Выбрать главу

– A broń?

Shane otworzył usta, po czym je zamknął.

– Hm…

W tym momencie policjant otworzył walizkę Claire i wyciągnął z niej ostry srebrny kołek. Podniósł go i spytał:

– A to co?

Przez chwilę nikt nie odpowiadał. W końcu odezwała się Eve:

– To do kostiumu. Bo wie pan, jedziemy na ten zlot. Ja będę wampirem, a oni będą na mnie polować! Świetna zabawa.

To brzmiało prawie przekonująco.

– Ale to jest ostre.

– Te gumowe wyglądały strasznie tandetnie. A jest nagroda, wie pan? Za autentyzm.

Spojrzał na nią przeciągle, po czym wrzucił kołek z powrotem do walizki Claire, poszperał jeszcze trochę we wnętrzu, aż wreszcie ją zamknął. Zostawił torby i walizki na ulicy, a po obmacaniu wnętrza nadkoli i zajrzeniu do koła zapasowego, w końcu potrząsnął głową i powiedział:

– No dobra, puszczę was, ale musicie natychmiast odjechać.

– Co?

– Chcę, żebyście opuścili granice miasta i osobiście tego dopilnuję.

O kurczę.

– A co z Oliverem? – wyszeptała Claire.

– Raczej nie możemy użyć go jako wytłumaczenia – odpowiedziała stanowczo Eve. Dojadła rożek i uśmiechnęła się do policjanta. – Jesteśmy gotowi, proszę pana. Tylko musimy spakować rzeczy.

Michael pociągnął za sobą Shane'a i schyleni nad olbrzymią walizą Eve odbyli krótką rozmowę. Eve poderwała się na nogi, potknęła o jakąś torbę i upadła z krzykiem, który przerodził się w jęk.

Szeryf, wykazując, że jednak nie jest kompletnym idiotą, błyskawicznie podszedł do niej i schylił się, by sprawdzić, czy nic jej się nie stało.

To dało Michaelowi wystarczająco dużo czasu, by mógł z wampirzą prędkością zabrać lodówkę zza śmietnika, wsadzić do samochodu i sięgnąć po kolejny pakunek, nim szeryf zdążył pomóc omdlewającej Eve stanąć na nogi.

– Przepraszam – powiedziała zdławionym głosem Eve i uśmiechnęła się słabo do Michaela. – Wszystko w porządku. Trochę się tylko posiniaczyłam.

– Jasne. Więcej lodów nie dostaniesz – zapowiedział Shane.

Skończyli pakować samochód, a Claire posłała ostatnie spojrzenie pustym ulicom i bladym światłom. Po Oliverze nie było ani śladu.

– No? – odezwał się szeryf. – Ruszajmy.

– Tak jest. – Eve wsiadła za kierownicę, zamknęła na moment oczy, po czym sięgnęła po klucze i odpaliła silnik. Michael usiadł na siedzeniu obok kierowcy, a Claire i Shane z tyłu.

Zgodnie z tym, co powiedział, szeryf wsiadł do radiowozu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy i odpalił koguta, ale przynajmniej nie włączył syreny.

– Dzięki. – Michael posłał Eve uśmiech. – Świetny pomysł z tym potknięciem. Dzięki temu mogłem skoczyć po krew.

– W takim razie żałuję, że tego nie planowałam. – Wrzuciła wsteczny. – I czy poza Morganville nie mógłbyś używać jakiegoś innego określenia na krew? No nie wiem.

Czekolada? Albo ciasto wiśniowe?

– Dlaczego słodycze? – spytał Shane.

– Zamknij się, Collins. To było wyłącznie przez ciebie.

Wzruszył ramionami i objął Claire.

– Wiem, przepraszam.

– To co robimy z Oliverem? – zapytała Claire.

Nikt nie umiał jej odpowiedzieć.

Szeryf przypomniał im się, włączając na moment przeraźliwie wyjące syreny. Eve przełknęła ślinę, włączyła wsteczny i wycofała się w uliczkę.

– Zdaje się, że będziemy się zastanawiać w drodze – stwierdziła. – Czy ktoś ma do niego telefon?

– Ja mam – równocześnie odezwali się Claire i Michael i wymienili pełne skruchy spojrzenia. Michael wyciągnął komórkę i wysłał esemes, podczas gdy Eve prowadziła samochód z prędkością znacznie niższą, niż była dozwolona, co zdaniem Claire było bardzo rozsądnym pomysłem. A kiedy minęli tablicę informującą o opuszczeniu miasta, samochód szeryfa się zatrzymał. Kogut nadal mrugał na niebiesko i czerwono.

– Jechać dalej? – spytała Eve. – Co robimy?

– Jedź dalej. – Shane pochylił się do przodu. – Nie możemy zawrócić, póki nas obserwuje. O ile w ogóle zawrócimy. Głosuję za tym, żeby tego nie robić.

– Mam lepszy pomysł – odezwał się Michael i wskazał na coś po lewej stronie bardzo ciemnej, wąskiej drogi. – Tani jest motel. Zameldujemy się i zaczekamy tam na Olivera. I tak musimy gdzieś przeczekać dzień.

– Tam? – Eve zdawała się zszokowana. A Claire specjalnie jej się nie dziwiła. Nie był to Ritz. Nie wyglądał nawet tak dobrze jak motel w filmie Psychoza. Był to niewielki rząd pokoi zbudowanych z pustaków, z zapadającym się gankiem, neonowym napisem i wielkim reflektorem oświetlającym parking.

A parking był pusty.

– Chyba nie mówicie poważnie? – spytała się Eve. – W takich miejscach pożerają ludzi. A w najlepszym razie zamkną nas w pokoju i zrobią nam okropne, wstrętne rzeczy, które potem umieszczą w necie. Widziałam filmy.

– Eve – odezwał się Michael. – Horrory to nie filmy dokumentalne.

– Ale i tak uważam, że w tym miejscu grasuje seryjny zabójca. Nie, nie zamierzam…

Zabrzęczał telefon Michaela. Spojrzał na ekran i przeczytał esemes.

– Oliver każe nam się tu zatrzymać. Dołączy za jakąś godzinę.

– Żartujesz sobie!

– Hej, to tobie zachciało się lodów. I zobacz, w co nas to wpakowało. Teraz będziemy przynajmniej bezpieczni w pokoju z drzwiami, które da się zamknąć. A ten napis oznacza, że mają tu HBO.

– To skrót od Horrendalnie Bezlitosne Ozgrozo – od¬ powiedziała Eve. – Czyli sposób, w jaki zabijają. Kiedy myślisz, że nic ci nie grozi.

– Eve! – Claire też zaczynała się bać. Eve na moment uniosła ręce, po czym opuściła je na kierownicę.

– Dobrze. Tylko nie mówcie, że was nie ostrzegałam, jak już będziemy krzyczeć i płakać. Śpię w ubraniu. Z kołkiem w każdej ręce.

– Motelu raczej nie prowadzą wampiry.

– Po pierwsze, chcesz się założyć? – Eve zahamowała i wjechała na parking. – A po drugie, ostre, spiczaste rzeczy działają też na wszystko inne. Z kanibalami prowadzącymi motele włącznie.

Siedzieli w milczeniu, podczas gdy silnik stygł. Aż w końcu Shane odchrząknął:

– No dobra, to co, wchodzimy?

– Możemy zostać w samochodzie.

– Taa, to dopiero bezpieczne miejsce.

– Przynajmniej będziemy widzieć, gdy będą się zbliżać.

I zdołamy uciec.

Claire westchnęła, wygramoliła się z auta, podeszła do małej recepcji i uderzyła w dzwonek na ladzie. Brzmiał bardzo głośno. Usłyszała, jak za jej plecami zatrzaskują się drzwi – Shane, Michael i Eve w końcu postanowili do niej dołączyć. Biuro okazało się ładniejsze niż budynek z zewnątrz. Wyłożone w miarę nową wykładziną, z wygodnymi krzesłami i płaskim telewizorem, który wisiał na ścianie i wyświetlał coś z wyłączonym dźwiękiem. To miejsce pachniało… wanilią.

Z zaplecza wyszła starsza pani o zebranych w kucyk siwiejących włosach. Claire nie mogła sobie wyobrazić, jak można wyglądać bardziej niewinnie. Tak naprawdę wyglądała jak typowa babcia, miała nawet niewielkie okrągłe okulary. Wycierała ręce w ściereczkę, a dżinsy i kraciastą koszulę okrywał jej fartuch.

– Słucham, skarbie? – zapytała i odłożyła ściereczkę. Widząc pozostałych, lekko się zaniepokoiła. – Potrzebujecie pokoju?

– Tak, proszę pani – odpowiedziała Claire. Michael i Shane starali się z całych sił wyglądać na grzecznych chłopców, a Eve, no cóż, była sobą. Uśmiechała się. – Może dwóch, jeśli nie są zbyt drogie?

– Och, nie są drogie. – Kobieta pokręciła głową. – To nie Hilton. Trzydzieści pięć dolarów za noc, ze śniadaniem. Robię tosty i duszone kiełbaski. No i jest kawa. Trochę płatków. Nic specjalnego, ale to porządne jedzenie.