Выбрать главу

A co, jesteś innego zdania? Jakoś nie wierzę, widząc, ile czasu spędzasz na gapieniu się na nią.

Shane zacisnął pięści, a Claire przypomniała sobie Jasona czającego się w ciemnościach nieopodal Common Grounds, potem goniącego ją i Eve, chociaż Shane'owi tłumaczył, że chodziło mu tylko o siostrę.

Shane tego nie zapomniał.

– Ty i ja, któregoś dnia to skończymy – powiedział cicho. – A do tego czasu trzymaj się z dala od mojej dziewczyny. Jasne?

– Twardziel – zaśmiał się Jason. – Tak, jasne. Jak dla mnie i tak jest za chuda.

Gdy odchodził, Claire spostrzegła, że Shane drży. Pewnie z trudem pohamowana chęć przyłożenia Jasonowi tak na niego działała.

Ale powoli wypuścił powietrze i odwrócił się do Claire.

– Ten chłopak nie jest normalny. Nie obchodzi mnie, co mówi Eve. I nie podoba mi się, że kręci się przy tobie.

– Umiem o siebie zadbać.

– Tak, wiem – uśmiechnął się z trudem. – Tylko że… – Wzruszył ramionami i zmienił temat. – Oliver, tak?

– Na to wygląda. – Claire wzięła świecę i podeszła do prowizorycznego, a może oficjalnego, punktu dowodzenia. Siedział tam Oliver z kilkoma wampirami, których twarze przybrały niebiesko białą barwę w świetle lampy fluorescencyjnej.

– Nareszcie – odezwał się Oliver. – Musisz sprawdzić, czy da się z tego czegoś wysłać wiadomość. – Wskazał na komputer.

– Nie ma prądu.

– Próbowali używać tego. – Kiwnął głową w stronę generatora na pedały. – Mówią, że to powinno działać, ale jest jakiś problem z komputerem. Napraw go.

– Tak po prostu?

– Tak, tak po prostu. I marudź po cichu, dobrze?

Zagotowała się w środku, ale Shane tylko wzruszył ramionami i podszedł do generatora, który przypominał trochę rower do ćwiczeń.

– To może być niezłe wyzwanie – stwierdził. – Zrobimy tak: ja będę pedałował, a ty czaruj, może być?

Podobało jej się, że chciał pomóc. Spletli palce i znów ją pocałował, delikatnie.

– Może – zgodziła się.

Odwróciła laptop i przyjrzała mu się. Na pierwszy rzut oka nie było widać żadnych uszkodzeń, a w każdym razie nic nie było pęknięte czy odłamane. Shane wdrapał się na siodełko i zaczął pedałować. To jednak okazało się trudniejsze, niż myślał i musiał się mocno przyłożyć. Opór wytwarzał energię, która była przetwarzana na prąd, który dochodził przewodem do rozgałęziacza elektrycznego z wbudowaną baterią. Bateria natychmiast zaczęła świecić czerwonym światełkiem i piszczeć.

– Wiemy już, że to działa – stwierdziła Claire. – Ale naładowanie baterii w laptopie chwilę potrwa.

– Jak długo? – zapytał Shane.

– Leniuch. – Uśmiechnęła się do niego.

– No pewnie.

Kilka chwil później zapaliło się światełko w laptopie. Włączyła go i zaczęła szukać przyczyny problemu. Po półgodzinie ustaliła, co jest nie tak, i uruchomiła system.

Shane dalej pedałował. Po jakimś czasie przestał rzucać zabawne uwagi, by oszczędzać siły. A kiedy wreszcie na baterii w rozgałęziaczu zapaliło się zielone światełko, zatrzymał się i z trudem łapiąc powietrze, pochylił na kierownicy roweru.

– No dobra – wydyszał. – Tylko nie nawalmy, dobra? Bo nie mam ochoty powtarzać tego doświadczenia. Następnym razem weź sobie wampira. One nie muszą oddychać.

Claire spojrzała na Olivera, który zupełnie nie zwracał na nich uwagi i notował coś na mapie Blacke. Ale się uśmiechał.

– Loguję się – zakomunikowała, patrząc na monitor. – I oto…

Zabrzmiał dźwięk powitalny Windowsów i w tym momencie chyba wszyscy w bibliotece podskoczyli. Pani Grant i Morley przerwali obchód i podeszli do Claire, podczas gdy system wreszcie się załadował i na ekranie pokazał się pulpit. Zaczekała, aż wszystkie pliki się załadują, po czym kliknęła dwa razy w ikonkę Internetu.

– Czterysta cztery… – westchnęła.

– Co? – Morley nachylił się nad jej ramieniem. – Co to znaczy?

– Że nie odnaleziono strony – odpowiedziała. – To błąd czterysta cztery. Spróbujemy czegoś innego.

Próbowała połączyć się z Google'em, potem Wikipedią, Twitterem i nic.

– ISP nie działa. Nie ma dostępu do Internetu.

– A co z e – mailem? To jest e – mail, prawda? – upewnił się Morley i pochylił się jeszcze bardziej. – E – mail to taki elektroniczny list. Leci przez powietrze. – Był bardzo zadowolony z siebie, że wie takie rzeczy.

– No niezupełnie. I byłbyś łaskaw cofnąć się albo znaleźć prysznic? Dzięki. A żeby wysłać e – mail potrzebne jest połączenie z Internetem. A to nie działa.

– Pedałowałem na darmo – westchnął Shane. – To boli…

– Czy ktoś oprócz mnie zauważył, że jest za cicho? – zapytał Oliver, podnosząc wzrok znad mapy.

Na chwilę wszyscy zamilkli, po czym odezwała się pani Grant:

– Czasem nie pojawiają się przez kilka godzin. Ale zawsze przychodzą. Każdej nocy. Nie pozostało im nic oprócz nas.

Oliver wstał i skinął głową na Morleya. Oba wampiry zniknęły w ciemnościach, szepcząc do siebie zbyt cicho dla uszu ludzkich.

Pani Grant zmarszczyła brwi i odprowadziła ich wzrokiem.

– Zwrócą się przeciwko nam – stwierdziła. – Prędzej czy później wasze wampiry nas zaatakują. Możecie być pewni.

– Wciąż żyjemy. – Claire wskazała na siebie, Shane'a, Jasona i Eve. Eve siedziała kilka kroków dalej, wtulona w ramiona Michaela. – A siedzimy w tym znacznie dłużej od was.

– W takim razie jesteście szaleni. Jak w ogóle możecie wierzyć tym… ludziom? – Wyglądało na to, że nie tego słowa chciała użyć.

– Bo oddali wam broń – odparła Claire. – I dlatego, że gdyby chcieli, zabiliby was w przeciągu kilku pierwszych minut. Wiem, że jest ciężko. Czasami dla nas wszystkich.

Ale póki co musicie wierzyć w to, co mówią.

Pani Grant spojrzała na nią, marszcząc brwi:

– A kiedy należy przestać im wierzyć?

– Damy wam znać – uśmiechnęła się Claire.

W bibliotece nie było wiele dzieci. Według obliczeń Claire było ich siedmioro, począwszy od bobasów karmionych jeszcze mlekiem z butelki, a skończywszy na kilku dwunastolatków. Ale nikt nie był w wieku Claire. Nawet jej to odpowiadało. Patrzenie na strach w oczach rówieśników byłoby nie do zniesienia, a u młodszych dzieci – zbyt okropne. Zupełnie, jakby patrzyła na siebie w pierwszych dniach swojego pobytu w Morganville.

Eve przyniosła lampę, wokół której zgromadziła dzieci, i zaczęła im czytać książkę, którą wzięła z regału. Po pierwszych kilku słowach opowiadania Clair uświadomiła sobie, że skądś je zna. W końcu przypomniała sobie – Eve czytała Gdzie mieszkają dzikie stwory. A wszystkie dzieci, nawet te, które pewnie powiedziałyby, że są już na tę opowieść za stare, siedziały cicho i w skupieniu słuchały. Z ich twarzy zniknął strach.

– Ma dobre podejście, prawda? – Michael stanął za Claire. Też obserwował czytającą Eve. – Do dzieci. – W jego głosie pobrzmiewała nuta smutku.

– Tak, na to wygląda. – Claire spojrzała na niego, po czym odwróciła wzrok. – Wszystko w porządku?

– A czemu nie? Po prostu kolejny typowy dzień braci z Morganville. – Uśmiech też miał smutny. – Chciałbym ją zabrać gdzieś daleko od tego wszystkiego. Sprawić, żeby było… inaczej.

– Ale nie możesz.

– Nie, nie mogę. Bo jestem tym, czym jestem, a ona jest tym, kim jest. I tyle. – Wzruszył bardzo delikatnie, prawie niezauważalnie, ramionami. – Ciągle mnie pyta, gdzie to nas zaprowadzi.

– Taa – odezwał się drugi głos. To Shane przyciągnął krzesło i usiadł przy Claire. – Dziewczyny tak mają. Wciąż muszą prowadzić gdzieś związek.

– Nieprawda!