Claire nie bardzo potrafiła się do tego dostosować, ale postanowiła spędzić czas na rozmyślaniach. Co by zrobił Myrnin? Pewnie skonstruowałby z paznokci i nici wyprutych z kurtki urządzenie, którym można by przeciąć plastikowe kajdanki. Ale Myrnin żłopałby też chętnie krew, więc może nie był akurat najlepszym wzorem do naśladowania. Sam. Co by zrobił dziadek Michaela? Też wampir, ale nigdy nie podobały mu się takie akcje. Bronił ludzi. Całe swoje życie, zarówno jako człowiek, jak i wampir.
I nigdy nie był przykuty do fotela, geniuszu, odezwał się głosik w jej głowie. A co z Hannah Moses? Claire nie umiała sobie wyobrazić, jak Hannah, jako marines, wydostałaby się z takiej opresji, ale pewnie wiązałoby się to z użyciem ukrytego przy kostce u nogi noża.
A oczywiście Claire niczego ostrego nie miała.
Kołysanie się autokaru działało hipnotycznie. Okna były przyciemnione, poza przesuwającymi się cieniami niewiele dało się zobaczyć. Wampiry szeptały między sobą i Claire wyczuwała stłumione podniecenie. To dziwne, ale wyglądało na to, że wampiry też czuły się uwięzione w Morganville, głównie z powodu panujących tam sztywnych zasad, ale Claire zdawała sobie sprawę, że im było trudno opuścić miasto, tak samo jak ludziom.
Claire odniosła wrażenie, że wampiry odczuwają taką samą radość po opuszczeniu miasta, co ona, Eve, Michael i Shane. To się wydawało… złe.
– Eve? – Claire spróbowała trącić ramieniem przyjaciółkę. Robiła to tyle razy, aż wreszcie wyrwała Eve z transu i przyciągnęła jej uwagę.
– Hej, jak leci?
– Świetnie. Przygoda życia.
Opuściła głowę na zagłówek i zamknęła oczy.
– Obudź mnie na masakrę. Za nic nie chciałabym tego przegapić.
Claire nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc też oparła głowę i zamknęła oczy. Odgłos jazdy zamienił się w jej głowie w biały szum, a potem…
Zasnęła.
Gdy się obudziła, autokar zwalniał. Claire wzdrygnęła się i spróbowała się przeciągnąć. Plastikowe kajdanki natychmiast przypomniały o sobie, wbijając się boleśnie w jej skórę. Wzięła głęboki oddech i spróbowała się rozluźnić, po czym rozejrzała wokół. Eve też się obudziła. Jej ciemne, zmrużone oczy błyskały w półmroku. Claire widziała, jak Shane próbuje zobaczyć coś za oknem.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała. Shane pokręcił głową.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Niewiele da się zobaczyć. Zdaje się, że w jakimś małym miasteczku, ale nie mam pewności.
– Nie potrzebują więcej, hm, zapasów. Nie ma wolnych miejsc.
– O tym samym pomyślałem.
Jego głos niczego nie zdradzał, ale Claire wiedziała, że jej chłopak niepokoi się tym postojem równie mocno, jak ona.
Z piskiem hamulców i szarpnięciem Morley zatrzymał autokar, po czym otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Nadal było jasno. Światło wpadające przez harmonijkowe drzwi było mlecznobiałe i intensywne.
Żaden z wampirów za nim nie poszedł. Po prostu czekały. Morley wrócił, stanął naprzodzie autobusu i się uśmiechnął.
– Bracia i siostry. Zatrzymałem się po paliwo. Przegryźcie coś, podczas gdy ja zajmę się tankowaniem.
– O nie… – wyszeptała Eve. – Nie, nie, nie!
Claire spróbowała po raz kolejny uwolnić ręce. Plastikowe kajdanki wbiły się jeszcze bardziej, tak że popłynęła jej krew i musiała przestać. W tym momencie uwalnianie zapachu krwi nie było wskazane.
Wampiry spoglądały na ludzi z tyłu autokaru i oczy zaczynały im błyszczeć.
Nie było pośród nich Patience ani Jacoba Goldmanów. Stali bliżej tyłu i szeptali coś między sobą. Patience była podenerwowana czymś, co mówił Jacob, ale on się upierał i kiedy pierwszy wampir wstał po swoją przekąskę, Jacob poderwał się z fotela i zastąpił mu drogę.
Wampir okazał się kobietą. Claire nigdy wcześniej jej nie widziała. Wampirzyca wyglądała na dość starą i nie była zbyt ładna. Jej też nie spodobała się interwencja Jacoba i powiedziała do niego coś w języku, którego Claire nie znała. Natomiast Jacob musiał znać, bo natychmiast odpowiedział.
Patience w końcu podniosła się z miejsca i stanęła obok niego, wyraźnie dając wsparcie.
Jacob sięgnął do kieszeni i podał wampirzycy dwie fiolki krwi. Odezwał się po angielsku:
– To ci na razie wystarczy. Nie ma potrzeby nikogo zabijać i wiesz, co by się stało, gdybyśmy pozwolili na to, żeby każdy się sam pożywiał. Weź to i wracaj na miejsce.
– Co ty sobie wyobrażasz, że jesteś Amelią? – Kobieta odsłoniła kły w szyderczym uśmiechu. – Wyjechałam z Morganville, żeby uciec przed głupimi zasadami. Daj mi to, czego chcę, albo sama sobie wezmę.
– Zasady nie są głupie – powiedziała Patience. – Są rozsądne. Jeśli chcesz uprzedzić ludzi o naszej obecności i przywrócić dawne złe czasy, czasy, gdy uciekaliśmy, aby ratować życie, gdy nie posiadaliśmy niczego i byliśmy niczym, to poczekaj, aż dotrzemy do celu podróży. Wtedy będziesz mogła sobie iść i robić, co ci się podoba. Ale póki Jacob i ja jesteśmy tutaj, nie będziesz pasożytować na tych ludziach. Nie pozwolę, aby zginęli, bo ty nie potrafisz się opanować.
Mówiła z pełnym przekonaniem i tak stanowczo, że tylko kretyn mógł się z nią kłócić. Głodna wampirzyca zmarszczyła brwi, przemyślała jej słowa i żachnęła się sfrustrowana. Złapała dwie fiolki leżące na wyciągniętej dłoni Jacoba.
– Będę potrzebowała więcej – warknęła. – Lepiej zacznij ich doić. Masz mnóstwo gąb do wykarmienia.
Jacob nic jej nie odpowiedział.
– Kto jeszcze? Mogę dać jeszcze cztery.
Kolejne cztery wampiry wstały i wzięły fiolki. Jacob wy – ciągnął sprzęt medyczny i podał go Patience.
– Ja tu zostanę – powiedział. – Pobierz krew.
– Tak jest! I niech się nie ociągają! – krzyknął jeden z wampirów, a reszta odpowiedziała na to śmiechem.
– Wystarczy tego. – W głosie Jacoba dało się usłyszeć wesołą nutę. – Wszyscy dostaną to, czego chcą. Tyle że nie teraz. I nie tu.
Obejrzał się przez ramię na Patience, która właśnie zakładała opaskę uciskową pierwszemu człowiekowi. Była to kobieta, która początkowo trochę się opierała, ale Patience wykazała się równie dużymi umiejętnościami przy pobieraniu krwi, jak jej brat. Napełniła kolejne dziesięć fiolek, które podała Jacobowi, a sama przeszła do kolejnego dawcy.
I tak to szło. Nawet po tym, jak Morley wrócił do autokaru. Zobaczył, co się dzieje i pokręcił głową:
– Możesz zabrać wampira z Morganville… – Nie dokończył zdania i siadł za kierownicą. – Dobra, młodzieży, później będziemy się kąpać w krwi. Teraz jazda.
Claire miała cichą nadzieję, że wampiry najedzą się, zanim Patience dotrze do jej rzędu, ale niestety. Przy – najmniej zaczęła z lewej strony, od wkurzonego gościa, którego małe oczka i zduszone okrzyki zdawały się nie robić na niej żadnego wrażenia. Szybko upuściła mu krwi, schowała fiolki i przeszła do mężczyzny w pomarańczowej czapce. Łzy zalewały mu całą twarz. Z nosa też mu kapało.
Kiedy Patience z nim skończyła, odwróciła się do Claire. Patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, po czym powiedziała:
– Nie wezmę twojej krwi. Ani od twoich przyjaciół. Jeszcze nie teraz.
Siedząca obok Eve odetchnęła z ulgą. Shane także się rozluźnił.
Natomiast Claire nie.
– Dlaczego?
– Bo… myślę, że jesteśmy ci winni przysługę. Niech to będzie zaplata. – Ruszyła do następnego rzędu.
– Poczekaj! – krzyknęła za nią Claire. Ciemne, dziwne oczy Patience znów na nią patrzyły. – Zabiją nas wszystkich. Nie chcecie tego, ani ty, ani Jacob.
– Jacob i ja jesteśmy w mniejszości – odpowiedziała cicho wampirzyca. – Przykro mi, ale nie możemy zrobić wiele więcej ponad to, co już robimy. Wybacz.