Выбрать главу

Michaelowi nic się nie stało. A przynajmniej Claire niczego nie dostrzegła. Objął Eve i oboje podeszli do Claire, która stała przy Oliverze.

A Oliver wciąż trzymał Shane'a za koszulę, zaciskając pięść.

– Hej – odezwał się w końcu Shane. – Puszczaj! Ale już!

Oliver chyba w ogóle zapomniał, że trzyma Shane'a, ale gdy tylko odwrócił się w jego stronę, jego oczy przybrały ciemnoczerwoną barwę i rozbłysły, gdy Shane zaczai się szarpać.

– Przestań – powiedziała cicho Claire. – Stracił dużo krwi, nie jest sobą. Nie ruszaj się Shane.

Shane wziął głęboki wdech i spróbował się opanować, ale Claire widziała, ile go to kosztuje. Chciał walczyć, wyrwać się, uciec od tego głodu błyszczącego w oczach Olivera.

Ale tego nie zrobił. A Oliver po kilku trwających w nieskończoność sekundach puścił go i się odsunął, gwałtownie się odwrócił i uciekł.

Shane spojrzał na Claire. Przez moment widziała w je – go oczach prawdziwy strach. Ale po chwili uśmiechnął się i gestem palca wskazującego zbliżonego do kciuka pokazał odległość dwóch centymetrów.

– Było blisko.

– Może nie jesteś w jego typie – zasugerował żartobliwie Michael.

– Och, doszło do tego, że ot tak mnie obrażasz? – Shane mocno ścisnął dłoń Claire. Nie miał nic przeciwko temu, żeby Claire poczuła, jakie emocje wciąż nim targają, ale nie chciał, aby Michael to zauważył. – To co tu się, do licha, dzieje?

Z ciemności zaczęły wyłaniać się niewyraźne kształty. Claire i Shane szybko stanęli plecami do siebie. To samo uczynili Eve i Michael. We czwórkę mogli się bronić z każdej strony.

– Czajenie się to żadna odpowiedź – powiedział Shane. – Oliver? Pomożesz?

W odpowiedzi z cienia wyszedł Morley. Claire poczuła ulgę i zarazem wściekłość. Oczywiście, że to był Morley. Dlaczego wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Przecież był mistrzem czajenia się.

– Co przynieśliście? – warknął Morley.

– Nasz urok osobisty. Wystarczy? – zaczepnie odpowiedziała Eve. – Czego potrzebujesz? I co tu robisz?

– Pomogli nam – odezwał się ktoś z ciemności. Eve włączyła latarkę. Zimne światło rozjaśniło ciemności na tyle, aby mogli dostrzec ludzi leżących na brudnej podłodze warsztatu. No, ludzie to nie byli, Claire natychmiast się zorientowała, że to wampiry. Ich oczy odbijały światło.

Nie znała ich. I w końcu zrozumiała dlaczego.

To były wampiry z Blacke. Te chore. Było ich tu co najmniej dziesięć, a do tego z dziesięć czy piętnaście wampirów Morleya, wszyscy ściśnięci w małym budynku.

– Łapaliśmy jednego po drugim – oznajmił Morley. – I to już od wielu godzin. Niektórzy byli potwornie uciążliwi w transporcie, a co dopiero przy podawaniu leku. Ale najwyraźniej twoja magiczna mikstura działa, mała Claire. Kiedy udaje nam się wcisnąć im trochę kryształków, stają się na tyle uspokojeni i rozsądni, by zażyć lekarstwo.

Claire była w szoku. Widząc, jak daleko zaszły sprawy w Blacke, nie sądziła, że uda się im kogokolwiek uratować, ale oni żyli, leżeli wycieńczeni na podłodze, drżący i zdezorientowani. W odróżnieniu od wampirów, którymi Claire zajmowała się w Morganville, te były „młode", jak Michael. Po pierwsze zamieniono ich w wampiry wbrew ich woli, a do tego od razu zarażono. Z jakiegoś powodu łatwiej popadli w szaleństwo niż Michael. Może fakt, że Michael pochodził z Morganville, sprawił, że jest uodporniony. Ci z Blacke chorowali szybciej i dużo ciężej niż wampiry, które znała.

A w konsekwencji, dużo wolniej zdrowieli. Myrnin, Amelie i Oliver szybko doszli do siebie, kiedy dostali lekarstwo (po tym jak Bishop przestał już zagrażać). Ale oni byli znacznie starsi i już pogodzili się ze swoim wampirzym losem.

Claire skupiła się na chłopcu mniej więcej w tym samym wieku, co ona. Wyglądał na przerażonego, załamanego i bardzo samotnego. Czuł się winny, jakby nie mógł zapomnieć minionego tygodnia i tego, co wtedy robił.

– Dochodzą do siebie – mówił dalej Morley. – Ale im więcej ich tu mamy, tym mniej jesteśmy bezpieczni. Nie mogą jeszcze wstać i walczyć. A ci na zewnątrz już nas namierzyli. Oliver zrobił świetną robotę, ale jestem pewny, że tamci już do nas zmierzają.

– Hm, obawiam się, że mogliśmy ich na was naprowadzić – przyznała Eve. – Przepraszam. W wiadomości nie było nic o tym, że mamy się skradać.

– Myślałem, że to oczywiste – warknął Oliver.

Powinienem był wiedzieć, że nie dla ciebie.

– A gdzie, u licha, jest mój brat, draniu? – Eve była rozdrażniona.

– Ma rozkazy – odpowiedział Oliver. – Więcej nie musisz wiedzieć.

– Dzieci, dzieci, złość nam nie pomoże – odezwał się ojcowskim tonem Morley. – Na wolności zostało ich jakieś piętnaście sztuk i, niestety, nie mamy już wiele leku. Tych, których nie wyleczymy, musimy uwięzić do czasu, aż z Morganville dotrze więcej leku.

To zabawne, Claire nigdy nie myślała, że Morley jest zdolny do humanitarnych gestów… wampiritarnych. No, w każdym razie nie sądziła, że potrafi przedkładać potrzeby innych nad swoje. Ale najwyraźniej wyjazd z Morganville i ucieczka od Amelie wywołały w nim pozytywną zmianę. Wyglądało na to, że prawie mu zależy.

Prawie.

– Uwięzić, nie zabić – podkreślił Oliver i znów do nich podszedł. Jego oczy przybrały zwykłą ciemną barwę, ale jego gwałtowne ruchy i napięte mięśnie sugerowały, że jest zmęczony i głodny. – A niby jak mam, twoim zdaniem, to zrobić, Morley? Wystarczająco trudno było łapać pojedyncze jednostki i je pacyfikować. Zaraz będzie świt, a jakbyś nie zauważył, straciłeś też kilku popleczników. Morley wzruszył ramionami.

– Niektórzy zostali przy bibliotece. Inni chcieli odejść.

Pozwoliłem im. Głównym celem tej akcji było uzyskanie wolności, Oliver. Nawet jeśli kompletnie nie rozumiesz idei wolności…

– Wolność? – Oliver parsknął śmiechem. – To, czego pragniesz, to anarchia. Zawsze tego chciałeś, nie próbuj…

– Hej! – Claire odsunęła się od Shane'a i stanęła naprzeciwko wampirów. – Filozofować będziecie później. Skupcie się! Co zrobimy, jeśli zaatakują? Damy radę ich odeprzeć?

– To najłatwiejsza do obrony budowla w mieście, zaraz po bibliotece – odezwał się Morley, skupiając się na bieżących sprawach. – Damy radę się tu utrzymać, nawet przeciwko miejscowym zawadiakom…

– Widzę już jakieś ale – stwierdził Shane.

– Ale… Nie udało nam się zabrać ze sobą zbyt wiele zapasów. Właściwie większość naszych zapasów znalazła się między zębami „kolegów" zza ściany. A ci, którzy dostali lek, będą musieli coś zjeść. I to szybko.

Nastała grobowa cisza. Oliver nic nie powiedział, spuścił tylko ponuro wzrok.

– Chwila – powiedziała wolno Eve. – Co chcesz przez to powiedzieć?

Znów cisza. Claire poczuła, jak zimna kropla potu spływa jej wzdłuż kręgosłupa.

– Chce powiedzieć, że właśnie zostaliśmy wybrani na dawców krwi.

– Nie mówisz poważnie – odezwał się Shane. – Nie będziecie nas podjadać.

– Oczywiście nie wszystkich. – uspokoił Morley. – Claire jest z tego wyłączona. To zabawka Amelie. Za nic bym jej nie skrzywdził. Michael, oczywiście, też nie nadaje się dla nas do spożycia. Ale ty i twoja lubiąca umarlaków przyjaciółka…

– Nie! – gwałtownie zareagowała Claire. – Nie ma mowy. Odsuń się.

– Moja droga, naprawdę myślisz, że daję wam jakiś wybór? Ja wam tylko grzecznie wyjaśniam. Możecie potraktować to jako formę przeprosin. Oliver nie wysłał wam żadnej wiadomości. Przytrzymałem go, zabrałem mu to urządzenie i sam go użyłem. A jak sądzicie, dlaczego tak źle wygląda?

Claire dziwiła się samej sobie, że nadal zachowuje spokój. Jest taka opanowana.