– Jak długo już to robicie? – zapytała Claire. – Walczycie z nimi?
– To nie stało się od razu – zaczęła opowiadać bibliotekarka. – Najpierw myśleliśmy, że ludzie, których nie mogliśmy znaleźć, po prostu zachorowali i znajdują się w szpitalu. A te bestie od samego początku były sprytne: dobrze się ukrywały i na swe ofiary wybierały mniej rozgarniętych ludzi. Zupełnie jak wilki, które rzucają się na słabszą sztukę.
Zanim się zorientowaliśmy, dopadli nas całą gromadą i wyeliminowali prawie wszystkich, którzy potrafili coś przeciwko nim zorganizować. Ukrywamy się w bibliotece już prawie trzy tygodnie. – Prawie się uśmiechnęła, ale w rzeczywistości było to tylko ironiczne skrzywienie warg. – Wydaje mi się, że dłużej. Już prawie nie pamiętam, jak było kiedyś. I pomyśleć, że Blacke było spokojnym miasteczkiem, gdzie nic się nie działo. A teraz…
– Może uda nam się przywrócić ten spokój – pocieszała Claire.
Pani Grant długo nie spuszczała z Clair wzroku.
– Ty i twoi przyjaciele?
– Hej – odezwał się Shane, zatrzaskując strzelbę machnięciem nadgarstka. – My tylko staramy się pomóc.
– I pozostać przy życiu – dodała Eve. – Ale proszę mi wierzyć, byliśmy już w gorszych tarapatach.
Claire uniosła brwi, patrząc na przyjaciółkę. Eve zastanowiła się jeszcze chwilę, po czym dodała:
– No, może jest naprawdę ciężko, ale ta sytuacja nie kwalifikuje się do Księgi rekordów Guinnessa w dziedzinie okropności.
Pani Grant przyjrzała się im wszystkim po kolei, odwróciła się i poszła obudzić swoich ludzi.
– A tak serio – odezwał się Shane. – To jest najgorsza sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, prawda?
– Mów za siebie – odpowiedział Michael. – Ja na przykład zostałem w zeszłym roku zabity. I to dwa razy.
– No tak. Racja. Rzeczywiście miałeś parszywy rok.
– Chłopcy! – przerwała Eve, nim Michael zdążył wygłosić jakąś uszczypliwą uwagę. – Skupcie się. Nadciąga groźny atak wampirów. Jaki mamy plan?
Michael pocałował ją delikatnie w usta, a oczy zaświeciły mu wampirzym blaskiem:
– Nie przegrać.
– Proste, ale skuteczne. Podoba mi się. – Shane wyciągnął pięść, a Michael przybił mu piątkę.
– Nigdy więcej z żadnym z was nie wybiorę się na wycieczkę – stwierdziła Eve. – Przenigdy.
– Świetnie – odparł Shane. – W takim razie następnym razem pójdziemy do baru ze striptizem.
– Shane, ja mam broń – zagroziła Eve.
– Co? Myślisz, że twoją załadowałem ostrą amunicją?
Eve trzepnęła go w ramię, a Claire wybuchnęła śmiechem.
Nawet teraz, gdy ważyły się ich losy, przez krótką chwilę wszystko wydawało się normalne. Jakby na przekór.
Minęła kolejna godzina i nic się nie wydarzyło. Eve, zaniepokojona nieobecnością Jasona, poszła się rozejrzeć. Claire zaczęła mieć nadzieję, że jednak tej nocy nic się nic wydarzy w bibliotece. Mijały kolejne minuty, noc była spokojna, a po ulicach hulał tylko wiatr.
I wtedy zaskrzeczała krótkofalówka, którą dostała od pani Grant, przyprawiając ją o atak serca. Claire pomyślała, że to pewnie Shane. Postanowił przejść na drugą stronę budynku, tłumacząc, że za bardzo go rozpraszała (to sprawiło jej nawet przyjemność).
Nie był to jednak Shane.
To była Eve. Z trudem łapała oddech i zdawała się zaniepokojona.
– Musisz to zobaczyć.
– Jestem tutaj – odpowiedziała Claire. – Uważaj na siebie.
Niecałą minutę później dotarła do niej Eve. Trzymała w ręku komórkę, którą Oliver wsunął jej do kieszeni, gdy jechali autokarem. To był jedyny telefon, jaki mieli. Pozostałe pewnie nadal leżały w szufladzie w komisariacie Durram.
Na ekranie komórki był esemes o treści:
„Ranny. Przyprowadź pomoc., warsztat".
I tyle. Tylko cztery słowa.
To była wiadomość od Olivera. Eve odbierała czasami telefony od Olivera, ale jeszcze nigdy esemesa.
– Oliver wysłał mi esemes. Ale serio. Napisał esemes.
To dziwne, nie sądzisz? Kto by pomyślał, że umie…
– Pani Grant powiedziała, że telefony tu nie działają?
– Nie, powiedziała, że im wysiadły. A ten działa. No, przynajmniej trochę.
– Michael! – zawołała Claire. Wampir zeskoczył z regału stojącego przy oknie i wylądował obok niej. Nie widziała. jak się zbliżał i z wrażenia prawie upuściła telefon. – Hej! Tak się nie robi! Potworze!
– Następnym razem zagwiżdżę. Co jest?
Pokazała mu telefon. I rzeczywiście zagwizdał, cicho i przeciągle.
– A co, jeśli to nie od niego? – zapytała Claire. – Co, jeśli to… no, nie wiem, oni? Złapali go i używają jego telefonu, żeby nas zwabić?
– Jakoś nie wydają mi się specjalnie bystrzy, żeby uknuć taki plan, ale masz rację. To może być pułapka. – Zmarszczył brwi. – Ale jeśli Oliver wzywa pomocy, to gorzej już być nie może.
– Wiem. – Claire zabrakło tchu. – Co robimy? On pewnie myśli, że Morley tu jest.
– No, ale go tu nie ma. – Michael rozejrzał się po bibliotece. Zatrzymał wzrok na śpiących na łóżkach polowych dzieciach. – Nie chcę ich zostawiać, ale nie możemy tego po prostu zignorować. Nie, jeśli on naprawdę ma kłopoty.
Przynajmniej niedługo będzie świtać. To plus dla tych ludzi, ale nie dla Olivera.
Odnaleźli panią Grant, która ich wysłuchała, przeczytała esemes i wzruszyła ramionami.
– Chcecie iść, to idźcie – odparła. – Dawaliśmy sobie radę, nim ktokolwiek z was tu przybył. Damy sobie też radę, gdy was nie będzie. To nasze miasto i to my zostaniemy tu do końca. Możecie być tego pewni.
– Tak, proszę pani – odezwała się cicho Claire. – Ale… dzieci…
Pani Grant uśmiechnęła się ponuro.
– A myślicie, że dlaczego walczymy? Dla zabytków?
Będziemy walczyć do upadłego dla naszych dzieci. Każdy z nas, bez wyjątku. O to się nie martwcie. A jeśli uważacie, że przyjaciel was potrzebuje, idźcie. Weźcie broń. Tego mamy pod dostatkiem. Blacke było kiedyś dużym ośrodkiem myśliwskim. – Pani Grant zamilkła i spojrzała na Claire. – A właściwie, poczekaj chwilę. Mam coś dla ciebie.
Zaczęła szperać w szafie i wyjęła coś dużego, nieporęcznego i bardzo skomplikowanego, ale kiedy tylko Claire wzięła to coś do ręki, uświadomiła sobie, że tak naprawdę ma do czynienia z bardzo prostym urządzeniem.
To był łuk. Jeden z tych z kółeczkami i bloczkami. Łuk bloczkowy?
Pani Grant znalazła także kołczan wypełniony strzałami.
– Nie umiem z niego strzelać – zaprotestowała Claire.
– To się nauczysz.
– Ale…
– Jak nie chcesz, to oddaj.
– Nie. – Zrobiło jej się głupio. – Przepraszam. Spróbuję.
Pani Grant nagle uśmiechnęła się szeroko i zmierzwiła Claire włosy, jak to się robi małym dzieciom. – Wiem. Masz dar, wiesz? I determinację. Podoba mi się to.
Claire skinęła tylko głową, nie wiedząc zupełnie, co na to odpowiedzieć. Złapała łuk w jedną rękę, a kołczan w drugą, i spojrzała na Michaela.
– No to chyba możemy…
– Ratować Olivera – dokończył bez mrugnięcia okiem. – Może lepiej najpierw spróbuj z tego postrzelać.
Michael, Shane i Eve rozważali, na co muszą uważać, idąc po Olivera, który, według mapy i informacji pani Grant, był w starym ceglanym budynku nieopodal merostwa, zwanym Warsztatem Halleya. Claire natomiast powiesiła na oparciach kilku krzeseł narysowane odręcznie tarcze. Wyciągnęła z kołczanu strzałę i zaczęła się zastanawiać, jak ją szybko założyć na cięciwę. Nie poszło jej najlepiej, więc spróbowała ponownie, tym razem wolniej, po czym naciągnęła cięciwę i spojrzała wzdłuż długiego, prostego drzewca.