– To nie pomoże.
– Owszem, jeśli będziesz grać słodką idiotkę. Postaraj się Eve. Już i tak mamy dość problemów.
Dalszy ciąg był jak żywcem wyjęty z programu w reality show. Policja kazała im wyjść z wozu i nim Claire się obejrzała, została pchnięta na samochód i maskę. To było upokarzające. Eve zaczęła płakać – czy grała, trudno było powiedzieć. Eve płakała z błahszych powodów. Shane odpowiadał na pytania spokojnym, opanowanym głosem, ale on sporo czasu spędzał na potyczkach z policją w Morganville. Dla Claire było to niejako nowe doświadczenie i raczej nie – zbyt przyjemne. Nią, jak sądziła, zajął się zastępca. Był wysoki i szczupły, w źle dopasowanym mundurze i zdawał się zdenerwowany, szczególnie, gdy zakuwał ją w kajdanki.
– Hej – rzucił Shane, gdy skuwano mu ręce za plecami. – Hej, proszę jej nie robić krzywdy. To nie jej wina!
– Nikt nikomu nie robi tu krzywdy – odezwał się szeryf, którego poznali poprzedniej nocy. – No dobra, uspokójmy się. A teraz nazwiska. Ty? – wskazał Claire.
– Claire Danvers. – No i jakiekolwiek szansę na dostanie się na MIT przepadły. Zrobią jej zdjęcie policyjne, które wyląduje na pewno na Facebooku. Ludzie będą się z niej nabijać. Będzie zupełnie jak w liceum. Tylko milion razy gorzej.
– Adres?
Podała mu adres w Morganville, na Lot Street. Nie wiedziała, co zrobią inni. Może należało skłamać, wymyślić coś. Ale nie śmiała spróbować. Jak powiedział Shane, mieli już dość problemów.
Eve podała swoje nazwisko drżącym głosem. Ostatni odpowiadał Shane. Oboje podali adres Domu Glassów.
– Czyli co? Mieszkacie razem? – zapytał szeryf.
A gdzie ten blondyn, co był z wami wczoraj?
– Ja… – Eve przygryzła wargę i zamknęła oczy. – Pokłóciliśmy się. Bardzo. On… wyjechał.
– A niby jak? Skoro wasz samochód się dopala na tamtym parkingu i raczej nie nadaje się do jazdy? Tędy nie jeżdżą żadne autobusy, moja panno.
– Złapał stopa. Ciężarówkę. Nie wiem jaką. Słyszałam ją tylko.
– Ciężarówkę… – powtórzył szeryf. – Aha. Czyli raczej nie został w motelu Lindy, zamknięty w pokoju?
– Nie, proszę pana.
To, pomyślała Claire, może nawet okazać się prawdą, bo jeśli akcja Eve zadziałała, to Michael i Oliver powinni już być gdzie indziej. Ale gdzie, to już inna historia.
– No dobra, zaczekamy na powrót Lindy. A potem otworzymy drzwi i zobaczymy, co jest grane. Może być?
– Tak, proszę pana – odpowiedziała Eve. – A czemu kajdanki?
– Bo wasza trójka to, moim zdaniem, trzy niezłe ziółka. Najpierw nabroiliście wczoraj w nocy, potem dostałem raport, że wasz samochód został zniszczony przez tych samych ludzi, którzy mówili, że im groziliście, a rano okazuje się, że mam tu jednego trupa i dwóch zaginionych. Zabitego znaleziono jakiś kilometr od waszego motelu.
– Ja… – Eve zamarła. – Ehm… co?
– Morderstwo – powtórzył szeryf, wolno i dobitnie. – I wy ostatni widzieliście ich żywych.
Rozdział 7
Przez długi, długi czas wszyscy milczeli, aż w końcu odezwał się Shane:
– Chyba nie sądzicie…
– Starczy, chłopcze. Nie chcę tutaj żadnych błędów w procedurze. – Szeryf odchrząknął i wyrecytował coś o prawach i zachowywaniu milczenia. Claire nic z tego nie rozumiała. Było jej niedobrze i słabo.
Była aresztowana.
Była aresztowana za morderstwo.
Eve ogarnął niepohamowany atak płaczu, ale Claire nie mogła jej pomóc. Sobie też nie.
Shane był zaskakująco milczący, kiedy pakowali go na tylne siedzenie radiowozu, a potem dosadzali tam Claire i Eve. Szeryf nachylił się do nich, nim zamknął drzwi.
Wyglądał teraz prawie miło. Ale to nie poprawiło samopoczucia Claire.
– Mój zastępca odwiezie wasz… hm… pojazd z powrotem do miasta. Nie możemy go tu zostawić. Mógłby go ktoś ukraść, a już jeden samochód w Durram straciliście. Nie chcemy, żeby to się powtórzyło.
I zatrzasnął drzwi. Claire poczuła, że Eve wstrząsnął dreszcz.
– Oddychajcie głęboko – powiedział cicho Shane. – Eve, opanuj się. Nie możesz się tak rozsypać. Nie teraz.
Szeryf wsiadł za kierownicę, po drugiej stronie kraty. Zapiął pas i spojrzał w lusterko wsteczne.
– Bez gadania.
Pojechali z powrotem do motelu, gdzie właśnie podjechała Linda. Była blada i zaniepokojona, ale nie dała po sobie poznać, co czuje, widząc jej trzech byłych gości na tylnym siedzeniu radiowozu. Wysłuchała szeryfa, przytaknęła i poszła do biura po klucze.
Otworzyła wszystkie trzy wynajmowane przez nich pokoje. Shane odetchnął z ulgą, zanim jeszcze szeryf wszedł do środka.
– Nie ma ich. Uciekli. Jakoś.
– Skąd wiesz?
– Bo Michael jest mądrzejszy ode mnie i znalazł sposób.
Och, Eve, przestań się kręcić. Tu nie ma za wiele miejsca!
– Przepraszam – pociągnęła nosem Eve. Miała czerwone i zapuchnięte oczy, podobnie jak nos. I w ogóle nie wyglądała najlepiej. Claire trąciła ją delikatnie w ramię.
– Hej – rzuciła. – Będzie dobrze. Przecież my tego nie zrobiliśmy.
– Taa, bo przecież niewinnych nigdy nie skazują w Teksasie na śmierć – żachnęła się Eve. – Nie okłamuj się.
Wpakowaliśmy się w kłopoty. I to duże. W takie, z których nawet Amelie nas nie wyciągnie.
Znów zaczęło jej się zbierać na płacz. Claire znów ją trąciła w ramię.
– Przestań. Będzie dobrze. Jakoś to wyjaśnimy.
– Urodzona optymistka z ciebie, co? – Eve pociągnęła nosem. – Masz jakieś wyposażenie? Na przykład do połowy pełną szklankę i cytryny, żeby z nich zrobić lemoniadę?
– Nie jestem optymistką – sprostowała Claire. – Po prostu nas znam.
– Właśnie – dodał Shane. – Słuchajcie, na komisariacie nas rozdzielą. Nic nie mówcie. Na żaden temat. Po prostu rozglądajcie się i słuchajcie, dobra? Cokolwiek powiedzą, nie odzywajcie się.
– Oglądałam filmy kryminalne – stwierdziła obrażona Eve. – Nie jestem głupia.
Shane pochylił się i spojrzał na Claire.
– Jasne, Eve wygada wszystko, co wie, jak tylko na nią groźniej spojrzą. A ty?
– Będę cicho jak myszka – obiecała Claire. Serce jej waliło jak młotem i nie była pewna, czy uda jej się dotrzymać obietnicy, ale w końcu przed Bishopem ukryła różne tajemnice.
A to nie mogło być równie straszne. Prawda?
Biuro szeryfa w Durram, w Teksasie, składało się właściwie z dwóch pomieszczeń i łazienki. Była tam niewielka otwarta przestrzeń z kilkoma biurkami i komputerami, na ścianach wisiały tablice korkowe obwieszone ogłoszeniami i zdjęciami, a za tym wszystkim były drzwi z metalowymi kratami. Ale zanim zaprowadzono ich do cel, Claire i Shane zostali posadzeni na drewnianej ławce. Wyglądała zupełnie jak kościelna, tyle że na obu końcach miała metalowe bolce, do których ich przykuto. Jak dla Claire, zbyt daleko od siebie. Naprawdę pragnęła, żeby Shane ją teraz objął.
– Proszę pana? Czy mogę iść do łazienki? – zapytał Shane.
– Dopiero po przesłuchaniu.
– Ale ja nie żartuję, naprawdę muszę. Proszę? Czy woli pan sprzątać?
Zastępca szeryfa popatrzył na niego, zmęczony i pełny wątpliwości, na co Shane skrzywił się tak przekonująco, że nawet Claire nie była pewna, czy oszukuje. W końcu zastępca szeryfa westchnął, odpiął go od ławki i odprowadził do niewielkiej łazienki.
W tym czasie zaprowadzono Eve do biurka szeryfa, gdzie zaproponowano jej duże pudełko chusteczek i szklankę wody.
Claire zastanawiała się, co ma robić, kiedy w oknie komisariatu, za plecami szeryfa, ujrzała czyjąś twarz. Wysoka, smukła osoba w długim czarnym płaszczu, kapeluszu i rękawiczkach.