Выбрать главу

Bezszelestnie wyciągnął z kieszeni pokryty srebrem kołek i jej podał. Kołek był ostry jak brzytwa i można nim było zarówno zadawać rany, jak i pchnąć w serce. Był ciężki i zimny w dotyku, gdy zacisnęła na nim mocno palce.

– To ostatnia deska ratunku. Nie podchodź tak blisko, by musieć tego użyć, dobra?

– Dobra. – Spróbowała się uśmiechnąć. Prawie jej się udało. – Czy to boli? Nieważne, głupie pytanie. Oczywiście, że boli. Przepraszam.

Złapał ją za rękę i powiedział:

– Claire, jesteś dobrą osobą. Wiesz o tym, prawda?

– Ty też.

– No, z technicznego punktu widzenia nie jestem już osobą, co zwykł przypominać Shane.

– Shane zachowuje się czasem jak idiota.

– Ale jest dobrym przyjacielem.

– To prawda – westchnęła. – Musimy ich odzyskać Michael. Musimy!

– I odzyskamy. Obiecuję.

Może chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie samochód zwolnił. Jason zdjął nogę z gazu i powiedział:

– No to jesteśmy na miejscu. Tu są ze trzy ulice na krzyż. Wszystkich budynków będzie z trzydzieści. To jaki jest plan?

– Znaleźć autokar – odparł Oliver. – Nie mogli odjechać daleko.

– Dlaczego?

– Bo Morley to leniwy sukinsyn i nie będzie chciał się przemęczać. Znajdź największy budynek w okolicy, a najprawdopodobniej znajdziesz przed nim zaparkowany autokar.

Rzeczywiście, gdy minęli zakręt i wjechali do miasteczka, od razu zobaczyli autokar zaparkowany przed czymś, co przypominało gmach sądu w Morganville w miniaturce – w stylu neogotyckim, z wieżyczkami i spiczastymi dachami, cały z szarych bloków kamienia. Wyglądało na to, że od jakiś dwudziestu lat nikt się nim nie zajmował. Otaczający posesję żelazny płot był zardzewiały, a za nim bujnie rosły trawa i chwasty.

Napis na drzwiach głosił: „Merostwo i Sąd Miasta Blacke". Przed wejściem stał jakiś pomnik – duża i niezbyt udana statua z pozieleniałego brązu przedstawiała starego mężczyznę w niemodnym garniturze, z zadowolonym wyrazem twarzy. Tabliczka u stóp, widoczna nawet z ulicy, głosiła: „Hiram Wallace Blacke". Pomnik nie trzymał się najlepiej. W brązie były dziury, a cała statua przechylała się niebezpiecznie w lewo, jakby zbudowano ją na nierównym gruncie. Brakowało tylko kilku centymetrów, aby Hiram wylądował twarzą w trawie.

Autokar wyglądał na pusty. Drzwi były otwarte na oścież. Nigdzie nie było widać Morleya, jego ludzi ani nikogo innego.

– Jak to się powiększa? A, już wiem. – Jason manewrował przy GPS – ie. – Wygląda na to, że telefon jest w tym budynku. Tam zabrali Eve.

– Wiecie, co robić. Michael, znajdź swoich przyjaciół i jeśli zdołasz, przyprowadź tutaj. Jeśli ci się nie uda, to znajdź dogodną pozycję obronną i czekaj na mnie.

– A ty co zamierzasz?

– Znaleźć Morleya. I wyjaśnić, jak głupim pomysłem było zmuszanie mnie do pościgu. To nie potrwa długo.

Morley nie jest odważny i każe swoim ludziom się dostosować. Jedynym niebezpieczeństwem jest to, że coś się stanie, nim go znajdę i… przekonam.

Sposób, w jaki wypowiedział ostatnie słowa, przyprawił Claire o dreszcze. Oliver był zdolny do wielu rzeczy i niektóre z nich nie były zbyt cywilizowane. Widziała niektóre z nich. Na samo wspomnienie jej serce zaczynało szybciej bić.

Ale przynajmniej tym razem był nakierowany w dobrą stronę. Trochę jak armata.

– Ruszamy. – Oliver nie krzyknął, nie położył nawet specjalnego nacisku na to słowo, ale w jego głosie Claire usłyszała bezwzględny rozkaz. Wysiadł, otworzył drzwi od strony Michaela, po czym ruszył w stronę drzwi merostwa.

Szedł powoli, nie biegł, jakby nic go nie goniło i nic nie mogło go powstrzymać. Jason wygrzebał się z samochodu i pognał za nim. Zapomniał otworzyć Claire drzwi, ale Michael prawie natychmiast zawrócił, otworzył je, narzucił sobie zapasowy płaszcz Olivera na głowę, aby ochronić się lepiej przed słońcem, i nakazał:

– Sprawdź autokar.

– Czekaj, gdzie…

Za późno. Michaela już nie było. Gnał przez wysoką trawę w stronę cienia rzucanego przez budynek. Kiedy tam dotarł, oparł się o ścianę, zgięty w pół i roztrzęsiony. Po chwili zdjął płaszcz i wybił szybę.

Claire zdziwiła się, że nikt nie wyszedł z żadnego budynku, by sprawdzić, co się dzieje. Nawet z merostwa. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Blacke raczej nie było gęsto zaludnione, ale musiało tu być co najmniej stu mieszkańców.

Nie mogli nic nie zauważyć, szczególnie jeśli Morley zachowywał się w typowy dla siebie sposób.

Claire podbiegła do autokaru, wskoczyła na stopnie i stwierdziła, że w środku nikogo nie ma. Więźniowie zostali wyprowadzeni, a na podłodze walały się porozcinane plastikowe sznury.

Wyszła z autokaru i pokuśtykała do wybitego okna. Michael na nią nie czekał. Jęknęła, gdy zorientowała się, że parapet był mniej więcej na wysokości jej głowy. Nie mając czasu na rozczulanie się nad sobą, podskoczyła i złapała się futryny, ignorując wbijające się jej w dłonie szkło. Michael usunął większość, to, co zostało, nie raniło, tylko trochę kłuło. Ręce jej drżały z wysiłku, ale udało jej się podciągnąć, zaczepić palce lewej stopy o wyłom w murze i odbić tak, aby wylądować na szerokim parapecie. Nie spodziewając się, że będzie musiała zeskakiwać z takiej samej wysokości, zbyt mocno uderzyła o podłogę. Lewą kostkę przeszedł potworny ból, aż oparła się o zimną ścianę, aby odetchnąć.

Była w jakimś biurze, ale raczej nikt z niego w ostatnich latach nie korzystał. Biurka wyglądały, jakby pochodziły z przełomu wieków, ale nie były to antyki, raczej graty.

Drzewo było spróchniałe, szuflady połamane, a niektóre miały nawet odłamane nogi.

Z jednej z szuflad wyskoczyła mysz. Clair prawie krzyknęła, gdy zwierzątko puściło się biegiem po brudnej podłodze. Oddychaj głęboko. Spokojnie, weź się w garść, oni cię potrzebują. Shane cię potrzebuje.

Claire wyciągnęła posrebrzany kołek z kieszeni i włożyła do lewej dłoni, przygotowując się do ataku, a prawą ręką otworzyła drzwi. Korytarz był pusty.

Usłyszała odgłos kroków. I hałasy na górze. To wcale nie oznaczało, że na dole nie było żadnych wrogów. Dzięki edukacji w Morganville – „Jak przeżyć 101 dni" – zawsze była przygotowana na to, że za rogiem może czaić się wróg.

Na górze coś się działo – było słychać odgłosy łamanych mebli, łoskot i szybkie kroki. Jacyś ludzie krzyczeli. Wyglądało na to, że właśnie tam udał się Oliver w poszukiwaniu Morleya.

Ale gdzie był Michael?

Claire otworzyła kolejne drzwi i znów trafiła do jakiegoś gabinetu, z biurkiem, komputerem i stojącą na jakiś papierach filiżanką zapleśniałej kawy. Nie było tu nikogo. Za następnymi drzwiami podobnie, tym razem bez kawy.

Za trzecimi znalazła leżącą w kącie kobietę. Była nieprzytomna, ale na szczęście żyła. Claire sprawdziła jej puls – był silny. Claire położyła kobietę w wygodniejszej pozycji. Shane ją tego nauczył, nieźle opanował zasady pierwszej pomocy.

Kobieta była dość wiekowa, raczej przy kości i wyglądała na zmęczoną, była blada.

Blada!

Claire obejrzała jej szyję z obu stron, ale niczego nie zauważyła. Potem przyjrzała się jej nadgarstkom i zobaczyła brzydką lekko krwawiącą ranę. Claire przeszedł dreszcz. Odetchnęła głęboko kilka razy, aby się uspokoić, po czym rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, czym mogła zatamować krwotok. Na biurku kobiety leżał szalik.

Claire starannie owinęła go wokół skaleczonego nadgarstka i mocno zawiązała. Kobieta wciąż była nieprzytomna, ale nie wyglądało na to, aby jeszcze coś jej dolegało.

– Będzie dobrze – obiecała Claire i poszła dalej. Zdenerwowała się, bo chociaż nie wykluczała, że Morley i jego drużyna mogli pożywiać się krwią napotkanych ludzi, to wiedziała, że ta kobieta została zaatakowana przez kogoś innego. Spływająca po ręku kobiety krew już prawie zaschła, rana zaczynała się goić, a autokar Morleya dopiero przed chwilą dojechał do miasta. To nie wyglądało dobrze.