Выбрать главу

– Można ich uratować – zapewniał Oliver. – Uważamy, że waszym rodzinom i przyjaciołom da się przywrócić rozum. Ale nie można sprawić, by znów byli ludźmi.

Rozumiecie. W tej kwestii klamka zapadła. Ale odzyskacie bliskich, jeśli tylko jesteście w stanie dostosować się do małej zmiany.

– To jest chore! – odezwał się z drżeniem w głosie jeden ze strażników. Jego kuszę trzymał teraz jeden z wampirów Morleya, niewysoki, kuśtykający wampir z pobrużdżoną twarzą. – Musimy walczyć! Lilian…

– Nie przybyliśmy tu po to, by z wami walczyć – uspokajał Oliver. – Ani żeby was ratować. Przybyłem tu po to, aby zapanować w jakiś sposób nad epidemią, a z tego, co widzę, wy macie ten sam cel. Moi przyjaciele – w ostatnim słowie zabrzmiała nutka ironii – są tu tylko przejazdem. Nikt z nas nie ma powodu, by was skrzywdzić.

– Jesteście wampirami – powiedziała głucho pani Grant.

– No cóż, oczywiście. Tak. – Oliver zamknął magazynek kolejnej strzelby i rzucił ją… W kierunku pani Grant.

– Jakieś pytania?

Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamknęła je i rozejrzała się wokół. W sali było wiele wampirów, mniej więcej tyle, co ludzi. I żaden z nich nie zamierzał atakować. Shane rozdawał ludziom srebrne łańcuszki, uśmiechając się przy tym w najbardziej niewinny sposób, jaki umiał. Nawet Jason starał się nie wzbudzać strachu, co w jego przypadku nie było łatwe.

– To może siądziemy – zaproponował Oliver i przysunął sobie krzesło. – Ja na przykład miałem bardzo ciężki dzień.

Rozdział 12

Gdy na zewnątrz zapadał zmrok, w bibliotece opadały emocje. Mieszkańcy Blacke nie odprężyli się całkiem, ale rozluźnili się na tyle, żeby na gazowym palniku w kuchence bibliotecznej ugotować potrawkę. Nie było prądu, ale na szczęście nie odcięto jeszcze dopływu gazu. Pani Grant i trzech strażników w kapeluszach kowbojskich – Claire uznała, że kapelusze stanowią swego rodzaju mundur – obeszli bibliotekę i zabarykadowali drzwi i okna.

Przyłączył się do nich Morley. Po dłuższej chwili milczenia pani Grant postanowiła ignorować jego obecność. Strażnicy za to stali się jeszcze bardziej czujni. Zaciskali palce na broni tak mocno, że aż im zbielały.

– Mogę pomóc? – zapytał w końcu Morley i schował ręce za siebie. – Obiecuję nikogo nie zjeść.

– Bardzo śmieszne – odpowiedziała pani Grant. Morley posłał jej poważne spojrzenie.

– Droga pani, ja nie żartowałem – sprostował. – Obiecuję, a ja nigdy nie daję obietnic bez pokrycia. Może pani czuć się bezpieczna.

– No cóż, przykro mi, ale wcale tak się nie czuję – odparła. – Jesteś po prostu…

– Oszałamiająco pociągający i szykowny? – uśmiechnął się szeroko Morley. – To normalne u kobiet, które mnie poznają. Przejdzie. Wydaje mi się, że jesteś rozsądna. To dobrze.

Claire uśmiechnęła się, widząc w świetle latarki wyraz twarzy pani Grant.

– Jesteś naprawdę… dziwny. – Starsza kobieta odezwała się w taki sposób, jakby nie wierzyła, że w ogóle uczestniczy w tej konwersacji.

Morley położył dłoń na sercu i ukłonił się do pasa, w stylu, który przypominał Claire Myrnina. Zdała sobie sprawę, że za nim tęskni, a to było po prostu złe. Nie powinna tęsknić za Morganville ani za nikim, kto tam mieszka. Zwłaszcza za jej szalonym szefem wampirem, który zostawił na jej szyi ślady zębów, które nigdy, przenigdy nie znikną. Przez niego była skazana na golfy i bluzki ze stójką.

Ale za nim tęskniła. Brakowało jej nawet cierpkiego i chłodnego sposobu bycia oraz siły i pewności siebie Amelie. Zastanawiała się, czy dla niej też były to swego rodzaju wakacje – bez martwienia się o Olivera, Michaela, Eve ani nikogo z paczki Claire.

Pewnie tak. Raczej nie spodziewała się, żeby ich los spędzał sen z powiek Amelie, o ile w ogóle sypiała.

– Hej. – Shane trącił biodrem jej krzesło i nachylił się tak nisko, że prawie dotykał ustami jej ucha. – Co robisz?

– Myślę.

– Przestań.

– Myśleć?

– Zdecydowanie za często to robisz. Oślepniesz od tego.

Zaśmiała się i odwróciła do niego.

– Odnoszę wrażenie, że myślisz o czymś innym.

– Oczywiście, że myślę o czymś innym. – Shane znów pochylił się, aby ją pocałować. To był długi i słodki pocałunek. Jego język delikatnie pieścił jej wargi, ogarnęło ją ciepło, ale przeszedł ją dziwny dreszcz, a gdy Shane próbował się wyprostować, złapała go za kołnierz koszuli i zaczęła dalej całować.

Gdy w końcu go puściła, Shane usiadł na krześle obok niej i przysunął się tak blisko, jak tylko się dało. W kącie, gdzie siedzieli, zrobiło się szalenie romantyczne. W świetle migającej świecy skóra Shane'a wydawała się złota, jego oczy ciemne i tylko czasami, gdy światło padało pod odpowiednim kątem, widać w nich było jeszcze bursztynowy odcień. Claire pogłaskała jego dość szorstki podbródek i uśmiechnęła się.

– Musisz się ogolić.

– Myślałem, że lubisz, gdy jestem niechlujny.

– To dobre dla psów i marnych rockmanów.

– Ach tak? To do której grupy się zaliczam?

Był blisko niej i w tym ich prywatnym kąciku miłości wydawało się, że wszystko, co dzieje się dookoła, całe to szaleństwo i wszelkie nieszczęścia są oddalone o setki kilometrów. Shane miał w sobie jakąś siłę, która sprawiała, że przy nim wszystko było w porządku. Dopóki patrzył na nią z tym cudownym błyskiem w oku.

Odgarnął jej kosmyk włosów z twarzy.

– Ale wycieczka, co?

– Miewałam gorsze. – Zauważyła, że Shane jej niedowierza. – Naprawdę! Pojechałam kiedyś z rodzicami aż do Kanady. Cały tydzień w samochodzie z nieustannymi wykładami naukowymi. Myślałam, że zwariuję.

– Myślałem, że lubisz wykłady.

– Jestem pewna, że ty mógłbyś mnie nauczyć kilku rzeczy.

Znów ją pocałował, tak namiętnie, że zaparło jej dech. Tak… wiedziała, czego pragnie w tej chwili. I wiedziała, że on pragnie tego samego. Jednak to nie był czas ani miejsce, nie tu i nie tej nocy… szkoda, bo jeśli ona zginie, zanim znów będzie miała szansę spędzić z Shane'em trochę czasu sam na sam, to naprawdę wkurzy się na Olivera.

W ciemnościach ktoś kaszlnął. Shane się odsunął. Claire oblizała wilgotne wargi, czując na nich jego smak. Z trudem starała się skupić na czymś innym, choćby na intruzie, który im przeszkodził.

– Co? – spytał Shane trochę za ostro.

– Przepraszani. – Głos Jasona wcale nie brzmiał, jakby mu było przykro. Raczej jakby był rozbawiony. – Jeśli zamierzacie kontynuować ten pornograficzny pokaz, to nie krępujcie się, zaczekam.

– Zamknij się! – warknął Shane.

– No wiesz, możemy się tak przekomarzać w nieskończoność, ale zdaje się, że mamy istotniejsze sprawy do załatwienia. Poza tym i tak nie mówiłem do ciebie. Potrzebuję Claire.

A ona potrzebowała wielu rzeczy, i to wszystkich od Shane'a, natomiast nie miała pojęcia, czego też mógłby potrzebować od niej Jason Rosser. Poirytowana rzuciła jeszcze bardziej ostro:

– Po co?

Przewrócił oczami, dokładnie tak samo, jak jego siostra. Było w tym coś przerażającego. Nie chciała nawet myśleć o tym, że pochodzą z tej samej puli genowej, a tym bardziej, że mają te same cechy i zachowania, które u Eve wydawały jej się słodkie i zabawne.

– Bo Oliver cię potrzebuje, a jeśli Oliver czegoś potrzebuje, to to dostaje, jasne? Tak więc podnieś swój śliczny tyłeczek i chodź.

– Hej! – Shane wstał. – Nie będę ci dwa razy powtarzał Jasne. Wystarczy.

– Bo co? Bo powiedziałem, że ma śliczny tyłeczek?