– Chyba nie zamierzacie zabrać tego wszystkiego? – spytał Oliver, patrząc na stertę rzeczy na podłodze. Claire musiała przyznać, że sporo się tego nazbiera, głównie dlatego, że waliza Eve była wielkości Rhode Island, ale inni też mieli sporo rzeczy. – Zmieszczą się?
– Mam olbrzymi bagażnik – odezwała się Eve. – Starczy miejsca.
Oliver pokręcił głową.
– Nie cierpię podróżować z amatorami – stwierdził. – No dobra. Pakujcie bagaże do samochodu. Michael i ja poczekamy w środku do zachodu słońca.
Zachowywał się, jakby tu dowodził, co było denerwujące, ale w gruncie rzeczy, on rzeczywiście dowodził. Amelie wyznaczyła go na eskortę, a to oznaczało, że mógł nimi dyrygować, jak chciał. Raj dla Olivera. A piekło dla pozostałych.
Claire wzruszyła ramionami, po czym wzięła walizkę i plecak i poszła przodem.
Pakowanie samochodu było dużym wyzwaniem. Upchnięcie potężnej walizy Eve zajęło im mnóstwo czasu. Wreszcie udało się, a nawet zmieściło się wszystko inne, łącznie z gitarami i lodówkami. Cała trójka na koniec była spocona, wkurzona i wykończona, ale kiedy uporali się z bagażami, słońce już zaszło.
Nikt nie chciał usiąść na przednim siedzeniu. Zajął je Oliver, Michael usiadł za kierownicą, a Eve, Claire i Shane zajęli tylną kanapę. Nawet nie było im ciasno.
– Przepustki – rzucił Oliver i wyciągnął rękę. Michael oddał mu je, a Oliver przyjrzał im się tak, jakby nie dowierzał, że dostali zgodę na opuszczenie miasta. – Świetnie, ruszajmy.
– Muzyka! – zawołała Eve. – Potrzebujemy…
– Żadnej muzyki! – żachnął się Oliver. – Nie będę się katował tym, co uznajecie za muzykę.
– Co? Wiem, że to tylko przebranie, ale nawet jako hipis jesteś beznadziejny – obruszyła się Eve. – Może chociaż Beatlesi albo coś w tym guście?
– Nie.
– To będzie naprawdę długa podróż – stwierdził Shane, po czym objął Claire i Eve, jako że siedział po środku. – Przynajmniej ja mam wszystkie laski. Tylna kanapa Dla zwycięzców.
– Zamknij się – warknął Michael.
– Chodź tu i mnie zmuś, tatuśku.
Michael i Shane zrobili obraźliwe gesty, po czym Michael odpalił silnik i zjechał z krawężnika. Eve pisnęła i zaklaskała.
Oliver odwrócił się i rzucił jej ponure spojrzenie. Zdjął kapelusz i odłożył na deskę rozdzielczą, obok figurki kiwającego główką szkieletu.
– Dość tego. Starczy mi, że jestem z wami, dzieciaki, uwięziony w jednym samochodzie. Spróbujcie przynajmniej nie zachowywać się jak dzieci.
– Oliver – odezwał się Michael. – Daruj sobie. Wyjeżdżamy z miasta po raz pierwszy w życiu. Daj nam się tym trochę nacieszyć.
– Tylko dla niektórych z was to pierwszy wyjazd – odpowiedział Oliver i wyjrzał przez okno. – Dla niektórych z nas nie jest to aż takie wielkie przeżycie.
Było w tym trochę prawdy, ale Claire poczuła, że radość Eve była zaraźliwa. Michael się uśmiechał. Shane'owi odpowiadała rola luzaka na tylnym siedzeniu. A ona… zostawiała za sobą Morganville, przynajmniej na jakiś czas.
Na rogatkach Claire patrzyła, jak zbliżają się do znaku „Witajcie w Morganville". Z tej strony brzmiał „Prosimy, nie opuszczajcie nas tak szybko!"
Śmignęli obok niego z prędkością co najmniej siedemdziesięciu, a może nawet osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Za znakiem stał radiowóz – ktoś z podkomendnych Hannah Moses. Claire zabrakło na chwilę tchu, ale zobaczyła tylko, że policjant machnął im ręką, a Michael nawet nie zwolnił.
Morganville. Za nimi.
Tak po prostu.
To nie powinno być takie proste, pomyślała Claire. Po tym wszystkim, wszystkich walkach, terrorze i groźbach.
Po prostu… odjechali.
Michael włączył radio i znalazł jakąś rzężącą stację rockową. Ignorując groźne spojrzenie Olivera, zrobił głośniej. Wkrótce wszyscy razem śpiewali Bom to be Wild, drąc się na całe gardło. Oliver do nich nie dołączył, ale też nie robił problemów. Claire była prawie pewna, że kilka razy widziała, jak jego usta bezgłośnie cytują słowa piosenki.
Zachód słońca był cudowny, pokrył niebo najróżniejszymi odcieniami pomarańczy, czerwieni i złota, by w końcu zgasnąć w granacie. Claire opuściła szybę i powąchała chłodne, świeże powietrze o zapachu pyłu i szałwii. Morganville otoczone było stepową pustynią. Po horyzont nie widać było nic poza płaską, pustą przestrzenią i czarną, dwujezdniową szosą biegnącą prosto jak strzała.
– Musimy się trochę pokręcić po bocznych drogach – odezwał się Michael, kiedy piosenka się skończyła, a następna nie nadawała się specjalnie do śpiewania. – A za jakieś dwie godziny powinniśmy być na międzystanowej autostradzie.
– Jesteś pewien, gdzie masz jechać? – zapytał Shane. – Bo nie chcę się obudzić w Zatoce Meksykańskiej.
Michael go zignorował, a Claire umościła się wygodnie na swoim miejscu, zrelaksowana i spokojna. Wyjechali. Naprawdę opuścili Morganville. Czuła tę samą niepohamowywaną radość i ulgę u Shane'a, jak i u siedzącej po jego drugiej stronie Eve, której ciemne oczy aż błyszczały z podniecenia. Claire uświadomiła sobie, że Eve marzyła o tej chwili przez całe życie. Może nie o tym, że wyląduje w jednym samochodzie z Oliverem, ani że Michael będzie wampirem, ale opuszczenie miasta z Michaelem było jednym z dziesięciu największych marzeń Eve.
I oto spełniło się, przynajmniej mniej więcej, co tylko wskazywało na to, że dziesięć największych marzeń może zamienić się w zupełnie inne wrażenia, niż się kiedykolwiek spodziewaliśmy.
– Wyjechaliśmy – odezwała się Eve, prawie do siebie. – Wyjechaliśmy, wyjechaliśmy, wyjechaliśmy.
– I wrócicie – dodał Oliver i odwrócił się, by wyjrzeć przez okno. – Wszyscy wracacie, w końcu.
– Nawet jak na wampira jesteś wprost uosobieniem pozytywnego myślenia – stwierdził Shane. – No to co, chyba pora się zastanowić, co będziemy robić w Dallas.
– Wszystko! odpowiedziała natychmiast Eve.
Wszystko, wszystko, wszystko. A potem wszystko inne.
– Hej, przyhamuj, droga panno. Mamy, ile? Stówę na nas dwoje? Jestem pewien, że przyjęcia all – inclusive kosztują więcej.
– Och. – Eve wyglądała na zaskoczoną tak jakby w ogóle nie pomyślała o pieniądzach. A znając Eve, właśnie tak było. – No to przynajmniej musimy iść do jakiś dobrych klubów, dobra? I na zakupy. No i oni tam mają naprawdę dobre kina!
– Kina? – powtórzył Michael patrząc w lusterko wsteczne. – Mówisz serio, Eve?
– Co? Kaskadowe siedzenia! Cyfrowy obraz. Trójwymiarowy! I w ogóle.
– Zamierzasz zmarnować swoją pierwszą wyprawę poza Morganville w kinie?
– No wiesz… te kaskadowe siedzenia! No dobra, dobra. Muzea, koncerty. Kultura. Lepiej?
Shane potrząsnął głową.
– Nie bardzo. A gdzie zabawa, Eve?
– To jest zabawa!
Oliver westchnął i oparł głowę o szybę:
– Jeśli się nie zamkniecie, to jedno z was będzie szło do Dallas na piechotę.
– Hej, kto dziś wstał lewą nogą z trumny? – odcięła się Eve. – No? Ty jesteś ekspertem. Gdzie byś poszedł? Oliver wyprostował się i odwrócił w jej stronę:
– Słucham?
– Pytam cię o zdanie. Pewnie wiesz, gdzie są najlepsze miejsca, gdzie należy się wybrać.
– Ja… – Olivera zatkało, co było nawet całkiem zabawne. Claire nie próbowała nawet zgadnąć, kiedy ostatnio przytrafiło mu się coś podobnego. Pewnie nie w przeciągu ostatnich kilku wieków. – Pytasz mnie o zdanie? Co należy robić w Dallas?
– Tak.
Wpatrywał się w Eve przez długi moment, po czym się odwrócił.