– Padnij! – krzyknął ktoś za nim, a Claire rzuciła się natychmiast na podłogę. Dało się słyszeć ryk i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to odgłos wystrzału. Morley zachwiał się i upadł na jedno kolano.
Szeryf wyglądał na oszołomionego, po twarzy spływała mu krew, ale rewolwer trzymał pewnie.
– Na ziemię, draniu. I nie zmuszaj mnie, żebym znów strzelił.
Morley powoli osunął się na podłogę. Szeryf odetchnął z ulgą i machnął ręką w stronę Eve i Claire, żeby wyszły z celi. Claire szybko przeskoczyła wyciągniętą rękę wampira, ze strachem, że w jednej chwili ją złapie, jak na filmach.
Nie zrobił tego. Eve wahała się chwilę, po czym rzuciła się do ucieczki, przeskakując dobrych kilkanaście centymetrów nad Morleyem. Szeryf złapał je i odsunął na bok. Otworzył celę Shane'a.
– Wychodź – rzucił. – I pomóż mi wsadzić go do środka.
– Nie ma sensu go zamykać – stwierdził Shane. – Wyrwał już dwoje drzwi. Chce pan, żeby zajął się trzecimi?
Szeryf najwyraźniej starał się o tym nie myśleć.
– Kim są ci ludzie? – warknął. – To jakieś cholerne potwory!
– Jakieś… – odpowiedział Shane. Objął Claire, a po chwili przytulił też Eve. – Dzięki. Wiem, że pan nam nie wierzy, ale to nie my jesteśmy tymi złymi.
– Zaczynam podejrzewać, że mówisz prawdę.
– Co pana naprowadziło na trop? Kły czy wyrwane drzwi? – Shane nie czekał na odpowiedź. – On wcale nie umarł. Tylko udaje.
– Co?
– Jego nie da się tym zabić – wtrąciła Eve. – Nie da się go nawet przyhamować.
Szeryf odwrócił się do leżącego na podłodze Morleya. Wycelował w niego broń i zastygł w bezruchu. Morley nie drgnął.
– Nie, nie żyje. – Szeryf podszedł i dotknął brudnej szyi Morleya. Szybko zabrał rękę i się cofnął. – Jest zimny.
Morley zaśmiał się, przewrócił na plecy i powoli wrócił do pozycji siedzącej, odgrywając scenę powstania z grobu niczym w kiczowatym filmie o Drakuli. Jego wygląd szaleńca potęgował efekt.
Szeryf znów się cofnął, aż pod samą ścianę, i wycelował w Morleya z rewolweru, po czym znów pociągnął za spust.
Morley strzepnął ubranie, nie zwracając uwagi na kulę, która go trafiła.
– Proszę – mówiąc to, błyskawicznie zbliżył się do szeryfa, wyjął broń z jego ręki i rzucił w kąt celi. – Nienawidzę hałasu. No chyba że to krzyki. Krzyki są w porządku. Pan pozwoli, że zaprezentuję.
Złapał szeryfa za szyję.
Przez próg przebiegło coś bladego i bardzo szybkiego. Okazało się, że to kolejny wampir, Patience Goldman. Była ciemnowłosą młodą kobietą, ładną, o dużych ciemnych oczach i skórze, która byłaby pewnie oliwkowa, gdyby jej właścicielka nadal żyła. Dodawało to jej bladości miodowy odcień.
Objęła smukłą dłonią nadgarstek Morleya.
– Nie – powiedziała Patience. Claire już kilka razy spotkała ją i rodzinę Goldmanów. Właściwie ich lubiła. Jak na wampiry, naprawdę przejmowali się innymi ludźmi. – Nie ma takiej potrzeby.
Morley wyglądał na urażonego i zamachnął się na nią drugą ręką.
– Nie dotykaj mnie, kobieto. To nie twoja sprawa.
– Przybyliśmy zdobyć… zapasy. – Patience wypowiedziała te słowa z jakimś wstydem i skrępowaniem. Claire natychmiast zrozumiała, że zapasy oznaczały ich krew. – Mamy to, czego potrzebujemy. Chodźmy. Im dłużej będziemy zwlekać, tym większe wzbudzimy zainteresowanie. To zbędne ryzyko.
Patience i Jacob, jej brat, od jakiegoś czasu kręcili się blisko Morleya i chcieli się wyrwać z Morganville, spod kurateli rodziców – Theo Goldman nie był zły, ale raczej surowy, przynajmniej jeśli chodziło o rodzinę. Claire bez trudu mogła uwierzyć, że Patience i Jacob przyłączyli się do Morleya, skoro sam uciekał, ale odrzucała myśl, że mogliby nie sprzeciwić się zabijaniu ludzi. A przynajmniej zabijaniu bez potrzeby.
Wampiry jako takie miały pewne problemy z moralnością w tej kwestii – przypuszczalnie było to wynikiem instynktu drapieżnika znajdującego się na końcu łańcucha pokarmowego.
– Hm… – odezwał się Morley i spojrzał na szeryfa. – Ma trochę racji. Na twoje szczęście. – Puścił mężczyznę, który zatoczył się na ścianę, blady i roztrzęsiony. – Zostań. Jeśli się ruszysz, odezwiesz albo zirytujesz mnie w jakikolwiek sposób, skręcę ci kark.
Szeryf zamarł w bezruchu, biorąc sobie te groźby do serca. Claire mu się nie dziwiła. Pamiętała swoje pierwsze spotkanie z wampirami, gdy uświadomiła sobie, że świat wcale nie był tak dobrze uporządkowanym miejscem, jak jej zawsze wmawiano. Takie spotkanie mogło nieźle namieszać w głowie.
I jak się tak zastanowić, to nie była pewna, czy kiedykolwiek w pełni się z tego otrząsnęła.
Zaczynała się właśnie rozluźniać, gdy Morley złapał ją i Eve za ramiona. A kiedy Shane z krzykiem zaprotestował, Morley zacisnął dłoń tak mocno, że Claire aż poczuła, jak potworny ból przeszywa jej ramię. Jeszcze trochę, a złamałby je.
– Nie rób zamieszania, chłopcze, bo będę zmuszony porachować trochę kości. Dziewczyny idą z nami. A ty, jak chcesz, to uciekaj. Nie będę cię zatrzymywał.
Tak jakby rzeczywiście Shane miał jakiś wybór. Spojrzał ponuro na Morleya i rzekł:
– Jeśli je zabierzesz, to razem ze mną.
– Jaki dżentelmen – uśmiechnął się Morley. – Chyba już ci mówiłem, co sądzę o dżentelmenach. Ale jak sobie chcesz.
Poprowadził Claire i Eve do pokoju, który był główną salą policji. Biurka były poprzewracane, papiery porozrzucane po podłodze, a zastępca szeryfa Tom leżał za jednym z krzeseł. Claire nie widziała go za dobrze. Miała nadzieję, że jest tylko… nieprzytomny.
Ale jakoś nie bardzo w to wierzyła. Shane szedł za Morleyem. Patience obok niego. Mięśnie miał napięte, dłonie zaciśnięte w pięści i jedyne, co powstrzymywało go przed rzuceniem się na Morleya, był strach, że to Claire i Eve najbardziej na tym ucierpią.
Morley otworzył szklane drzwi kopniakiem i spojrzał na stojące w zenicie słońce.
– Będę wdzięczny za pośpiech. – Pociągnął Eve i Claire do stojącego niedaleko autobusu.
Był to stary autokar z przyciemnionymi szybami. Chwilę później Claire została wepchnięta na strome, wąskie schody pojazdu. Następnie wsiadł wampir i pociągnął za sobą Eve. W środku było ciemno. Tylko kilka nikłych światełek rozjaśniało wnętrze. Aksamitne fotele były wytarte i postrzępione. Prawie wszystkie przednie siedzenia były zajęte przez wampiry.
W tyle znajdowali się głównie ludzie, związani, zakneblowani i przerażeni. Claire nie dostrzegła żadnych mieszkańców Morganville, ale z zaskoczeniem rozpoznała dwie twarze – faceta w pomarańczowej czapce i wkurzonego gościa z baru przy stacji benzynowej, którzy zniszczyli samochód Eve. Szeryf powiedział, że zaginęli. A ona założyła, że, podobnie jak ich przyjaciel pozostawiony w pikapie, byli martwi.
Złapał ich Morley. Claire podejrzewała, że ten trzeci, który zginął, stracił życie raczej przez przypadek niż w wyniku przemyślanego działania. No chyba że on też naraził się czymś Morleyowi. Naprawdę, trudno było powiedzieć.
Dwa cwaniaczki nie wyglądały już na tak pewnych siebie. Mieli szeroko otwarte oczy, ciekło im z nosów i ciągle szarpali więzy.
– Wasi kumple? – zapytał Morley, przyglądając się jej twarzy. – Sprawdzę, czy uda się was posadzić w tym samym rzędzie. Wolisz od strony okna? – Pchnął Eve pod okno, naprzeciwko faceta w pomarańczowej czapce, Claire posadził na wolnym miejscu obok. Następnie odwrócił się do Shane'a.
Ten usiadł spokojnie w fotelu przed Claire. Patience, widząc to, przygryzła wargę i potrząsnęła głową, ale kiedy Morley rzucił rozkaz, wyciągnęła plastikowe kable i przywiązała nimi Claire i Eve do foteli, po czym odwróciła się do Shane'a: