– Nie sądzę, aby nasze gusta były podobne. Jesteście za młodzi na bary i za starzy na place zabaw. Nie mam pojęcia, co mogłoby wam się podobać. – Po krótkiej przerwie dodał: – No chyba że centra handlowe.
– Centra handlowe! – Eve prawie to wykrzyczała, po czym zakryła usta dłońmi. – O Boże, zapomniałam o centrach handlowych. Z prawdziwymi sklepami. Możemy iść do centrum handlowego?
– Którego?
– Mają więcej niż jedno? Okej, ehm… takie, w którym jest sklep Hot Topie.
Oliver, z tego co widziała Claire, prawie się uśmiechnął.
– Myślę, że to się da załatwić.
– Świetnie – westchnął Shane i głowa opadła mu na siedzenie. – Centrum handlowe. Właśnie tego zawsze pragnąłem.
Claire wyciągnęła do niego rękę i splotła z nim palce.
– My możemy robić coś innego. – A kiedy spojrzał na nią, uświadomiła sobie, że wszyscy inni też na nią patrzą, zaczerwieniła się i dodała. – Ukulturalnić się. No wiesz.
Wystawy, muzea. Tam jest świetne muzeum nauki, które chciałabym zwiedzić.
– W całym mieście nie ma ani jednego sklepu z grami wideo?
– Może najpierw tam dojedźmy? Zasugerował Michael.
To był dobry pomysł, uznała Claire, kiedy ostatnie kolory zniknęły z nieba i nastała noc. To był naprawdę dobry pomysł.
Przysnęła na chwilę. Obudziła się, gdy samochód szarpnął, wpadł w poślizg i usłyszała pisk opon. Wciąż próbowała zrozumieć, co się stało, gdy Oliver rzucił:
– Zjedź na pobocze.
– Co? – W mdłym świetle padającym z deski rozdzielczej Michael wyglądał jak duch o szeroko otwartych oczach i zaciętej twarzy.
– Nigdy nie prowadziłeś samochodu poza Morganville.
A ja tak. Zatrzymaj się. Wampirze odruchy prędzej doprowadzą cię do wypadku, niż przed nim uchronią. Ludzie nie potrafią reagować tak jak ty. Potrzeba praktyki, żeby móc bezpiecznie jeździć obok ludzi na trasach szybkiego ruchu.
Najwyraźniej Michael próbował wyprzedzić samochód. No, no. Claire jakoś nigdy nie przyszło do głowy, że wampirze odruchy i szybkość mogą być wadą, a nie zaletą. Michael musiał się naprawdę wystraszyć, bo zgodził się z Oliverem. Zjechał na pobocze. Pod kołami zagrzechotał żwir. Michael wysiadł z samochodu i zamienili się z Oliverem miejscami. Oliver sprawdził położenie lusterek z wprawą starego wyjadacza, wyjechał na szosę i wszystko znów toczyło się swoim rytmem. Claire spojrzała na swoich towarzyszy z tylnej kanapy. Eve miała słuchawki na uszach i zamknięte oczy. Shane mocno spał. Stwierdziła, że zrobiło się tak… spokojnie. Wyjrzała za okno, w noc. Księżyc był w pierwszej kwadrze, więc nie było zbyt jasno, ale i tak srebrny blask rozświetlał piasek i kolczaste rośliny. Wszystko w świetle reflektorów było takie jaskrawe. Wszystko inne zdawało się tylko cieniem i dymem.
Stwierdziła, że to zupełnie jak podróż kosmiczna. Co jakiś czas po środku niczego dało się dojrzeć samotny, rozświetlony dom. Ale przez większą część drogi byli zupełnie sami.
Oliver zjechał z dwujezdniowej szosy, pewnie po to, żeby dojechać do autostrady międzystanowej. Nie pytała, dopóki nie minęli znaku drogowego ze strzałką wskazującą kierunek na Dallas.
Strzałka wskazywała w lewo. A oni pojechali prosto.
– Hej – odezwała się. – Hej, Oliver? Chyba przegapiłeś nasz zjazd.
– Nie potrzebuję rad.
– Ale znak…
– Musimy zrobić krótki postój.
– Chwila, chwila, jaki postój? – Najwyraźniej Michael nic o tym nie wiedział. To wcale nie uspokoiło Claire. – O co chodzi, Oliver?
– Spokój, wszyscy. To nie wasza sprawa.
– Nasz samochód – zauważył Michael. – I my w nim siedzimy. Jednak wygląda na to, że to nasza sprawa. Mów, gdzie nas zabierasz i po co?
Obudził się Shane, pewnie wyczuwając napięcie w głosie Michaela. Mrugnął kilka razy, przetarł ręką twarz i wychylił się do przodu. – Coś nie tak?
– Owszem – odpowiedział Michael. – Porwano nas.
Shane powoli się wyprostował i Claire czuła, jak wzbiera w nim napięcie.
– Uspokójcie się wszyscy – odezwał się Oliver. – To zlecenie od Amelie. Muszę załatwić drobną sprawę. Nie zajmie to dużo czasu.
Eve, która wyciągnęła z ucha słuchawkę, ziewnęła szeroko i powiedziała:
– Nie mam nic przeciwko rozprostowaniu nóg. Nie obraziłabym się też na łazienkę.
– Jaką drobną sprawę? – spytał Shane. Nadal był spięty, uważny i nie dowierzał Oliverowi. Wampir posłał mu zimne spojrzenie we wstecznym lusterku.
– Was to nie dotyczy – odezwał się Oliver. – I bez dyskusji. Zamknąć się.
– Mikey?
Michael przyglądał się przez chwilę Oliverowi, aż w końcu stwierdził.
– Nie no, dobra. Wszystkim nam się przyda krótki postój.
– Zależy gdzie – odparł Shane, ale wzruszył ramionami i oparł się o kanapę. – Jak ty nie masz z tym problemu, to ja też nie.
Michael skinął głową.
– W porządku Oliver?
– Mówiłem, że to nie podlega dyskusji.
– Nas jest czwórka, a ty jeden. Może jednak powinno.
– Tylko jeśli na koniec chcecie się z tego spowiadać Amelie.
Michael nic nie odpowiedział. Jechali w ciemnościach, otoczeni mgiełką światła z reflektorów, aż w końcu w oddali ukazał się wyblakły, zielony znak drogowy. Claire zamrugała i zmrużyła oczy.
– Durram, Teksas – przeczytała. – To tam jedziemy?
– Bardziej mnie interesuje, czy mają tam całodobową stację? – jęknęła Eve. – Bo ja z tą łazienką wcale nie żartowałam.
– Musisz mieć pęcherz wielkości naparstka – stwierdził Shane. – Zdaje mi się, że widzę znak.
Rzeczywiście, znaleźli stację benzynową z parkingiem dla ciężarówek i barem. Nie było to duże ani bardzo czyste miejsce, ale otwarte. Parking był zastawiony – sześć dużych tirów i całkiem sporo mniejszych ciężarówek. Oliver minął parking i zatrzymał się pod dystrybutorem paliwa.
– Zatankuj do pełna – zwrócił się do Michaela. – A potem zaparkuj i czekajcie na mnie w środku. Wrócę.
– Czekaj, kiedy?
– Jak tylko skończę. Jestem pewien, że znajdziecie jakiś sposób na zabicie czasu. – Otworzył drzwi i poszedł. Zniknął, gdy tylko opuścił krąg światła rzucanego przez stację.
– Moglibyśmy po prostu odjechać – zauważył Shane. – Zatankować i zniknąć.
– I myślisz, że to dobry plan?
– Tak serio? Nie bardzo. Ale fajny.
– Fajny, bo może nas doprowadzić do śmierci?
Niektórych nawet szybciej niż innych.
– Oczywiście, wymawiaj nam naszą śmiertelność, panie wskrzeszony. Ale tak serio, to czemu tego nie zrobić?
Olać Olivera i nie będziemy musieli wracać do Morganville, nigdy! Zastanówcie się.
Claire oblizała wargi i powiedziała cicho:
– Shane, niektórzy z nas nie mogą sobie tak po prostu odejść. Tam są moi rodzice. Mama i brat Eve. Nie możemy tak po prostu ich zostawić, jeśli nie chcemy, żeby stała im się krzywda.
Shane wyglądał na zawstydzonego, jakby zupełnie o tym zapomniał.
– Nie chodziło mi o… – westchnął ciężko. – Tak, racja.
Rozumiem, co masz na myśli.
– A do tego ja jestem teraz związany z Amelie. – Dodał Michael. – Jeśli będzie chciała, znajdzie mnie. Jakbyś mnie wziął na wielką ucieczkę, to tak jakbyś miał pluskwę do wyszukania przez GPS. – Aj…
– No właśnie…
Eve odezwała się błagalnym tonem.
– Łazienka?
I tak zakończyła się dyskusja o ucieczce. Przynajmniej na razie.
Bar dla tirowców okazał się gorszy wewnątrz niż na zewnątrz.
Kiedy Claire otworzyła drzwi – Shane starał się być szarmancki i zrobić to za nią – zadźwięczał malutki dzwoneczek, a kiedy podniosła wzrok, stwierdziła, że skupia na sobie spojrzenia wszystkich gości.