– Przepraszam za to – wyszeptała. – Powinieneś był uciec. Wezwać pomoc. Dopilnowałabym, aby nie stała im się krzywda.
– Nie – powierzę ich życia nikomu. Bez urazy.
– Oczywiście. – Patience westchnęła. – Ale Morley zażąda od ciebie krwi. Obiecał, że nie wysączy ani kropli od więźniów, ale chyba znasz jego humory. Opór nie jest wskazany.
Shane wzruszył ramionami i się odwrócił. Nie lubił oddawać krwi, nawet w banku krwi i w objazdowym punkcie krwiodawstwa, a co dopiero wampirowi. I to bez względu na to, czy wampiry używały do tego narzędzi medycznych, czy stosowały metody tradycyjne. Claire też nie była tą wizją zachwycona i znała Eve na tyle dobrze, żeby przewidzieć, że przyjaciółka będzie zawzięcie walczyć.
– Wypuść nas – błagała Claire. Morley przeszedł akurat na przód autokaru i z kimś rozmawiał, a Patience schyliwszy się nad Claire, sprawdzała jej więzy. – Patience, proszę.
Wiesz, że tak nie powinno być. Po prostu nas wypuść.
– Nie mogę.
– Ale…
– Nie mogę – powtórzyła, tym razem stanowczo. – Proszę, nie proś mnie o to więcej.
Wyprostowała się i odeszła, nie oglądając się za siebie. Zostawiła ich związanych tak mocno, że chciało im się krzyczeć. Pamiętaj, nie krzycz. Dobra rada.
Shane przekręcił się na fotelu i spojrzał ponad zagłówkiem.
– Hej – szepnął. – Wszystko w porządku?
– Ze mną tak. Eve?
Eve gotowała się ze złości, policzki jej płonęły, a w oczach wrzała furia.
– Doskonale – warknęła. Po chwili dodała trochę delikatniej. – Jestem wkurzona. Naprawdę wkurzona. Co to za głupia wycieczka? Do tej pory zostałam napadnięta, obrażona, aresztowana, a teraz jestem przywiązana do krzesła w autokarze kierowanym przez wampirów i robię za przekąskę. A mój chłopak jest nie wiadomo gdzie i ucieka przed słońcem. To wszystko jest do kitu!
– Och… – Claire nie wiedziała, jak pocieszyć przyjaciółkę. Spojrzała na Shane'a, który wzruszył ramionami. – Nic mu nie będzie.
– Wiem – westchnęła Eve. – Po prostu… Potrzebuję go teraz, wiesz? Shane był na tyle elegancki, że poszedł z tobą.
A ja… czuję się opuszczona. To wszystko.
– Nikt cię nie opuścił! – zaprzeczył Shane. – Nie złość się na Michaela. Trochę inaczej to wygląda, kiedy jest się łatwopalnym.
Eve odwróciła się do okna i powiedziała:
– Wiem. Po prostu, no, nienawidzę bezsilności. Musimy się stąd wydostać.
Ale kiedy Morley usiadł za kierownicą autokaru, zatrzasnął drzwi i uruchomił silnik, Claire nie była wcale pewna, jakie mają możliwości. Morley nie był zainteresowany układami, a poza tym i tak nie mieli nic na wymianę. Nie mieli czym go zastraszyć, nawet Amelią. Już pokazał, co sądzi o Amelii, wynosząc się z Morganville, i najwyraźniej nie obawiał się, że ta postanowi ich gonić. Claire nic innego nie przychodziło do głowy. Kompletnie nic.
– Przeczekaj to – powiedział Shane, jakby wiedział, o czym rozmyśla. Coraz lepiej odgadywał jej myśli. – Poczekajmy i obserwujmy sytuację. Na pewno coś się wydarzy. Musimy wtedy być po prostu gotowi do działania.
– Cudownie – kwaśno skwitowała Eve. – Czekanie to moje ulubione zajęcie. Zaraz po kąpaniu w kwasie i wysysaniu ze mnie krwi.
– Przykro mi – zwrócił się Shane do Claire.
– Dlaczego?
– Że musisz siedzieć obok tego słoneczka. To nie będzie wesoła podróż.
I miał rację. Nie była.
Rozdział 8
Eve siedziała cicho, ale aż gotowała się ze złości. Claire czuła promieniującą z niej wściekłość, jakby to była elektryczność statyczna. I raczej nie zapowiadało się na to, aby szybko jej przeszło. Claire pomyślała, że Eve się denerwuje, aby nie czuć strachu. Strach w tej sytuacji by im nie pomógł. Na pewno nie pomagał facetowi w pomarańczowej czapce ani wkurzonemu gościowi, ani też pozostałej piątce ludzi, których dostrzegła Claire, związanych i zakneblowanych, czekających, aż któryś wampir zgłodnieje.
Widziała już jeden taki zabieg, ale został przeprowadzony poprawnie od strony medycznej. Jacob Goldman, brat Patience, a w innych okolicznościach całkiem sympatyczny facet, obwiązał opaską uciskową ramię człowieka siedzącego dwa rzędy przed Claire i wysączył z niego jakieś dziesięć fiolek krwi. Robił to nieźle. Pewnie nauczył go tego Theo, jego ojciec. Claire podejrzewała, że w pobieraniu krwi prze/ wampira zaletą jest to, że bezbłędnie trafia w żyłę i nie musi próbować ponownie.
Jacob nie wyglądał na szczęśliwego z powierzonego mu zadania, a na koniec nawet poklepał delikatnie po ramieniu swoją ofiarę, pragnąc dodać jej otuchy. Jeszcze trochę, a wręczyłby tabliczkę czekolady, ale zważywszy na to, że mężczyzna był zakneblowany, nie miałoby to wielkiego sensu.
– To się nie dzieje – wyszeptała obok niej Eve. – Nie, to się nie dzieje. To nie może się dziać. Gdzie, do cholery, jest Oliver. Podobno miał się nami opiekować.
Claire nie wiedziała i nie mogła pocieszyć Eve. Ją też ogarniało zwątpienie. Michael się nie pojawił, Oliver też nie, a to oznaczało, że sprawa musiała być poważna. Z jakiś powodów musiała… Oliver przynajmniej mógł przebywać na słońcu, widziała go przed więzieniem, nim Morley wkroczył do akcji. Ale w takim razie dlaczego się nie pokazywał?
Bo jesteś nieważna. Odezwał się głosik w głowie Claire. Bo jesteś tylko człowiekiem. Daniem na wynos.
Nieprawda. Nawet Oliver traktował ich… no, może nie życzliwie, ale przynajmniej miał do nich jakiś szacunek. A Eve nawet trochę lubił.
Nie mógłby po prostu stać i na to patrzeć. Chyba że uznał, że tu nie wygra, odpowiedział głosik,:którego stwierdzenia były zbyt logiczne, aby Claire mogła im zaprzeczyć. Oliver nie należał do typów, co się poświęcają dla innych, no może, może z wyjątkiem Amelie, i to też tylko w niektórych przypadkach.
Ale Michael owszem i na pewno by się pojawił, gdyby coś go nie zatrzymało. Albo ktoś. Claire chrząknęła.
– Jacob? Mogę cię o coś spytać?
Jacob wsunął fiolki z krwią do kieszeni kurtki i przeszedł na tył autobusu. Poruszał się z gracją, dostosowując się do ruchów autokaru. Nie przytrzymywał się nawet zagłówków. Przykucnął przy Claire.
– Bardzo mi przykro. Nie tak to zaplanowaliśmy. Nie zamierzaliśmy tego robić w ten sposób, ale nie udało nam się dostać ani do stacji krwiodawstwa, ani do punktu objazdowego. Były dobrze strzeżone. Musieliśmy wybierać między ucieczką bez zapasów a…
– Zaopatrywaniem się w spożywczaku? – Claire starała się pohamować ironię w głosie, ale to było trudne. – Ale nie o tym chciałam rozmawiać.
Jacob skinął głową i czekał.
– Widziałeś Michaela?
– Nie – odpowiedział. Claire widziała, że wampir beznadziejnie kłamie. – Nie pojechał z wami?
– Jacob, dobrze wiesz, że nie – wyszeptała Claire, mając nadzieję, że Eve jej nie słyszy. – Czy coś mu się stało?
Jacob wpatrywał się w nią przez kilka długich, męczących sekund:
– Nie wiem.
Wstał i odszedł. Claire przygryzła język, aby pohamować olbrzymią potrzebę krzyknięcia za nim. Pewnie i tak skończyłoby się to zakneblowaniem jej ust.
Shane siedział odwrócony w jej stronę na tyle, na ile pozwalały mu na to więzy, i patrzył na nią. On też wiedział.
Claire spojrzała w stronę Eve, ale dziewczyna wyglądała przez okno. Nie płakała. Już nie. Wyglądała tylko… na nieobecną, jakby odsunęła się od wszystkiego, co się wokół niej działo.
Shane miał rację. Nie mogli na razie nic zrobić, tylko czekać.