A potem, nie nawiązując z nikim kontaktu wzrokowego, odszedł w stronę holu. Eve natychmiast wstała i za nim pobiegła, ale nim go dogoniła, zdążył wyjść na zewnątrz i zatrzasnąć drzwi. Otworzyła je i wyjrzała, ale nie poszła za nim.
– Jason! – krzyknęła, ale bez wielkiej nadziei na to, że zawróci. W końcu rozpaczliwie dodała jeszcze: – Uważaj na siebie!
Zamknęła powoli drzwi, przekręciła zamki i wróciła do stołu. Osunęła się na krzesło i opuściła wzrok na resztki tacos na swoim talerzu.
– Hej – odezwał się Shane. – Eve! Podniosła wzrok.
– Przyjście tutaj i przeproszenie nas wymagało wiele odwagi. Szanuję to.
Wyglądała na zaskoczoną i przez moment się uśmiechała.
– Dzięki. Wiem, że Jason nigdy nie będzie… no cóż, dobrym człowiekiem, ale on jest… nie mogę się tak po prostu od niego odwrócić. Potrzebuje kogoś, kto będzie pilnował, żeby znów się nie wykoleił.
Michael pociągnął z bidonu.
– On jest pociągiem – powiedział – ty jesteś na torach. Eve, zastanów się, jak to się skończy.
Jej uśmiech znikł.
– Co masz na myśli?
– To, że twój brat to pokręcony ćpun, nawet jeśli w tej chwili jest w sentymentalnym nastroju. To pewnie nie jest jego wina, ale on oznacza kłopoty. Teraz usiedliśmy z nim przy stole, przeprosił i tyle. Okej? Niech tu nie wraca. Nie należy do rodziny. Nie w tym domu.
– Ale…
Kiedy Claire po raz pierwszy spotkała Michaela Glassa, był wobec niej dosyć nieprzyjemny. Teraz znów widziała tego Michaela. Tyle że teraz zachował się tak wobec Eve.
– Eve, nie będziemy się kłócić na ten temat – powiedział stanowczo i wyglądał jak bardzo, bardzo rozgniewany anioł, z tych każących. – Domowe zasady. Nie sprowadza się tego typu kłopotów do domu.
– Och, Michael, proszę. Nawet nie próbuj w ten sposób ze mną dyskutować. Jeśli to jest zasada, to czy zamierzasz teraz wywalić stąd Claire? Bo mogę się założyć, że ona sprawia najwięcej kłopotów ze wszystkich, którzy się kiedykolwiek tu pojawili. Ty i Shane ciągle ściągacie tu jakieś problemy. Ale ja nie mogę zaprosić brata na kolację? – Głos Eve drżał ze złości. Claire widziała, że dziewczyna próbuje się nie rozpłakać, ale w jej ciemnych oczach już zbierały się łzy. – Nie jesteś moim ojcem, rozumiesz?!
– Nie, jestem twoim gospodarzem. Sprowadzanie tu Jasona stanowi dla nas wszystkich niebezpieczeństwo. W końcu wróci na ciemną stronę i nam zaszkodzi, o ile w ogóle się z niej wyniósł.
– To może spróbuj ze mną porozmawiać, zamiast wydawać mi rozkazy! – Eve strąciła talerze ze stołu i pobiegła w stronę schodów. Resztki obiadu rozsypały się po podłodze.
Michael bez trudu dotarł tam przed nią. Przemieścił się jak cień, z wampirzą prędkością, i zastąpił jej drogę. Eve zatrzymała się gwałtownie, blada nawet pod pudrem ryżowym.
– Teraz zamierzasz dowieść swego, zachowując się jak skończony wampir? Nawet gdyby był tu teraz Jason, to ty byłbyś wciąż najniebezpieczniejszą osobą w tym pokoju i dobrze o tym wiesz!
– Wiem – przyznał Michael. – Eve. O co ci chodzi? Staram się, dobra? Usiadłem z nim przy jednym stole. Mówię tylko, że raz wystarczy. Dlaczego to ja jestem ten zły?
Shane szepnął pod nosem, tak cicho, że tylko Claire dosłyszała „dobre pytanie, stary". Syknęła na niego, żeby się zamknął. To była prywatna sprawa i współczuła obojgu, że muszą mieć świadków tej sprzeczki. Wystarczająco okropne było to, że się kłócili, złośliwe komentarze Shane'a nie poprawiały sytuacji.
– No nie wiem, Michael. Dlaczego jesteś tym złym? – odwarknęła Eve. – Może dlatego, że zachowujesz się, jakbyś był panem świata?
– Zachowujesz się jak smarkula.
– Kto?
– Robisz śmietnik na podłodze i odchodzisz? Jak to inaczej nazwać?
Eve była tak zszokowana, jakby ją uderzył. Claire skrzywiła się ze współczuciem.
– Nie ma sprawy, my to sprzątniemy – powiedziała i zaczęła zbierać talerze. – To nic takiego.
Shane wciąż gapił się na swoich przyjaciół, jakby byli jakimiś eksponatami z wystawy. Claire kopnęła go w kostkę i wcisnęła w ręce talerze.
– Kuchnia – powiedziała. – Idź!
Uniósł brwi, ale poszedł. Zaczęła sprzątać bałagan z podłogi. Kiedy wyszedł Shane, dało się odczuć, jak znów zmienia się równowaga. Claire starała się być malutka, cicha i niewidoczna, zbierając serwetkami rozrzucone resztki jedzenia.
– Eve – odezwał się Michael. Claire uświadomiła sobie, że już się nie złości. Mówił cicho i spokojnie. Claire podniosła głowę i zobaczyła, że Eve łka, łzy rozmazywały jej makijaż, ale nie odwróciła głowy od Michaela. – Eve, o co chodzi? Bo nie o Jasona. Co?
Rzuciła się do niego i go objęła. Mimo wampirzego refleksu Michaela zaskoczyła go tak, że zachwiał się, ale momentalnie zapanował nad sobą, przytulił ją i zaczął głaskać po plecach. Eve położyła mu głowę na ramieniu i zaczęła płakać jak zagubiona dziewczynka.
– Nie chcę cię stracić. Boże, naprawdę nie chcę. Proszę. Proszę, nie odchodź.
– Odchodzić? – Michael wydawał się szczerze zaskoczony. – Co? Gdzie miałbym odejść?
– Gdziekolwiek, z kimkolwiek. Nie… Kocham cię. Michael, ja cię naprawdę kocham.
Westchnął i przytulił ją jeszcze mocniej.
– Nigdzie i z nikim się nie wybieram – zapewnił. – Przysięgam. I ja też cię kocham, dobra?
– Szczerze?
– Tak, szczerze. – Zdawał się wręcz zaskoczony, powoli wypuścił powietrze i przytulił ją mocniej. – Mówię szczerze Eve. Zawsze tak było, nawet kiedy ty w to nie wierzyłaś.
Eve otarła rozpływający się tusz, próbując zapanować nad czkawką, i spojrzała w stronę Claire, która cały śmietnik z podłogi próbowała umieścić na jednym talerzu. Eve była zszokowana.
– O Boże! – wykrzyknęła – Przepraszam! Nie chciałam… Pozwól, ja to zrobię.
Wysunęła się z objęć Michaela i podbiegła do Claire, aby posprzątać resztę.
Michael przykucnął obok niej. Claire wycofała się z ładunkiem talerzy przez drzwi kuchenne i gdy te się zamykały, zobaczyła, jak Michael schyla się i całuje Eve. Wyglądało to słodko i namiętnie, i bardzo szczerze.
– No i? – zapytał Shane. – Czy piętnasta wojna światowa się zakończyła?
– Na to wygląda. – Zmierzając z naręczem brudnych talerzy do zlewu, trąciła go biodrem. – Ty zmywasz, prawda?
– Zagrajmy o to.
– Co?
– Ten, kto ma najwięcej punktów, wygrywa? Równie dobrze mogła to zrobić teraz sama i oszczędzić sobie upokorzenia, pomyślała.
– Żadnych takich, na zmywak, chłoptasiu!
Obrzucił ją pianą. Pisnęła, roześmiała się i pacnęła go jeszcze większą porcją. Chlapali się wodą. To było… niesamowicie przyjemne, kiedy w końcu Shane złapał ją umydlonymi rękami, przyciągnął do mokrej koszulki i pocałował.
– A to jest oficjalne zakończenie szesnastej wojny światowej.
– I tak nie zagram z tobą w zombiaków.
– Ej, żadnej zabawy?
Pocałowała go słodko i wolno i wyszeptała:
– Jesteś pewien?
– No, zdecydowanie zmieniam zdanie – stwierdził Shane z poważną miną, przynajmniej dopóki nie oblizał warg. Miał rozszerzone, ciemne źrenice, skupione wyłącznie na niej, a Claire czuła się tak, jakby grawitacja zmieniła kierunek, jakby mogła wpaść w te oczy i po prostu spadać i spadać.
– Naczynia! – przypomniała mu. – Panie zmywakowy. I nie wierzę, że to właśnie powiedziałam. To było takie słabe. Znów go pocałowała, tym razem lekko.
– To na później. A tak przy okazji, wyglądasz naprawdę pociągająco w tej pianie.