Выбрать главу

– Właśnie że tak. No rozumiem, ktoś musi patrzeć w przyszłość. Ale to sprawia, że mężczyźni myślą, że są…

– Osaczeni – powiedział Michael.

– Uwięzieni – dodał Shane.

– Idiotami. No dobra, nie miałam tego na myśli, ale naprawdę, chłopaki, to tylko pytanie.

– Ach tak? – Michael nie spuszczał wzroku z Eve, obserwując, jak czyta, jak się śmieje, jak się zachowuje w otoczeniu dzieci. – Jesteś pewna?

Claire nie odpowiedziała. Nagle to ona poczuła się osaczona. Uwięziona. I zrozumiała, dlaczego Michael czuje się tak… dziwnie.

Patrzył na Eve z dziećmi. Wiedział, że nigdy nie będą mieli własnych. Eve chyba też o tym wiedziała, choć nigdy go o to nie pytała. Wyobrażał sobie ich przyszłość, a miejsce, jakie w niej zajmował, zupełnie mu nie odpowiadało.

– Hej. – Shane trącił ramię Claire. – Zauważyłaś, co się dzieje?

Zamrugała i uświadomiła sobie, że Shane nie mówi o Michaelu. Wpatrywał się w zaciemnione miejsca, które powinny być patrolowane przez wampiry.

– Co? – zapytała. Nie widziała nikogo.

– Nie ma ich.

– Co?!

– Wampiry. Nie ma ich w budynku. No chyba że nagle zrobiła się długa kolejka do łazienki. Nawet Jasona nie ma.

– Niemożliwe. – Claire wstała z krzesła i podeszła do biurka. Nigdzie nie było Olivera ani Morleya. Na blacie leżała rozłożona i pokreślona kolorowymi ołówkami mapa Blacke. Złapała latarkę i ruszyła do drzwi biblioteki, gdzie stróżował Jacob Goldman. Nie było go tam.

– Widzisz? – odezwał się Shane. – Uciekły, wszystkie.

– To niemożliwe. Dlaczego miałyby nas zostawić?

– Jeszcze pytasz? – Shane pokręcił głową. – Claire, czasami mam wrażenie, że w ogóle nie masz instynktu przetrwania. Zastanów się, dlaczego nas zostawiły? Bo mogą.

Bo mimo że w każdym próbujesz doszukiwać się dobra, to oni dobrzy nie są.

– Nie! – krzyknęła. – Nie, nie zrobiliby tego. Oliver by tego nie zrobił.

– Oczywiście, że by zrobił. Oliver jest skończoną świnią i doskonale o tym wiesz. Jeśli się zastanowił i wykalkulował, że taka akcja zapewni mu przynajmniej sekundę lub dwie życia więcej, to wziął nogi za pas. On w ten sposób przetrwał, Claire. – Shane zamilkł na chwilę, po czym dodał. – Może i dobrze się stało. Skoro on uciekł, to my też powinniśmy. Po prostu… zwiać. Najdalej, jak tylko się da.

– O czym mówisz?

– Mówię… – westchnął. – Mówię, że nie jesteśmy już w Morganville. A Oliver był jedynym, który powstrzymywał nas od ucieczki.

Nie dopuszczała do siebie myśli, że Oliver uciekł. Chciała wierzyć, że Oliver, podobnie jak Amelie, dotrzymuje słowa. Że gdy raz podjął się ochrony Claire i jej przyjaciół, nie zniknie gdy tylko sprawy się skomplikują.

Nie mogła mieć jednak pewności. Nigdy jej nie miała, jeśli chodzi o Olivera. Morley nie budził jej wątpliwości, był wampirem na wskroś. W jednej chwili mógł się do ciebie uśmiechać, a w następnej rozerwać ci gardło i nie widzieć w tym żadnej sprzeczności.

Ale Shane miał rację. Tylko Oliver stał między nimi a normalnym życiem gdzieś w świecie, poza Morganville.

Poza ludźmi, których tam zostawili.

Spojrzała ponownie na Eve otoczoną dziećmi i na Michaela, który obserwował swoją dziewczynę z bólem i tęsknotą malującymi się na jego twarzy.

I nagle jedna myśl zakołatała jej w głowie.

– Michael! – krzyknęła. – Bez względu na to, co Oliver zechce z nami zrobić, nie może zostawić Michaela na śmierć. Nie może. Amelie by go zabiła.

Co do tego nie było wątpliwości.

Amelie naprawdę kochała Sama, dziadka Michaela, a kiedy zamieniła Michaela w wampira, uznała go za rodzinę, swoją rodzinę. Jeśli Oliver postanowił pozostawić ich i mieszkańców Blacke na pastwę losu, na pożarcie wygłodniałym wilkom, musiał wymyślić, jak jednocześnie uratować Michaela, i to w taki sposób, by nie dowiedział się, co stało się z jego przyjaciółmi.

Michael usłyszał, jak Claire wypowiada jego imię i spojrzał na nią. Shane skinął na niego palcem. Michael odpowiedział kiwnięciem głowy i podszedł.

Zanim do nich doszedł, rozejrzał się wokół i zapytał:

– Gdzie oni są?

– Miałem nadzieję, że ty będziesz wiedział – odparł Shane. – Skoro to twoi zębaci kumple. Nie macie jakiegoś instynktu stadnego?

– A ugryź się, przekąsko. Nie, nic mi nie powiedzieli. – Michael zmarszczył brwi. – Zostańcie tu. Sprawdzę resztę budynku i zaraz wracam.

Bezgłośnie się oddalił. Claire przeszedł dreszcz i przytuliła się do silnego i ciepłego Shane'a. Objął ją i delikatnie pocałował w kark.

– Jak to możliwe, że pachniesz tak dobrze po całym tym okropnym dniu?

– Jak wszystkie dziewczyny pocę się perfumami.

Zaśmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej. On też dobrze pachniał, jakoś bardziej męsko, troszkę niechlujnie, groźnie, z odrobiną potu. I chociaż uwielbiała mydło, wodę i szampon, czasami tak było lepiej.

Michael wrócił po kilku minutach. Nie wyglądał na zadowolonego.

– Znalazłem Patience. Wraz z Jacobem pilnują drzwi od zewnątrz. Oliver wyszedł na patrol.

– A pozostali? – zapytała Claire.

– Morley zwołał wszystkich, aby dopaść wroga.

Powiedział, że nie będzie czekał, aż tu po nas przyjdą.

A przynajmniej powiedział, że tak zrobi. Patience stwierdziła, że równie dobrze mógł wybrać się na poszukiwanie innej ciężarówki albo autobusu, aby wywieźć swoich z miasta.

– A Oliver o tym wiedział?

Michael pokręcił głową.

– Nie miał o tym pojęcia, no chyba że zobaczył ich gdzieś na zewnątrz. Ale nie wiem, jak mógłby ich sam jeden zatrzymać.

Claire też nie wiedziała, ale przecież to był Oliver. Coś wymyśli i pewnie nie będzie to zbyt mile.

– Ile czasu zostało do wschodu?

– Kilka godzin. – Michael spojrzał na Eve, która skończyła czytać i zaczęła przytulać dzieci na dobranoc. – Pani Grant powiedziała, że one zawsze przychodzą nocą. A to oznacza, że niedługo tu będą, jeśli wampiry Morleya jakoś ich jeszcze nie spacyfikowały. Lepiej bądźmy gotowi.

Dopóki mieli wampiry po swojej stronie, Claire nie niepokoiła się specjalnie, ale teraz wezbrał w niej strach. Michael i Shane też się bali.

– No to się przyszykujmy – odparł Shane. – Dziś w nocy nikt nie zostanie pogryziony. Nowa zasada.

Przybili sobie z Michaelem piątki, po czym poszli po broń.

Claire podeszła do Eve i poinformowała ją o zaistniałej sytuacji, następnie obie dołączyły do chłopaków. Pani Grant, choć przysnęła w fotelu, ze strzelbą na kolanach, obudziła się, gdy tylko usłyszała, że czwórka przyjaciół grzebie wśród broni. Claire była pod wrażeniem – jak na starszą osobę, bibliotekarka obudziła się nadzwyczaj szybko i od razu była w pełnej gotowości. Rozejrzała się dookoła i gdy przekonała się, że nic jej nie zagraża, spojrzała na nich i zapytała:

– Nadchodzą?

– Pewnie tak – odpowiedział Michael i podniósł kilka drewnianych kołków, zostawiając posrebrzane mieszkańcom miasteczka. Wziął też kuszę i dodatkowe bełty. – Pomożemy patrolować. Wygląda na to, że mamy trochę za mało strażników.

– Ale Morley… – Pani Grant zacisnęła usta w ponurym grymasie. Nie trzeba było jej już niczego wyjaśniać. – No jasne. Nie miałam wątpliwości, że zada nam cios w plecy.

– Nie twierdzę, że to zrobił. Mówię tylko, że go tu nie ma. W związku z tym musimy się upewnić, że jeśli coś pójdzie nie tak…

Pani Grant podniosła się z krzesła, skrzywiła i rozmasowała bolący ją krzyż. Wyglądała na zmęczoną, ale też skupioną.

– Obudzę moich ludzi. Powinnam była wiedzieć, że nie mamy szans na spokojną noc. A liczyłam na cud.