Выбрать главу

– Proszę pana – odezwała się grzecznie, tak jak uczyła ją mama. – Proszę pana, proszę nie robić krzywdy mojej przyjaciółce. Ona nie miała nic złego na myśli.

– Nie lubimy tutaj takich wygadanych wariatek. Tu jest po naszemu.

– Tak proszę pana, teraz to rozumiemy. Chcieliśmy się tylko trochę pobawić. Nie będziemy sprawiać kłopotów, obiecuję. Proszę puścić moją przyjaciółkę. – Mówiła dalej spokojnie, słodko i rozsądnie, dokładnie tak, jak do Myrnina, gdy dostawał ataku.

Facet w pomarańczowej czapce mrugnął, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu:

– Lepiej znajdź sobie lepszych przyjaciół, dziewczynko – powiedział. – Nie powinnaś się prowadzać z takimi dziwakami. Gdybyś była moją córką…

Ale już nie był taki wkurzony. Puścił włosy Eve, wytarł dłoń w brudne dżinsy i złożył nóż. – Wynosić się stąd. Ale już. A ty puść Berle'go, to pozwolimy ci przejść. I nikomu nie stanie się krzywda.

– Już idziemy – zapewniła natychmiast Claire i złapała Shane'a za rękę. Michael puścił Berle'a, który szybko poderwał ramię i zaczął je rozcierać, jakby go bolało. I pewnie tak było. Claire widziała białe ślady w miejscu, gdzie trzymał go Michael. A wampir pewnie i tak się hamował, na pewno bez trudu mógłby mu złamać tę rękę.

– Proszę pana? – znów odezwała się do faceta w czapce, traktując go jak szefa, a ten skinął głową i klepnął kumpli po ramieniu.

Odsunęli się.

Claire wysunęła się z boksu i przecisnęła między mężczyznami, ciągnąc za sobą Shane'a. Eve i Michael poszli za nimi. Odeszli od stolika, przez sklep i Claire otworzyła drzwi, aby wyprowadzić ich na zewnątrz, na białe ostre światło stacji benzynowej i do samochodu.

Odwróciła się w stronę baru. Trzej faceci, ludzie pracujący w restauracji i właściwie wszyscy, którzy byli w barze, patrzyli na nich przez szyby.

Claire odwróciła się najpierw do Eve.

– Zwariowałaś? – krzyknęła. – Po prostu nie mogłaś zamilknąć, tak? A ty! – Wskazała na Michaela. – Już nie jesteś w Morganville. Tam byłeś ważny, ale tu jesteś tym, czym my byliśmy tam. Bezbronny. Więc musisz przestać myśleć, że ludzie są ci winni szacunek tylko dlatego, że jesteś wampirem.

Sprawiał wrażenie zaskoczonego.

– Ale ja nie…

– Właśnie że tak – przerwała mu. – Zachowywałeś się jak wampir, Michael. Tak, jak zachowują się wampiry, gdy im podskakuje człowiek. Przez ciebie mogła nam się stać krzywda. Eve mogła przez ciebie zginąć!

Michael spojrzał na Shane'a, który wzruszył ramionami w przepraszającym geście.

– Ona ma rację, bracie.

– To nie tak – upierał się Michael. – Ja po prostu starałem się… No, ale to Eve zaczęła.

– Tak, a mnie tu kaktus rośnie!

Shane znów wzruszył ramionami.

– A teraz Michael ma rację. Hej, to mi się podoba, przynajmniej raz to nie ja nie mam racji.

– Zamknij się, Shane – warknęła Eve. – A co z tobą, panno och, proszę pana, proszę puścić moich przyjaciół, jestem taką biedną dziewczynką? Coś ty za kit wciskała, Claire!

– Ach, więc teraz się wkurzasz, bo nas stamtąd wyciągnęłam? – Claire poczuła, że policzki jej płoną, i dosłownie trzęsła się ze złości. – Ty to zaczęłaś, Eve! Ja tylko próbowałam nie dać cię zabić. Wybacz, że nie zrobiłam tego w odpowiednim stylu.

– Ty po prostu… nie potrafisz się bronić!

– Hej – wtrącił delikatnie Shane i dotknął ramienia Eve. Odwróciła się gwałtownie z zaciśniętymi pięściami, ale Shane uniósł ręce w geście poddania. – Broniła ciebie. Może weź to pod uwagę, zanim nazwiesz ją tchórzem.

Akurat tym nigdy nie była.

– No pewnie, bierz jej stronę.

– To nie jest strona. A nawet jeśli, to też powinnaś po niej być.

– Michael przyglądał im się i uspokajał (a przynajmniej zamilkł), a teraz wyciągnął ręce i położył je na ramionach Eve. Spięła się, po czym rozluźniła, zamknęła oczy i wypuściła gwałtownie powietrze.

– Świetnie – stwierdziła. – Teraz mi powiesz, że nie mogę się denerwować tym, że prawie odcięto mi twarz.

– Nie. Ale nie możesz się wyżywać na Claire. To nie jej wina.

– Moja wina.

– No… – westchnął. – Moja trochę też. Podzielimy się?

Eve odwróciła się do niego.

– Lubię moją winę. Wtulam się w nią jak w ciepły, puszysty kocyk.

– Puść – odezwał się i pocałował ją delikatnie. – Zabrałaś mój kawałek winnego kocyka.

– No dobra, bierz połowę. – Eve uspokoiła się trochę w objęciach Michaela. – Kurczę. To było głupie, prawda?

Prawie nas zabili przy lodach.

– To kolejna rzecz, której nie chcę na swoim nagrobku.

– A są jeszcze inne? – zapytała Claire.

Uniósł palec.

– Myślałem, że jest nienaładowany – powiedział i podniósł drugi palec. – Daj zapałkę, to sprawdzę, czy bak nie przecieka. – Trzeci palec. – Zabity przy lodach. Właściwie jakakolwiek śmierć, która wymagałaby najpierw wykazania się głupotą.

– To w jakim stylu jest ta dobra wersja? – Michael pokręcił głową.

– No wiesz. Jakieś bohaterskie akcje, które sprawią, że pokażą mnie w CNN. Na przykład jak ginę, ratując autokar pełen supermodelek. – Claire trzepnęła go w ramię. – Auć! Ratując. A myślałaś, że co?

– No to… co teraz? Bo mam wrażenie, że lody raczej nie wchodzą w grę, chyba że chcecie je z drobnym dodatkiem przemocy?

– W mieście musi być coś jeszcze – stwierdził Michael. – No chyba że chcecie tu okupować dystrybutor, aż Oliver załatwi swoje brudne sprawy.

– Kazał nam tu czekać.

– No, ja tam się zgadzam z Michaelem – rzucił Shane. – Jakoś nie mam ochoty słuchać Olivera. A to ma być nasza, nie jego, wycieczka. On jest tylko przy okazji. Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że powinniśmy się stąd ruszyć, nawet jeśli Oliver się wkurzy.

– Ty naprawdę prosisz się o śmierć.

– Uratujesz mnie. – Pocałował Claire w nos. – Mikey, prowadzisz.

Rozdział 5

Durram w Teksasie było małym miasteczkiem. Naprawdę małym. Mniejszym niż Morganville. Składało się z jakichś sześciu kwartałów, nieustawionych nawet w kwadrat, raczej w rozchwiany owal. Lodziarnia Dairy Queen była zamknięta, podobnie jak fast food Sonic. Był jakiś bar, ale Michael szybko zawetował tę propozycję (oczywiście Shane'a). Jeśli wpakowali się w kłopoty, prosząc o lody, to zamówienie piwa równałoby się śmierci.

Claire trudno było zaprzeczyć tej logice, poza tym żadne z nich nie było tak naprawdę w wieku, w którym w Stanach wolno kupować piwo. Aczkolwiek jakoś wątpiła, żeby ludzie z Durram bardzo się tym przejmowali. Jakoś nie wyglądali na takich, co to restrykcyjnie przestrzegają prawa. A snucie się po ulicach zdawało się kompletną stratą czasu. Nie spotykali żadnych samochodów, nawet w oknach tylko gdzieniegdzie paliło się światło. Durram wyglądało na bardzo nudne miasteczko.

Zupełnie jak Morganville, ale tam przynajmniej miało się porządny powód, żeby nie wychodzić po zmroku.

– Hej! Tam! – Eve podskoczyła na przednim siedzeniu i palcem wskazywała przed siebie. Claire wytężyła wzrok.

W oknie palił się maluteńki neon – możliwe, że była to jakaś informacja o lodach.

– Wiedziałam, że żadne szanujące się miasteczko w Teksasie nie zamknie na noc lodziarni.

– To bez sensu.

– Zamknij się, Shane. Jak możesz nie mieć ochoty na lody? Z tobą jest coś nie tak!

– Najwyraźniej urodziłem się bez lodowego genu. Na szczęście.