– Więc mówisz mi, że wypijesz całą krew z Eve i Shane'a.
– W ostateczności mogę ich zamienić w wampiry, jeśli nie możesz znieść myśli o ich utracie. Stałem się szalenie postępowy. I w ten sposób będziesz jedyną oddychającą w tej paczce, Claire. Jak sądzisz, jak długo wytrzymasz?
Szczególnie gdy twój ukochany będzie cię zapewniać o swojej dozgonnej miłości? – Morley zatrzepotał rzęsami jak postać z kreskówki i położył dłonie na sercu. – Na twoim miejscu przyłączyłbym się do reszty. Pozostanie człowiekiem w tej sytuacji nie jest za mądre.
– Tak? A to? – Claire jednym płynnym ruchem wyciągnęła z kołczanu zawieszonym na ramieniu strzałę, założyła na cięciwę, którą maksymalnie naciągnęła. Celowała w złożone dłonie Morleya, prosto w serce.
Zaśmiał się.
– Bądź poważna…
Wystrzeliła.
Strzała przeszła przez obie ręce Morleya, przyszpilając je do klatki piersiowej. Spojrzał zszokowany na przebijające go drewno, potknął się i upadł na kolana.
Padł twarzą do podłogi. Strzała przeszła przez plecy.
– Ależ owszem – wyszeptała Claire. Sięgnęła po kolejną strzałę. – Nie jestem zbyt wprawnym strzelcem, ale to naprawdę niewielkie pomieszczenie, więc niech będzie jasne: pierwszy wampir, który spróbuje położyć łapy na którymś z moich przyjaciół, skończy ze strzałą w sercu. Jeśli musicie się posilić, to coś wymyślę. Ale nie wolno wam traktować moich przyjaciół jak przekąski. Jasne?
Wampiry zaczęły kiwać głowami, rzucając zdziwione spojrzenia na Morleya. Nawet Oliver patrzył na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
A może ona rzeczywiście się zmieniła?
– Shane? Użyj telefonu Eve. Zadzwoń do pani Grant do biblioteki. Musimy coś zorganizować.
– Co?
– Dostawę krwi.
– Czekaj…
– Shane. – Claire przechyliła głowę i na niego spojrzała.
Nie uśmiechała się. – Zrobią to. To ich rodziny i przyjaciele.
Zrobią to, aby ich ratować. Ja bym to zrobiła, aby ratować ciebie.
Dotknął delikatnie jej policzka.
– Myślę, że ty byś zrobiła. Szalona dziewczyna.
– Zapytaj Morleya, jak szalona – odparła. – Ale zaraz…
Najpierw będziesz musiał wyciągnąć z niego strzałę.
– Może później. Z twarzą przy ziemi bardzo mi się podoba. – Shane posłał jej uśmiech, po czym odwrócił się, aby zadzwonić.
Michael pokręcił głową. Claire spojrzała na niego nerwowo, nie zmniejszając napięcia łuku.
– Co?
Zaśmiał się.
– Rany, Claire. Gdybym cię nie kochał, to bym się bał.
– Ja jej nie kocham – odezwał się lodowato Oliver. – I jeśli skierujesz tę strzałę w moją stronę, to bez względu na to, czy jesteś ulubienicą Amelie, czy nie, to sprawię, że z bliska ujrzysz grot strzały. Rozumiesz, dziewczyno?
– Tak. – Powiedziała, kierując strzałę w inną stronę. – Morley skopał ci tyłek, a teraz mi grozisz, bo rozwiązałam za ciebie problem. Myślę, że doskonale rozumiem. Ale nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
Na moment zapadła kompletna cisza.
A potem Oliver zaczął się śmiać.
Nie był to gorzki, wściekły, upiorny śmiech, jakiego się spodziewała. Oliver brzmiał wręcz ludzko. Oparł się o ścianę i wciąż się zaśmiewając, ukucnął i położył ręce na kolanach. Brzmiało to tak, jakby od bardzo dawna nie śmiał się ani tak dużo, ani tak zdrowo. To było niepokojąco zaraźliwe. Eve parskała co chwilę śmiechem, starając się go pohamować. Michael zaczął się śmiać, widząc, jak jego dziewczyna próbuje się opanować. Claire z trudem utrzymywała łuk w gotowości.
– Spocznij – wydał rozkaz Michael i dotknął jej ramienia, które drżało z wysiłku. – Dopięłaś swego. Nikt nas nie zaatakuje. Nie tutaj.
Westchnęła i w końcu opuściła łuk. Bolały ją ramiona, a ręce paliły żywym ogniem. Wcześniej w ogóle nie czuła tego wysiłku.
– Claire – odezwał się Oliver. Spojrzała na niego czujnie, zastanawiając się, czy wystarczy jej sił, aby znów naciągnąć cięciwę łuku. Na twarzy wampira widniał uśmiech, który nadał ostrym rysom jego twarzy łagodny wyraz, do którego zupełnie nie była przyzwyczajona, a w oczach miał prawdziwe ciepło. – Jaka szkoda, że nie jesteś wampirem.
– Podejrzewam, że to był komplement. Więc dzięki, ale nie, dziękuję.
Wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie chce wracać do tematu. Natomiast Claire przez moment poczuła pokusę: te wszystkie lata, te wszystkie rzeczy, których można się nauczyć, poczuć, poznać… Myrnin żył dla wiedzy. Wiedziała o tym. I właściwie jedynym, co ich różniło, było to, że on mógł się uczyć wiecznie.
Ale mimo wizji nieśmiertelności i faktu, że znała kilka wampirów, których nawet nie nienawidziła (w tym momencie zaliczał się do nich również Oliver) Claire wiedziała, że jej przeznaczeniem jest pozostać człowiekiem. Zwykłą Claire.
I to było naprawdę w porządku.
Jakby na potwierdzenie słuszności jej przemyśleń Shane objął ją w talii i pocałował w policzek:
– Jesteś świetna, wiesz?
– Taa, wręcz doskonała. Co powiedziała pani Grant?
– Powiedziała, że zorganizują punkt krwiodawstwa i dostarczą krew w butelkach. Ale nie zaryzykuje życia swoich ludzi. Ktoś musi pójść po krew.
– Wierzy nam?
– Pragnie wierzyć. Są tu gdzieś jej mąż i syn.
I to dlatego, pomyślała Claire, Morley miał rację, nawet jeśli podszedł do sprawy kompletnie po wampirzemu. Trzeba ratować to, co się da.
Claire uświadomiła sobie, że Amelie wiedziała to przez cały czas. Dlatego właśnie istniało Morganville. Bo trzeba było próbować.
Oliver osobiście odebrał krew. Może uczynił to w ramach przeprosin za narażenie Eve i Shane'a na niebezpieczeństwo, ale oczywiście nie przyznał się do tego. Podczas gdy wampiry dostawały posiłek – na początek po jednej małej plastikowej szklaneczce – Claire przyklękła przy ciele Morleya, przekręciła go na bok i złamała strzałę tuż poniżej grotu, a następnie jednym szarpnięciem wyciągnęła pozostałą część strzały i odrzuciła na bok.
Morley nabrał głęboko powietrza i wrzasnął z wściekłości. Uniósł dłonie i wpatrywał się w dziury po strzale, dopóki ciało i kości nie zaczęły się regenerować.
Przekręcił się na plecy, wpatrzył w przestrzeń i powiedział:
– Zamierzałem powiedzieć, że nie jesteś zabójcą. I nadal obstaję przy tym stwierdzeniu, bo jak widać nie jestem martwy. Tylko bardzo niezadowolony.
– Proszę. – Claire podała mu szklaneczkę krwi. – Masz rację. Nie jestem zabójcą. Mam nadzieję, że ty też nie.
Morley usiadł i zaczął pić, wciąż wpatrując się w Claire.
– Oczywiście, że jestem zabójcą, dziewczyno. Nie bądź głupia. To moja natura. Jesteśmy drapieżnikami, bez względu na to, co Amelie próbuje udawać w swoim ogródku eksperymentalnym zwanym Morganville. Zabijamy, żeby przeżyć.
– Ale nie musicie – zauważyła Claire. – Na przykład teraz pijesz krew, którą ktoś ci dał. Więc to nie musi być na zasadzie zabij albo zabiją ciebie. Może być inaczej. Musisz tylko zmienić swoje nastawienie. Uśmiechnął się, ale tym razem nie pokazał kłów.
– Myślisz, że to takie proste?
– Nie. – Wstała i otrzepała kolana. – Ale wiem też, że ty nie jesteś taki zły, za jakiego chciałbyś uchodzić. Morley uniósł brwi.
– Nic o mnie nie wiesz.
– Wiem, że jesteś mądry, ludzie cię słuchają i możesz zrobić coś dobrego dla tych, którzy ci ufają. Takich jak Patience i Jacob, którzy mają dobry instynkt. Nie zdradź ich.
– Nie… – zamilkł i spojrzał w bok. – To nieważne.
Obiecałem, że ich wyprowadzę. No i są wolni. Co zrobią dalej, to już ich sprawa.