Oddał im wszystko.
– Mam więcej – dodał. – Weźcie to. Powinno starczyć na w miarę porządny wóz. I upewnijcie się, że ma dość miejsca w bagażniku.
Po krótkim wahaniu Eve wzięła pieniądze.
– Oliver, serio, na pewno wszystko w porządku?
– Będzie – rzucił. – Michael, myślisz, że dałoby się załatwić jeszcze jeden pokój, gdzie mógłbym posiedzieć do naszego odjazdu?
– Zajmę się tym. – Michael wyszedł w kierunku recepcji. Oliver zamknął oczy i oparł się o podgłówek. Wyglądał tak nędznie, że Claire, odruchowo, wyciągnęła rękę i z dobrego serca położyła mu dłoń na ramieniu.
– Claire – nie otwierając oczu, wyszeptał Oliver. – Czy pozwoliłem ci się dotykać? Szybko zabrała rękę.
– Po prostu… zostawcie mnie samego. Chwilowo nie jestem sobą.
Według Claire zachowywał się prawie tak samo jak zawsze, ale nie ciągnęła tematu.
Eve przeliczała pieniądze. A w miarę obliczeń jej oczy robiły się coraz większe.
– Boże – szepnęła. – Za taką kasę mogłabym kupić wypasiony jacht. Nieźle. Nie sądziłam, że można tyle zarobić na kawiarni.
– Nie można – sprostował Shane. – Najprawdopodobniej ma w domu materace wypchane pieniędzmi. Miał mnóstwo czasu, żeby się wzbogacić, Eve.
– I wystarczająco dużo, żeby raz czy dwa wszystko stracić – dodał Oliver. – Jak już przy tym jesteśmy: byłem bogaty.
Teraz… nie jestem tak biedny jak kiedyś. Ale też nie tak dobrze sytuowany. Efekt wojen i polityki. Trudno jest utrzymać to, co się miało, szczególnie jeśli jest się wyrzutkiem.
Claire nigdy wcześniej nie zastanawiała się, skąd wampiry brały pieniądze. Podejrzewała, że nie było to wcale takie łatwe. Przed oczami stanęły jej wszystkie te wiadomości o ludziach, którzy uciekali z całym dobytkiem z terenów objętych wojną.
Swego czasu tak samo mógł uciekać Oliver. I Amelie i Myrnin. Pewnie nieraz tak było. Ale jakoś udało im się to przetrwać.
Ocaleli.
– Co tam się stało? – zapytała, nie oczekując, że odpowie.
Jak się spodziewała, Oliver nie odpowiedział.
Rozdział 6
Kiedy Oliver dostał własny pokój, z numerem 3, Claire, Eve i Shane zajęli się zabezpieczeniem przed słońcem pokojów obu wampirów. Nie wymagało to specjalnych na – kładów pracy – zasłony spełniały swoje zadanie, a po oklejeniu ich taśmą po brzegach było pewne, że w pokoju będzie ciemno, no i oczywiście powiesili na drzwiach plakietkę z napisem „Nie przeszkadzać".
– Zasuwka i łańcuch. – Shane poinstruował Michaela, kiedy opuszczali jego pokój. Na wschodzie niebo zaczynało się różowić. – Zadzwonię do ciebie na komórkę, jak będziemy pod drzwiami. Nie otwieraj nikomu innemu.
– Powiedziałeś to Oliverowi?
– A wyglądam na głupka? Niech sam się o siebie martwi.
Michael pokręcił głową.
– Bądźcie ostrożni. Nie podoba mi się, że wysyłam was samych.
– Linda będzie miała na wszystko oko, jej śrutówka też – odezwała się Eve. – I to dosłownie! Bierze ze sobą broń.
– Podwiezie nas. Powiedzieliśmy, że postawimy jej śniadanie i pomożemy nosić zakupy. Całkiem niezły układ, zwłaszcza że chyba wszyscy ją lubią. Nikt nie będzie chciał nam zrobić krzywdy, jak będzie z nami Linda.
Mogły to być pobożne życzenia, ale Michael słysząc to, trochę się odprężył. Przybili z Shane'em piątkę i zamknął drzwi. Usłyszeli jeszcze, jak zasuwa zamki.
– Oto i początek pięknego dnia – stwierdziła Eve – w którym nie zmrużyłam oka, spalono mi samochód i nawet nie mogę zrobić sobie makijażu. Po prostu świetnie.
To Shane wpadł na to, żeby nie robiła makijażu i Claire musiała mu przyznać, że pomysł był dobry. Eve była najbardziej rozpoznawalna z ich grupy, ale bez ryżowego pudru, czarnej kredki do oczu i ostrej szminki wyglądała, jak kłoś zupełnie inny. Claire pożyczyła jej trochę mniej gotycka koszulkę, chociaż Eve uparła się, że ma być fioletowa. Ale w niebieskich dżinsach wyglądała prawie… normalnie. Nawet związała włosy w kucyk.
Ani jednej czaszki w polu widzenia, aczkolwiek jej buty nadal robiły wrażenie.
– Pomyśl o tym, jak o tajnej akcji – rzucił Shane. – Na terenie wroga.
– Łatwo ci mówić. Ty musiałeś tylko włożyć koszulkę moro i bejsbolówkę. Brakuje ci tylko tytoniu do żucia.
– Ja się nie przebrałam – wtrąciła Claire.
Eve prychnęła.
– Kochanie, ty żyjesz w przebraniu. Na nasze szczęście.
Chodźcie, może Lindzie zostało trochę ciasteczek.
– Na śniadanie?
– Nigdy nie mówiłam, że jestem zatwardziałym dietetykiem.
Kiedy weszli do biura, Linda nie spała, ale była wyraźnie zmęczona i ziewając, popijała kawę. Kiedy Eve powiedziała dzień dobry, Linda wskazała jej talerz ciastek. Eve wyraźnie ulżyło.
– Och… a mogłabym też prosić o kawę?
– Jest w dzbanku. Nalej sobie zdrową porcję. Ten dzień już i tak jest długi. – Linda przebrała się w nową koszulę, też w kratę, ale w innych kolorach. Poza tym wyglądała prawie tak samo.
– To jak, zdrzemnęliście się choć trochę?
– Niewiele – odparł Shane z pełnymi ustami, gdy Eve nalewała sobie wielki kubek kawy. Wyciągnął rękę w niemej prośbie. Przewróciła oczami, odstawiła dzbanek na podstawkę i minęła go w drodze do talerza z ciasteczkami. – Stąd u niektórych muchy w nosie.
– I to mówi ktoś, komu nie chciało się nawet wstać po własną kawę.
Shane wzruszył ramionami i poszedł po napój, podczas gdy Eve zajęła się pożeraniem ciasteczek. Claire też zaczęła jedno skubać. Pomyślała, że powinna czuć się bardziej zmęczona. I pewnie tak będzie, później, ale na razie, czuła się… przejęta? Może lepszym określeniem byłoby zdenerwowana.
– Gdzie tu się kupuje samochody?
– W Durram? – Linda pokręciła głową. – Jest kilka komisów. Po nowe jeździmy do miasta. Nie żeby teraz byto tu wiele nowych samochodów. Durram było miastem ropy za czasów swojej świetności. Dużo jej tu było, ale kiedy się skończyła, miasto podupadło. Od tego czasu ludzie zaczęli wyjeżdżać. To nigdy nie było wielkie miasto, ale to, co jest teraz, to ledwie połowa tego, co było tu pięćdziesiąt lat temu, a poza tym wiele budynków stoi pustych.
– Dlaczego zostałaś? – zapytał Shane, popijając kawę.
Linda wzruszyła ramionami.
– A gdzie się miałam wynieść? Mój mąż jest tutaj pochowany. Przysłali mi go w trumnie z wojny w Iraku, tej pierwszej. Tu żyje moja rodzina, w tym Ernie, mój wnuczek.
Ernie prowadzi jeden z komisów i myślę, że tam uda nam się dla was coś znaleźć o tak wczesnej porze – uśmiechnęła się szeroko. – Jeśli staruszka nie jest w stanie zmusić swojego wnuka, żeby dla niej wstał przed świtem, to nie ma sensu żyć. Ruszamy, jak tylko skończę kawę.
Wypiła ją szybciej niż Shane i Eve, a po jakiś pięciu minutach cała czwórka wpakowała się na siedzenie pikapa Lindy, który miał więcej rdzy niż odłażącej farby i zapadające się siedzenia. Claire usiadła na kolanach Shane'a, co z jej perspektywy nie było wcale takie złe. A sądząc z tego, jak ją trzymał, jemu też specjalnie to nie przeszkadzało. Linda odpaliła ze zgrzytem silnik, po czym potoczyli się przez wysypany żwirem parking w stronę wąskiej drogi biegnącej do Durram.
– No, no – odezwała się Linda, gdy mijali znak, na którym z trudem można było się doczytać nazwy miasta spomiędzy dziur po kulach. – Zazwyczaj stoi tu rano radiowóz.
Najwyraźniej ktoś zaspał. Pewnie Tom. Lubi sobie długo posiedzieć w barze. Ale mu się za to dostanie.
– Wyleją go?
– Wyleją? Nie w Durram. Tu nie grozi ci zwolnienie, ale wstyd. – Linda minęła kilka domów, pustych sklepów i jedną pustą stację benzynową, po czym skręciła w prawo, a następnie w lewo.