Po wyjściu na korytarz stwierdziła, że na górze dalej toczy się walka, a kiedy podeszła ostrożnie do schodów, usłyszała łomot, zobaczyła ciało, które uderzyło o ścianę, po czym sturlało się po schodach wprost pod jej stopy. Był to wampir.
I nie był z grupy Morleya. Żaden z wampirów nie był w wieku Shane'a, ani nie nosił poplamionej krwią, obszarpanej koszulki piłkarskiej, która nawet z odległości pięciu metrów śmierdziała.
To nie był wampir z Morganville. Był jakiś obcy.
I właśnie podniósł się, wyszczerzył przerażająco długie kły i rzucił się w jej stronę z wściekłym, wygłodniałym rykiem radości.
Rozdział 10
Claire krzyknęła, cofnęła się i podniosła kołek na tyle szybko, by wbił mu się głęboko w pierś. Z olbrzymią siłą nieznajomy pchnął Claire na ścianę. Uderzyła mocno głową i poczuła przeszywający ból, ale znacznie bardziej niepokoiły ją krwistoczerwone oczy wampira oszalałego z wściekłości.
A potem osunął się na nią. Pchnęła go i padł na podłogę z szeroko rozłożonymi ramionami. Naprawdę cuchnął. Jakby od roku się nie kąpał i nie zmieniał ubrań. I śmierdział starą krwią, co przyprawiało ją o mdłości.
Miał otwarte oczy i wpatrywał się w sufit, ale Claire wiedziała, że jeszcze żył. Srebro z kołka sprawiało mu ból, a sam kołek na razie go unieruchamiał. Czy srebro go zabije, zależało od tego, w jakim jest wieku. Wydawało się, że był jakimś opryszkiem, który najwyżej kilka lat temu zamienił się w wampira.
Srebro go paliło. Zobaczyła, jak rana wokół kołka czernieje.
Próbował mnie zabić. Przełknęła z trudem ślinę i położyła rękę na kołku, ale po chwili ją zabrała. Powinnam pozwolić mu umrzeć.
Tyle że naprawdę potrzebowała kołka. Bez niego była bezbronna.
Claire sięgnęła po niego, gdy za nią odezwał się głos z doskonałym brytyjskim akcentem.
– Nie chcesz tego zrobić.
Morley. Musiał zejść po schodach, w czasie gdy walczyła. Był zakrwawiony, ubrania wisiały na nim w jeszcze większych strzępach niż wcześniej, a na twarzy miał kilka zadrapań, które właśnie się zabliźniały.
Claire złapała mocniej kołek i wyrwała z piersi wampira, odwracając się w stronę Morleya.
Morley westchnął.
– Czy wy naprawdę nigdy nie słuchacie? Mówiłem, żebyś tego nie robiła!
– Jest ranny – stwierdziła. – I raczej szybko nie wstanie.
– Nieprawda. Już nigdy nie wstanie. Ale prawdę mówiąc, nie ma takiej potrzeby.
Poczuła, jak coś zimnego ociera się o jej kostkę, po czym owija się o nią. Nastoletni wampir złapał ją i ciągnął do siebie.
Morley wyrwał jej kołek i zadał kolejny cios wampirowi, z co najmniej trzykrotnie większą siłą niż ta, której użyła Claire. Usłyszała zgrzyt kości. Morley wbił się aż w drewnianą podłogę.
Chłopak, który nie był nawet starszy od Shane'a, znów znieruchomiał. Jego skóra zaczęła się zwęglać od srebra.
– Nie możesz… – jęknęła Claire, gdy Morley odwrócił się do niej z kamienną twarzą.
– Mogłoby do ciebie wreszcie dotrzeć, że mogę – warknął. – Mogłabyś też zauważyć, że ten chłopak nie należy do mojej grupy. Czy to cię wcale nie niepokoi, Claire?
– Ja…
– A powinno. Bo poza wampirami, które mieszkają w Morganville, nie powinno być żadnych innych. Amelie, bez względu na to, co o niej myślisz, jest dokładna. Ci, którzy nie zgodzili się wziąć udziału w jej eksperymencie społecznym, zostali zabici. Nie ma na tym świecie żywych wampirów, których nie znam. – Trącił chłopaka butem. – Ale tego nie znam. Ani tej watahy szakali, która zeżarła mi właśnie zapasy.
– Watahy? – Claire spojrzała w górę i zamarła, zaskoczona kolejnym dochodzącym z góry łomotem. Morley zignorował ją i popędził jak strzała na górę. Dochodziły stamtąd krzyki.
– Hej, zaczekaj! Zjedli wasze… zapasy… nie chodzi ci o…
Zanim dokończyła, Morley dotarł na szczyt schodów i zniknął.
– Moich przyjaciół? – skończyła cicho, po czym zamrugała z niedowierzaniem, bo z ciemności wynurzyli się Michael i Shane.
Michael niósł Eve, która nadal wyglądała na nieprzytomną.
Zeszli szybko ze schodów. Claire wcale nie podobał się wyraz twarzy Michaela, ani Shane'a.
– Musimy iść – rzucił Michael. – Już. Natychmiast.
– A co z Oliverem? Co z Jasonem?
– Nie ma czasu. Ruszaj, Claire.
– Mój kołek…
– Zrobię ci nowy, śliczny i błyszczący… – obiecał Shane. Z trudem chwytał powietrze. Złapał ją za rękę i pociągnął kuśtykającą za Michaelem, który szedł w stronę pokoju z wybitym oknem, którym się tu dostali. – Wszystko w porządku?
– Pewnie. – Pohamowała jęk, kiedy znów źle postawiła chorą stopę. Czuła się na pewno lepiej niż ludzie na górze. – Co tam się dzieje?
– Morley ma wyjątkowo zły dzień – odpowiedział Michael. – Opowiemy później. Teraz musimy się stąd wydostać, zanim…
– Za późno – stwierdził cicho Shane, gdy z ciemności wyłoniły się dwa wampiry i zagrodziły całej czwórce drogę. Pierwszy był staruszkiem o szalonych oczach i burzy siwych włosów. Drugi był młody, w koszulce piłkarskiej – pewnie był z tej samej drużyny, co ten, którego dźgnęła Claire. Był wyższy i potężniejszy od Shane'a. Podobnie jak starzec wyglądał dziwnie… Wyglądał na szalonego, nawet jak na wampira.
– Daj – skamlał starzec dziwnym, ochrypłym głosem. – Daj.
– O cholera, to trochę okropne – powiedział Shane. – No dobra, ktoś ma jakiś pomysł?
– Tutaj! – Michael kopnął drzwi po drugiej stronie korytarza i otworzył z okropnym zgrzytem zawiasów. Shane pchnął Claire do pokoju. Michael skoczył za nimi i zatrzasnął drzwi przed nosami wampirów. Oparł się o nie plecami i krzyknął:
– Barykadować!
– Robi się! – Shane skinął na Claire, żeby złapała z drugiej strony ciężkie biurko, które przeciągnęli w stronę drzwi.
Michael, z Eve w ramionach, wskoczył bez trudu na blat i zeskoczył z drugiej strony, gdy je przeciągali.
– Myślisz, że to wystarczy?
– Nie ma mowy. Widziałeś tego faceta?
Eve zaczęła się kręcić w jego ramionach i coś mamrotać. Spojrzał na nią z niepokojem. Kiedy odwróciła głowę, Claire zobaczyła zmierzwione w jednym miejscu włosy i prawie niewidoczną krew.
– Co się stało?
Michael pokręcił głową.
– Nie wiem.
– Naraziła się Morleyowi – wyjaśnił Shane. – Uderzył ją i poleciała na ścianę. Trafiła głową w róg. Myślałem… – Zamilkł na chwilę. – Wystraszyła mnie na śmierć. Ale nic jej nie jest, prawda?
– Nie wiem – powiedział Michael.
– No to użyj swoich nadprzyrodzonych mocy!
– Idioto, jestem tylko wampirem! Nie mam rentgena w oczach.
– Też mi superpotwór – westchnął Shane. – Stary, przypomnij mi, żebym cię wymienił na wilkołaka. Byłby pewnie teraz bardziej przydatny.
Claire zignorowała chłopaków i przeszła na drugą stronę pokoju pokrytego kurzem i martwymi owadami. Odblokowała jedno skrzydło okna, ale wcale nie chciało się ruszyć. Zorientowała się, że po drugiej stronie są okropnie brudne żelazne kraty.
– Michael, dasz radę je wyważyć?
– Może… Proszę, potrzymaj ją. – Podał Eve Shane'owi, który utrzymał ją na rękach z dużo większym trudem.