Выбрать главу

Michael zatrzymał samochód przed malutką lodziarnią. Kiedy zgasił silnik, otoczyła ich ponura cisza. Poza skrzypieniem na wietrze znaków drogowych w całym Durram było kompletnie cicho.

Eve nie zwracała na to uwagi. Prawie wyfrunęła z samochodu i pognała do drzwi. Michael podążył za nią, zostawiając Claire i Shane'a na tylnym siedzeniu.

– To wszystko dzieje się zupełnie inaczej, niż myślałam – westchnęła Claire. Shane wziął jej rękę, uniósł do ust i pocałował.

– A myślałaś, że jak będzie?

– Nie wiem, rozsądniej?

– Gdzie ty byłaś przez ostatni rok? Bo wiesz, rozsądek to jest z innej bajki. – Skinął głową w stronę lodziarni. – Masz na coś ochotę?

– Tak. – Ale nie próbowała wysiąść z samochodu.

– To na… och. – Nie wyglądał na niezadowolonego. Mówił prawdę, pomyślała Claire. Rzeczywiście nie miał lodowego genu.

Ale na pewno miał gen całowania i nie potrzebował wielkiej zachęty, żeby zacząć z niego korzystać dla dobra ich obojga. Schylił się i na początku ich wargi lekko otarły się o siebie, potem nastąpił miękki, wilgotny delikatny pocałunek, a potem mocniejszy. Miał takie cudowne usta. Sprawiały, że cała w środku płonęła, i czuła się, jakby grawitacja się wzmogła, wciskając ich w fotel.

Sytuacja mogła się ciekawie rozwinąć, gdyby nie to, że nagle dało się słyszeć pukanie w okno i do wnętrza wpadło światło, oświetlając ich. Claire krzyknęła cicho, poderwała się gwałtownie i odsunęła od Shane'a, który też próbował usiąść prosto.

Na zewnątrz stał mężczyzna w jasnobrązowej koszuli, jasnobrązowych spodniach i dużym teksaskim kapeluszu… Dopiero po chwili przerażony umysł Claire zarejestrował, co się dzieje, gdy zauważyła lśniącą gwiazdę przypiętą do koszuli mężczyzny.

Oj joj, niedobrze.

Miejscowy szeryf:

Znów zapukał w okno latarką i ponownie ich oślepił. Claire zmrużyła oczy i otworzyła okno. Oblizała wargi i poczuła smak ust Shane'a. Jakże niestosownie!

– Pokażcie jakieś dowody tożsamości – rzucił mężczyzna. Nie brzmiał zbyt miło. Claire wymacała plecak, wyciągnęła z niego portfel i podała trzęsącymi się dłońmi szeryfowi. Shane dał swoje prawo jazdy.

– Masz siedemnaście lat? – Światło latarki skupiło się na Claire.

Skinęła głową. Tym razem światło padło na Shane'a.

– Osiemnaście?

– Tak, proszę pana. Stało się coś złego?

– No nie wiem, chłopcze. Myślisz, że nie ma niczego złego w wykorzystywaniu niepełnoletniej dziewczyny na ulicy?

– On nie…

– Moim zdaniem tak to wyglądało, panienko. Oboje wychodzić z wozu. To twój samochód?

– Nie, proszę pana – odpowiedział Shane. Sprawiał wrażenie przybitego. Dopadła ich rzeczywistość. Claire uświadomiła sobie, że popełnili ten sam błąd, co Michael – zachowywali się tak, jakby byli w domu, w Morganville, gdzie wszyscy ich znali. Tutaj byli parą przysparzających problemy nastolatków, z których jedno było nieletnie, zabawiających się na tylnym siedzeniu samochodu.

– Macie jakieś prochy?

– Nie, proszę pana – powtórzył Shane. Claire mu przytaknęła. Jej usta, przed chwilą takie ciepłe i przyjemne, stały się zimne i zdrętwiałe. To się nie może dziać. Jak mogliśmy być tak głupi? Przypomniała sobie listę Shane'a o sposobach, w które nie należy ginąć. Może to powinien być punkt czwarty.

– To nie macie nic przeciwko, żebym przeszukał samochód?

– To… – Claire spojrzała na Shane'a, a on na nią, szeroko rozwartymi oczami. Claire mówiła dalej. – To nie nasz samochód, proszę pana. Jest naszego przyjaciela.

– A gdzie ten przyjaciel?

– Tam, w środku. – Claire miała ściśnięte gardło i trzymała Shane'a mocno za rękę. Jeśli przeszuka samochód, otworzy lodówki. A jeśli je otworzy i znajdzie krew Michaela…

Wskazała na drzwi lodziarni. Szeryf spojrzał na nie, potem znów na nią, potem na Shane'a. Skinął głową, wyłączył latarkę i rzekł:

– Nigdzie nie odchodźcie.

Gdy rozmawiali, Claire nie przyjrzała mu się specjalnie, wiedziała tylko, że jest niezbyt stary, niezbyt młody, nie za gruby ani chudy, nie za wysoki czy niski, po prostu przeciętny. Ale kiedy odszedł, z kajdankami i kluczami pobrzękującymi przy pasie, poczuła, jak robi jej się zimno i brakuje jej tchu. Zupełnie tak jak wtedy, gdy stanęła twarzą w twarz z Bishopem, najbardziej przerażającym z wampirów.

Mieli kłopoty. I to duże.

– Szybko – rzucił Shane, gdy tylko za szeryfem zaczęły się zamykać drzwi do lodziarni. Otworzył bagażnik, złapał lodówkę Michaela i rozejrzał się, gdzie ją schować. – Podejdź do drzwi. Osłaniaj mnie.

Claire podeszła do drzwi lodziarni. Zajrzała przez brudną szybę, zasłaniając widok na to, co działo się za nią. Zrobiła z dłoni daszek, jakby trudno jej było dojrzeć, co się dzieje w środku. Nie było trudno. Szeryf podszedł wprost do Michaela i Eve, którzy wciąż stali przy kontuarze lodziarni.

Eve trzymała rożek z zielonymi lodami miętowymi, ale sądząc z wyrazu jej twarzy, kompletnie o nim zapomniała.

Claire spojrzała za siebie. Shane'a nigdzie nie było widać. Kiedy zajrzała znów do lodziarni, szeryf wciąż rozmawiał z Michaelem, który grzecznie odpowiadał na pytania, a Eve miała wypisane przerażenie na twarzy.

Claire prawie krzyknęła, gdy ktoś dotknął jej ramienia. To był Shane.

– Schowałem ją w uliczce obok, za śmietnikiem. Zasłoniłem stertą gazet. Nic więcej nie mogłem zrobić.

Szeryf zakończył rozmowę i wraz z Eve i Michaelem wyszedł z lodziarni. Claire i Shane podeszli do samochodu. Claire oparła się o Shane'a, czując, jak wali mu serce. Wyglądał tak spokojnie. Ale to tylko pozory.

Eve nawet nie wyglądała na spokojną. Wyglądała na, cóż, zdenerwowaną.

– Ale my nic nie zrobiliśmy – mówiła, kiedy wychodzili na zewnątrz. – Proszę pana…

– Dostałem raport o jakiś zajściach na stacji benzynowej – odpowiedział szeryf. – Ludzie pasujący do waszego opisu grozili klientom. I, prawdę mówiąc, nie pasujecie do tej okolicy.

– Ale my nie… – Eve przygryzła wargę, próbując temu zaprzeczyć, bo jednak grozili. A przynajmniej Michael. – Nie chcieliśmy nic zrobić. Mieliśmy tylko ochotę na lody.

Naprawdę.

Jej porcja zaczynała się topić i spływać zielonymi strużkami. Eve zaskoczona spojrzała na nie, po czym zlizała roztopione lody z palców.

– Może lepiej zje to pani, nim się całkiem roztopią – zasugerował policjant. Tym razem brzmiał spokojnie i prawie po ludzku. – Czy mam pani zgodę na przeszukanie pojazdu?

– Hm… – Eve spojrzała na Shane'a, który stojąc za szeryfem unosił w górę kciuki. – Tak myślę.

Szeryf zdawał się zaskoczony. Może nawet zawiedziony.

– Proszę usiąść tam, na krawężniku. Wszyscy.

Usiedli. Eve miała pewien problem, aby siąść elegancko w swojej bombkowej spódnicy, ale kiedy wreszcie jej się udało, zaczęła pochłaniać lody. W połowie przerwała i klapnęła się dłonią w czoło.

– Oj joj joj.

– Lodowy ból głowy? – zapytała Claire.

– Nie, po prostu zastanawiam się, jak to możliwe, że jesteśmy tacy beznadziejni – odpowiedziała Eve. – Mieliśmy po prostu pojechać do Dallas. To nie powinno być aż takie trudne, prawda?

– Oliver zmusił nas do postoju.

– No, ale skoro nie potrafimy unikać kłopotów…

– To był lodowy ból głowy, prawda? Nie tętniak?

– Czyli jak coś ci pęka w mózgu? Pewnie tak. – Eve westchnęła i wgryzła się w rożek po lodach. – Jestem zmęczona. A wy?

Michael nic nie mówił. Patrzył na samochód i przeszukującego go policjanta, zaglądającego do walizek, torebek, nawet do schowków pod fotelami. W końcu spojrzał na Shane'a.