebie. Moja się rozpadła. Moja siostra, moja mama, nie mogę nawet myśleć o moim tacie. Ale kocham cię, Claire. Właśnie to oznacza ten pierścionek. Że cię kocham. Okej?

Wtedy na niego spojrzała i poczuła, jak po policzkach płyną jej łzy.

– Ja też cię kocham. Nie mogę wziąć tego pierścionka. On znaczy… on dla ciebie zbyt wiele znaczy. Tylko tyle ci po nich zostało.

– Właśnie dlatego lepiej, żebyś ty go miała. – Wyciągnął dłoń, w której trzymał pudełko. – Bo możesz go zmienić w lepsze wspomnienie. Nie mogę na to patrzeć, nie widząc przy tym przeszłości. A ja nie chcę wciąż widzieć przeszłości. Chcę zobaczyć przyszłość. – Nawet nie mrugnął, a Claire poczuła, że traci oddech. – Ty jesteś przyszłością, Claire.