Выбрать главу

Oliver. Ubrany na słońce. Działał, zbierał informacje na temat tego, gdzie są i co się stało. Zauważył, że Claire mu się przygląda i skinął jej lekko głową, co nie znaczyło kompletnie nic, nie oznaczało nawet nie martw się. Po czym zniknął.

Zadźwięczał jej telefon. Rozejrzała się wokół, ale najwyraźniej ani szeryf, ani jego zastępca nic nie zauważyli. Eve owszem, ale po tym, jak raz mimowolnie spojrzała w jej stronę, siedziała odwrócona plecami i wpatrywała się w przestrzeń, ściskając w dłoniach chusteczkę.

Claire pokręciła się na ławce i udało jej się wyjąć komórkę z kieszeni tak, że nikt nie zwrócił na to uwagi.

Dostała od Michaela esemes z tekstem: „Niedługo was wyciągniemy. Na razie bądźcie cicho".

Mniej więcej to samo zalecał Shane. Chciała w to wierzyć, ale jej wnętrzności wciąż się skręcały. Kompletnie nie nadawała się na kryminalistę.

Dobra, będzie tu siedziała i… myślała o czymś innym. Na przykład nauce. Niektórzy ludzie, żeby odwrócić od czegoś swoją uwagę, recytowali wyniki meczów. Claire lubiła powtarzać tablicę pierwiastków, a kiedy z tym skończyła, zabrała się do alchemicznych symboli i właściwości, których nauczył ją Myrnin. To pomagało. Sprawiało, że przypominała sobie, iż jest coś więcej niż tylko ta sala, ta chwila, że są ludzie, którym naprawdę zależy, aby wróciła.

Shane wrócił z łazienki i został znów przykuty do ławki. Przysunął się trochę bliżej do Claire, pochylił. Oparł łokcie na udach, a głowę spuścił tak, aby włosy zasłoniły mu twarz.

– W łazience jest okno – powiedział. – Niewielkie, ale ty się przeciśniesz. Tyle że się nie otwiera. Musiałabyś je wybić, a to oznaczałoby hałas.

Claire kaszlnęła i zakryła dłonią usta.

– Nie zamierzam uciekać z więzienia. Zwariowałeś?

– Tak tylko pomyślałem. To znaczy wydawało mi się, że to niezły pomysł. – Usiadł prosto, zmarszczył czoło i spojrzał na nią. – Nie chcę, żebyś tu była. To nie… – Pokręcił głową. – To po prostu nie w porządku. Ja i Eve, no tak, ona się w to wpakowała na własne życzenie, a ja zawsze mam jakieś kłopoty. Ale ty…

– W porządku. – Wyciągnęła rękę i położyła mu dłoń na policzku. Poczuła ukłucia zarostu. To ją uspokoiło.

Sprawiło, że zapragnęła być gdzieś indziej. Na przykład w motelowym pokoju, za zamkniętymi drzwiami. – Nigdzie bez ciebie nie idę.

– Mam na ciebie taki zły wpływ.

– Sugerując, abym uciekła z więzienia? No, masz.

– No, przynajmniej tego nie zrobiłaś. Zawsze to coś.

Zastępca szeryfa wstał zza biurka i odpiął Shane'a od ławki.

– Porozmawiajmy, panie Collins.

– Oczywiście – odparł Shane z udawanym entuzjazmem.

Puścił oko do Claire, co wywołało na jej twarzy uśmiech, dopóki nie przypomniała sobie, że tu rzeczywiście nastąpiła tragedia – jeden człowiek był martwy, a dwóch zaginęło. Nie byli to najmilsi ludzie na świecie, ale mimo wszystko…

Uświadomiła sobie, z zimnym potem w okolicy kręgosłupa, że nie ma pojęcia, co robił Oliver w momencie, gdy ci ludzie ginęli.

Zielonego pojęcia…

Po godzinnym przesłuchaniu szeryf zamknął ich w celach na zapleczu. Shane'a w jednej, a Eve i Claire razem w drugiej. Oczywiście zabrano im wszystkie rzeczy osobiste, łącznie z telefonami komórkowymi. Claire skasowała esemesy, choć wiedziała, że odzyskanie ich przez szeryfa to tylko kwestia czasu. Dowie się, że Michael gdzieś tam ucieka przed prawem.

Taka ucieczka może i byłaby romantyczna, gdyby nie fakt, że Michael był wampirem, był środek dnia, a on nie miał żadnej kryjówki.

Miała nadzieję, że obaj z Oliverem nie zapomnieli o lodówce z krwią. Mogli jej naprawdę potrzebować, zwłaszcza, gdyby zostali poparzeni.

I tak siedzę tutaj, martwiąc się o parę wampirów, które doskonale potrafią sobie dać radę, pomyślała. Powinnam zacząć się martwić, co się stanie, gdy szeryf zadzwoni do moich rodziców. Na pewno to zrobi, a wtedy cała sprawa stanie się milion razy gorsza.

– Hej – rzucił Shane zza kraty. – Wymienię papierosy na batonika.

– Bardzo śmieszne – skwitowała Eve. Już prawie wrócił jej gotycki urok. Tylko na policzkach i wokół oczu miała czerwone plamy. – Jak to się dzieje, że zawsze lądujesz za kratkami?

– I kto to mówi? Ja przynajmniej nie próbowałem uciekać policji w karawanie.

– Ten karawan miał konie mechaniczne. – Eve się rozmarzyła. – Kocham ten karawan.

– Taa. No cóż. Mam nadzieję, że ze wzajemnością, bo jak nie, to jest to po prostu smutne. I trochę chore. – Shane zabębnił palcami w kratę. – Nie jest tak źle. Przynajmniej tym razem mam lepsze towarzystwo. – Faktycznie, nikt nie planował przerobić go na wampira ani spalić żywcem, ale o tym nie musiał wspominać. – I mają nawet papier toaletowy.

– Doprawdy, Collins, ta informacja nie była mi niezbędną. – Eve westchnęła, objęła się ramionami i znów zaczęła przechadzać się po celi. – To mówi mi zdecydowanie za wiele o twojej przeszłości.

Claire wyciągnęła ręce za kraty. Shane zrobił to samo i ich palce się dotknęły. Spletli dłonie.

– Hej, to już przerabiałem.

– A ja nie – odparła. – Zwykle nie jestem za kratkami.

– Świetnie ci idzie.

Claire uśmiechnęła się do niego i wciągnęła gwałtownie powietrze.

– Muszę ci coś powiedzieć. To ważne.

Shane mocniej ścisnął jej dłoń i zaczai głaskać palcem wskazującym po jej srebrnym pierścionku z kolorowym kamieniem.

– Wiem.

– Nieprawda, nie wiesz. Widziałam Olivera – wyszeptała tak szybko i cicho, jak tylko się dało. Najwyraźniej nie tego spodziewał się Shane, bo zaczęły nim targać różne emocje, zanim przeważyła irytacja.

– Świetnie. Kiedy?

– Za oknem, gdy z tobą rozmawiali.

– Był upieczony?

– Nie, miał na sobie długi płaszcz i kapelusz. Ale nie sądzę, żeby był zachwycony tym, że musiał być na zewnątrz.

– Pewnie nie było co liczyć na to, że się upiecze. – Shane zamilkł, aż w końcu pokręcił lekko głową. – Zaczekają do wieczora. Muszą, bez względu na to, co planują. Michael jest zbyt wrażliwy w ciągu dnia. Szkoda, że nie wiem, co planują.

– Podejrzewam, że to samo myślą o nas – odpowiedziała Claire. – Bo pewnie nie mają pojęcia, co się stało. Pewnie myślą, że to wszystko efekt szalonej jazdy Eve.

– Hej, słyszałam to! – odezwała się Eve.

Shane uśmiechnął się na moment. Nie odrywał oczu od Claire.

– To mi się nie podoba – powiedział. – Nie podoba mi się, że tu jesteście.

– Taa, no cóż, witaj w moim świecie – odpowiedziała Claire. – Ja też nie byłam zachwycona, widząc cię za kratkami. – Zaśmiała się ponuro. – A to miała być taka fajna wycieczka, prawda? Powinniśmy być już w Dallas.

– Mój tata mawiał, że życie to podróż, tylko że ktoś nawalił i zgubił mapę.

Claire nie chciała teraz myśleć o jego ojcu. Wspomnienie o Franku Collinsie nie było tym, co powinno teraz zdominować ich rozmowę. Zwłaszcza że kolejny pobyt w więzieniu, zapewne przywoływał Shane'owi na myśl ojca. A te myśli nie były niczym przyjemnym. Był okropnym, agresywnym ojcem, a teraz stał się wampirem. Claire nie uważała, żeby to pozytywnie wpłynęło na jego charakter ani na jej stosunek do Collinsa.

Nawet jeśli uratował jej kiedyś życie.

– Najważniejsze, że jesteśmy razem – powiedziała.

– A propos, gdy stąd wyjdziemy, możemy razem pojechać, dokądkolwiek zechcemy. To do rozważenia.

Shane mówił o tym, żeby nie wracać. O opuszczeniu Morganville. Claire również się nad tym zastanawiała.

– Ja… ja nie mogę Shane. Moi rodzice…

Nachylił się w jej stronę i zaczął mówić szeptem: