– No, może nie. Ale byłoby śmiesznie.
– Przezabawnie – przytaknęła mu Claire i poszła do tyłu. Wsiadanie wymagało trochę trudu, ale kiedy już siedziała, miała wrażenie, że tak właśnie powinno się czuć w limuzynie. Rozejrzała się za pasem bezpieczeństwa i się nim przypięła. Nie było sensu ginąć w wypadku samochodowym w karawanie. To brzmiało zbyt ironicznie, nawet dla Eve.
– Hej, tu naprawdę są uchwyty do napojów.
– Przeznaczenie – westchnęła Eve.
– Nie wydaje mi się, żeby przeznaczenie musiało ci spalić samochód, żeby cię do siebie przekonać – zauważył Shane, zapinając pas.
– Nie, nie to. Karawan. Nazwę go Przeznaczenie.
Shane zagapił się na Eve, po czym powoli potrząsnął głową.
– Rozważałaś jakieś leczenie albo…
Trzepnęła go w ramię.
– Ach, wszystko wróciło do normy. Super.
Eve ostrożnie wyprowadziła samochód na ulicę, przyzwyczajając się do jego rozmiarów. – Pewnie pali strasznie dużo, ale kurczę, jest taki mroczny!
Claire odsłoniła zasłony, żeby wyjrzeć przez tylne okno, kiedy przejeżdżali przez parking. Linda i Ernie stali przed komisem i machali, więc im odmachała.
– Jestem pewnie pierwszą osobą, która do kogoś macha z karawanu – stwierdziła. – To dziwne.
– Nie, to cudowne! Cudowne w tym wspaniałym, upiornym sensie. No dobra, trzymać się, ruszamy… – Eve nacisnęła na gaz i karawan przyspieszył. Shane przytrzymał się deski rozdzielczej.
– Hej, nieźle! Myślałem, że on jeździ tylko z prędkością, no wiesz, pogrzebową.
– Nie zamierzasz tego serio nazywać?
– Oczywiście! Będzie Przeznaczeniem.
– To przynajmniej nazwij go Powalacz. Jakoś fajnie.
– Mój samochód – uśmiechnęła się Eve. – Moje zasady.
Możesz sobie kupić ten różowy.
Shane wzruszył ramionami i zamilkł.
Eve bez problemów objechała kwartał domów i pięć minut później podjechała powoli na podjazd przed komisem. Kiedy zgasiła silnik, westchnęła i zaczęła się kręcić z satysfakcją w fotelu.
– To najlepsza wycieczka, na jakiej byłam.
Shane wyskoczył z wozu. Kiedy Claire wysiadała z tyłu, czekał już na nią, złapał w pół i pomógł wyjść. I wcale jej od razu nie puścił. To było miłe i poczuła, jak przysuwa się do niego, jakby ziemia pochyliła się jego stronę.
– Może lepiej wejdziemy do środka i upewnimy się, że nie zapłaci mu jeszcze więcej – odezwał się Shane. – Bo jest do tego zdolna.
– Tak, lubi dawać – zgodziła się Claire. – No i może Lindzie zostało jeszcze trochę ciastek.
– Słuszna uwaga.
W środku Eve już podpisywała papiery. Na stole leżało jej prawo jazdy i dowód ubezpieczenia. Ernie powiedział im cześć, po czym wziął dokumenty i skserował je na zapleczu. Biuro było małe, ciasne i dość zakurzone. Wyglądało na to, że pracuje tu tylko Ernie, przynajmniej na ogół. Linda opierała się o ścianę i patrzyła na parking, głęboko zatopiona w myślach.
– Coś nie tak? – zapytała Claire. Linda spojrzała na nią i pokręciła głową.
– Pewnie nie – odparła. – Po prostu dziwi mnie, że jeszcze nie widziałam szeryfa. Zwykle dość często objeżdża miasto, a jeszcze go tutaj nie było. Nie ma też jego zastępcy. Dziwne.
Ernie wypełnił dowód zakupu i oddał Eve wraz z pozostałymi papierami i jej dokumentami. Eve zwinęła wszystkie papiery, po czym uścisnęli sobie dłonie. Ernie uśmiechnął się do niej zalotnie.
– Dzięki – powiedział. – Na długo zostajesz w mieście?
– Och, ach, nie. Ja, my właśnie wyjeżdżamy. Do Dallas. Z moim chłopakiem – odpowiedziała niezbyt stanowczo Eve. Claire pomyślała, że słusznie, bo Ernie nie był zły. A Eve była słodka, nawet jeśli nie zrobiła się akurat na Gotkę.
Ernie się skrzywił.
– Powinienem był się domyślić – stwierdził. – No cóż, niech ci dobrze służy to auto. I czuj się jak u siebie.
– Już się tak czuję – odpowiedziała poważnie i wyszli na parking.
Linda poszła prosto do swojego samochodu.
– Hej – krzyknął Shane. – A co ze śniadaniem? Mieliśmy ci…
– Nie trzeba – wsiadła do auta i przez otwarte okno rzuciła. – Jadę zobaczyć się z szeryfem i dowiedzieć się, co się dzieje. Jeśli nie spotkamy się przed waszym odjazdem, życzę wam bezpiecznej podróży. I dzięki za ubarwienie tygodnia. Ha, właściwie to całego miesiąca.
– Nie, to my dziękujemy – odpowiedział Shane. – Masz świetny motel.
Uśmiechnęła się do niego.
– Zawsze tak uważałam – stwierdziła. – To na razie.
Odjechała, strzelając żwirem spod kół i wzniecając kłęby kurzu. Ernie, który wyszedł wraz z nimi przed biuro, westchnął.
– Moja babcia, kierowca Formuły Pierwszej. Miłej podróży.
Podziękowali mu, wsiedli do karawanu i pojechali do motelu.
Ale tam nie dotarli. Kiedy minęli rogatki miasta i wjechali na niewielki pagórek, Claire zauważyła przed nimi błyskające czerwone i niebieskie światła.
– Oho… – rzuciła.
Eve zahamowała i wymieniła z Shane'em spojrzenia.
– To przy motelu, prawda? Są w motelu.
– Na to wygląda – stwierdził Shane. – Niedobrze.
– Tak myślisz? – Eve przygryzła wargę. – Dzwoń do Michaela.
– Może oni…
– Co? Akurat tam są i szukają kogoś innego? Dzwoń do niego, Shane!
Shane wykręcił numer do Michaela, poczekał chwilę, po czym zamknął komórkę.
– Zajęte – rzucił. – Musimy się tam dostać.
– I co niby zrobić?
– Nie mam pojęcia! Chcesz, żeby twojego chłopaka przerobili na słońcu na grzankę?
Na to pytanie Eve nie odpowiedziała. Z udręczoną miną bębniła palcami w kierownicę, po czym rzuciła:
– Przepraszać będę później.
Wdepnęła gaz do dechy i karawan zaczął przyspieszać, zjeżdżając z górki. Minął motel, zdecydowanie przekraczając dozwoloną prędkość.
Jeden z radiowozów – na parkingu były dwa – wycofał się i ruszył za nimi w pościg. Eve nie zwalniała. Znów przycisnęła gaz.
– Eve, co ty, u licha, robisz? Przecież nie uciekniemy im w karawanie, i to pośrodku pustyni!
– Nie zamierzam – odkrzyknęła. – Claire, obserwuj, co tam się dzieje. Powiedz mi, gdy drugi samochód też za nami ruszy.
Po kilku chwilach Claire zobaczyła, że pojawił się za nimi drugi komplet czerwonych i niebieskich świateł.
– Oba za nami jadą – krzyknęła. – I jak ma nam to właściwie pomóc?
– Wyślij esemes do Michaela. – Eve zwróciła się do Shane'a. – Napisz mu, że droga wolna i ma się stamtąd zabierać.
– A co z Oliverem?
– Michael jest zbyt grzecznym chłopcem, żeby mu tego nie przekazać. Nie bój nic.
Shane szybko napisał wiadomość.
– To nie zmienia faktu, że jest raczę] słonecznie.
– Oliver jest starszy – wtrąciła Claire. – Może przebywać na słońcu znacznie dłużej niż Michael. Może uda mu się odciągnąć policję albo coś?
– To już ich sprawa – odpowiedziała Eve. – Muszę tylko jak najdłużej jechać. Im bardziej wkurzymy tych ludzi, tym większe szansę na ucieczkę mają Michael i Oliver.
Kiedy radiowozy się rozpędziły, szybko okazało się, że karawan Eve rzeczywiście nie był stworzony do wyścigów. Dwa kilometry dalej zostali wyprzedzeni, a po kolejnych dwóch otoczeni.
Eve w końcu się poddała, zdjęła nogę z gazu i zaczęła hamować.
– Dobra, umawiamy się tak – stwierdził Shane. – Ręce na kierownicy i zachowuj się grzecznie. Po prostu spanikowałaś. Mówiliśmy ci, żebyś się zatrzymała, ale ciebie kompletnie zablokowało, dobra?