Выбрать главу

– Musi być coś… – Claire zagryzła dolną wargę. Eve zaczęła przysłuchiwać się rozmowie, podobnie Shane, chociaż Claire starała się mówić szeptem. – Może nas uwolnisz? Obiecujemy, że nie powiemy Morleyowi.

– Dziecko, nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz – stwierdziła ze smutkiem Patience. – Złapie was, a wtedy dowie się wszystkiego, czego będzie chciał. Nie ma powodów, aby nie wydarł z was tej informacji. Już i tak może się wydać podejrzane, że nie pobrałam od was krwi. Już teraz uważa, że Jacob i ja jesteśmy zbyt słabi. Narażacie zarówno nas, jak samych siebie.

– To jaki mamy wybór? – syknęła Eve, nachylając się tak daleko, jak mogła. – Mamy się dać zagryźć na śmierć? Nie, dziękuję. Daruję sobie. Jakbym chciała skończyć w tak makabryczny, okropny sposób, stanęłabym na jakimś rogu w Morganville i zaoszczędziła sobie kłopotu! Patience wyglądała na jeszcze bardziej zmieszaną.

– Nie mogę wam pomóc – powtórzyła. – Przykro mi.

I najwyraźniej to była jej ostateczna odpowiedź. Claire patrzyła, jak wampirzyca dalej pobiera krew, najwyraźniej zadowolona, że spełniła już dziś dobry uczynek.

– Mamy przerąbane – stwierdził obojętnie Shane i odwrócił się do dziewczyn. – Nadal chcecie wracać do Morganville? Bo jest tam tak samo jak tu.

Eve westchnęła, oparła czoło o okno i wyglądała, jakby zaraz miała się znów rozpłakać. Ale nie. Claire prawie chciała, żeby to jej popłynęły. Ten nerwowy gniew zupełnie nie pasował do Eve. Sprawiał, że Claire zaczynała się denerwować, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, było przyspieszanie pulsu.

– Michael nas znajdzie – powiedziała Eve. – Przyjdą po nas.

Claire pragnęła mieć taką pewność.

Patience i Jacob rozdali całą pobraną krew, po dwie fiolki na wampira, a resztę oddali Morleyowi, który wypił je niczym drinki w happy hour w barze. Patrzenie na to, jak wampiry się posilają, było obrzydliwe. Claire ścisnął się żołądek i stwierdziła, że właściwie łatwiej jest patrzeć na swoje stopy, niż przyglądać się otoczeniu.

Niektórzy ludzie pomdleli. Claire nie wiedziała, czy po prostu zasnęli, mieli zbyt niskie ciśnienie krwi, czy to efekt strachu. Ale przynajmniej zrobiło się ciszej. Morley dalej prowadził i zdawało się, że minęło wiele godzin, nim autokar znów zaczął zwalniać. Nie zatrzymał się. Morley wrzucił niski bieg i odwrócił się do wampira za sobą. Tamten skinął głową, kiwnął na trzy inne, by za nim poszły.

– Co się dzieje? – zapytał Shane. – Widzisz coś?

– Nie. – Gdy Morley otworzył drzwi autokaru, wydała stłumiony okrzyk. Autokar toczył się jakieś sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Naprzodzie cztery wampiry włożyły długie płaszcze, kapelusze i rękawiczki – strój chroniący przed słońcem – i ustawiły się na schodach.

Po czym wyskoczyły jeden po drugim.

– Co się do cholery dzieje? – Shane niezgrabnie zaczął się kręcić, próbując uwolnić się z więzów. – Eve, widzisz coś? Co się dzieje?

– Nie… czekaj… mam wrażenie… – Eve zmrużyła oczy i przycisnęła twarz do szyby. – Mam wrażenie, że chcą dopaść coś za nami. Chyba samochód.

Cztery wampiry wyskoczyły w pełne słońce, aby zaatakować samochód, który jechał za nimi. A może ich śledził?

Claire stłumiła okrzyk, kiedy wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją dreszcz. Michael. Oliver. To musieli być oni. Wymyślili coś. Byli tuż za nimi.

Taa, odezwał się tragiczny, pesymistyczny głosik w jej głowie. Są tuż za nami, a za chwile cztery wampiry wywloką ich z samochodu i zostawią na słońcu, by się usmażyli.

– Widzisz? – Claire zadrżał głos. Eve nie odpowiedziała. – Eve!

– Próbuję! – warknęła Eve. – Widać same cienie. Ledwo dostrzegłam samochód. O nie…

– Co? – Claire i Shane krzyknęli jednocześnie, nachylając się nad Eve.

– Samochód. Wydaje mi się… on chyba się rozbił. Nie ma go już za nami. – Znów brzmiała nijako, pokonana. – Nie ma go.

– Cholera – rzucił Shane. – To pewnie był jakiś farmer jadący na targ. Nie miał nic wspólnego z tym wszystkim.

– Już nieważne – szepnęła Eve. – Nie ma ich.

Zaczęła płakać, a łkanie wstrząsało całym jej ciałem i sprawiało, że uderzała głową o szybę. Claire instynktownie próbo – wała ją przytulić.

– Hej – powiedziała, starając się brzmieć współczująco i kojąco. Cierpiała razem z Eve, która zdawała się taka… zagubiona. – Eve, proszę, przestań. Nie rób tego. Będzie dobrze. Wszystko jest…

– Nie, nie jest! – krzyknęła Eve i odwróciła się do Claire zapłakana. – Nie jest dobrze! Michael! Michael!

Zaczęła się rzucać na siedzeniu. Shane też próbował ją uspokoić, ale Eve nie słuchała, nikogo.

Podeszła Patience i ze smutną, ale zdecydowaną miną pochyliła się i dała Eve zastrzyk w ramię. Zrobiła to tak szybko, że Claire nie zdążyła zareagować i ją powstrzymać. Eve przestała się rzucać i powiedziała zaskoczona:

– Aj…

Osunęła się bezwiednie, z głową pochyloną w stronę okna i pasmami włosów osłaniającymi twarz.

– Coś ty zrobiła? – Claire z trudem powstrzymywała się od krzyku. Już wiedziała, czym się kończy krzyk.

– Będzie spała – wyjaśniła Patience. – Nie jest ranna. Tak będzie lepiej. Gdyby nie to, mogłaby sobie zrobić krzywdę.

– Taa, nie możemy do tego dopuścić – gorzko rzucił Shane. – To wasza rola. O co chodziło z tym samochodem jadącym za nami?

Patience nałożyła z powrotem na igłę zatyczkę i schowała ją do kieszeni.

– Ktoś nas śledził. Ale już przestał. Nie musicie nic więcej wiedzieć.

Autokar znów zmienił prędkość, przyhamował z jękiem i toczył się teraz wolno. Drzwi otworzyły się i do środka weszły dwa wampiry. Miały na sobie kapelusze, rękawice i długie płaszcze chroniące przed słońcem.

Ale mimo tej ochrony jeden z nich się dymił.

Drugi, trochę wyższy i szczuplejszy, złapał Morleya za szyję, wyciągnął z miejsca kierowcy i wyrzucił za drzwi.

– Leć! – krzyknął i zdjął kapelusz.

Tym wysokim był Oliver.

Michael, drugi dymiący się wampir, rzucił się wzdłuż przejścia, wpadł na Patience i Jacoba, przewracając ich. Nikt inny nie zdążył wstać, ale kilka wampirów próbowało złapać go za płaszcz. Tuż za nim biegł Oliver. Gdy dotarli do rzędów z ludźmi, Oliver odwrócił się gwałtownie i warknął na innych wampirów, nim te wstały.

Jacob poderwał się, rzucił ponure spojrzenie Oliverowi i wskoczył na zagłówek najbliższego fotela, przysiadając jak drapieżny ptak. To samo uczyniła Patience po drugiej stronie.

– Nie – rzekła beznamiętnie, gdy wampiry ruszyły w ich stronę. – Zostańcie na swoich miejscach.

Michael dotarł do uwięzionych i pierwszą uwolnił Claire. Zajęło mu to kilka cennych sekund, bo plastik okazał się mocniejszy, niż przypuszczał, a starał się nie zrobić jej krzywdy. Gdy tylko ją uwolnił, pochylił się nad Eve i jednym silnym pchnięciem usunął szybę w oknie. Metal się pogiął i zgrzytnął, szkło popękało i całe okno z uszczelką wyleciało na szosę.

Do środka wpadło światło, parząc jego twarz. Michael szarpnął się do tyłu, hamując krzyk. Claire zobaczyła przelotnie poparzoną skórę.

– Wychodź! – krzyknął i złapał ją w pół, żeby pomóc jej dotrzeć do okna. Fragment skóry wystający między rękawiczkami a rękawem płaszcza skwierczał jak smażony bekon. Claire spojrzała za okno. Autokar wciąż jechał i przyspieszał, zjeżdżając z górki.

– Claire, skacz!

Nie miała wielkiego wyboru.

Skoczyła, wylądowała twardo. Udało jej się ochronić głowę i zwinąć w kulkę i zaczęła się toczyć po rozgrzanej szosie.