Выбрать главу

Wskazał grube metalowe drzwi z oknem i wziął od Shane'a gitary. Na koniec posłał im uśmiech.

– Będzie świetny. Wierzcie mi. Nie byłoby go tutaj, gdyby nie był.

– Oczywiście – odpowiedział Shane i zaprowadził dziewczyny do pokoju, który okazał się pokojem nagrań.

Potężny mężczyzna o niezwykle kręconych włosach siedział przy mikserze, który wydawał się bardziej skomplikowany niż wnętrze promu kosmicznego. Powiedział im „cześć" i wskazał miejsca na dużej pluszowej kanapie z tyłu pokoju.

Studio było niesamowitym miejscem, pełnym ludzi doskonale znających się na swojej robocie. Realizator dźwięku siedzący za gigantycznym, skomplikowanym mikserem był rozluźniony, spokojny i na luzie, a dwaj pracownicy, którzy po drugiej stronie szyby pomagali Michaelowi rozstawić sprzęt, sprawdzili kilka rzeczy i pozostawiwszy go samego, wyszli do reżyserki.

– Okej – odezwał się realizator i skinął na swoich dwóch asystentów, bo chyba taka była ich funkcja. Claire nie była pewna. – Popatrzmy, co potrafi. – Przesunął jakiś wskaźnik. – Michael? Zaczyna], jak będziesz gotów.

Zaczął od spokojnej piosenki. Grał ze spuszczoną głową. Claire widziała, że wszyscy w studiu słuchali z wielkim zainteresowaniem, kiedy Michael wczuł się w muzykę. Płynęła z niego, gładka jak jedwab, piękna, tak naturalna jak blask słońca. To był efekt gitary akustycznej i przyprawił Claire o łzy. Było w tym coś tak delikatnego i smutnego, i bolesnego. Kiedy skończył, przytrzymał ostatni akord przez dłuższy moment, po czym westchnął i usiadł z powrotem na stołku, patrząc na nich przez szybę.

Realizator dźwięku miał otwarte usta. Zamknął je, odchrząknął i powiedział.

– Jak to się nazywa, chłopcze?

– Piosenka Sama. – Odpowiedział Michael. – Jest Dla mojego dziadka.

Realizator wyłączył mikrofon, spojrzał na pozostałych dwóch i powiedział.

– Mamy to na żywo.

Cóż za czarny humor, pomyślała Claire. Gdyby tylko wiedział…

– Jest wspaniały – szepnął Shane, jakby nigdy wcześniej o tym nie wiedział. – Naprawdę, jest wspaniały. Nie jestem szalony, prawda?

– Nie jesteś – odparł realizator. – Twój kolega ma niesamowite zdolności. Pokochają go tam.

Tam. Na świecie.

W prawdziwym świecie.

Do którego Michael nie mógł wyjechać na długo.

Otworzyły się drzwi i wszedł Oliver. Wyglądał jak zwykły człowiek, miał ojcowską, przyjazną minę. Starzejący się hipis w kolorowej koszulce, spranych dżinsach ł w sandałach. Claire była pewna, że gdyby powiedziała realizatorowi dźwięku, że to wampir, ten uśmiałby się i zasugerował, żeby odstawiła prochy.

Oliver usiadł na oparciu kanapy i zaczął słuchać. Wszyscy się przesunęli, bo nawet Claire nie miała ochoty się o niego opierać, bez względu na to, jak miło się zachowywał. Nic nie powiedział. Po jakimś czasie wszyscy się trochę rozluźnili, słuchając Michaela grającego cudowną muzykę po drugiej stronie studyjnej szyby. Szybka, wolna, ostry rock, umiał je wszystkie.

Kiedy przebrzmiała ostatnia piosenka, dwie godziny później, operator włączył mikrofon i powiedział.

– Idealne. To było idealne, jesteś świetny. Dobra, myślę, że skończyliśmy. Gratulacje. Właśnie wkroczyłeś na drogę sławy, chłopie.

Michael wstał, uśmiechnięty, trzymając w jednym ręku gitarę, i spostrzegł przyglądającego mu się Olivera.

Uśmiech prawie zniknął z jego warg, ale wtedy przeniósł wzrok na Eve, która stała i posyłała mu buziaki. Zaczął się śmiać.

– Gwiazda rocka! – krzyknęła Eve i zaczęła klaskać.

Claire i Shane też wstali i przyłączyli się do oklasków.

Oliver siedział cicho, z obojętną miną, kiedy oni świętowali sukces Michaela.

To była ich ostatnia noc w Dallas. Oliver pozwolił im zjeść obiad na mieście, w niesamowicie drogiej restauracji, gdzie kelnerzy byli lepiej ubrani niż Claire kiedykolwiek. Oczywiście on nie poszedł, ale Claire czuła jego obecność, wiedziała, że ich obserwuje.

Mimo to posiłek był wspaniały. Spróbowała wszystkiego ze swojego talerza, z talerza Shane'a, a nawet od Michaela i Eve. Śmiali się i flirtowali, a po obiedzie, za który zapłacili kartą kredytową Olivera, poszli do klubu tanecznego po drugiej stronie ulicy, z mrugającymi światłami. Nie mogli kupować alkoholu, bo nie dostali fluorescencyjnych bransoletek, ale potańczyli. Nawet Shane. Co prawda on właściwie tylko obejmował tańczącą Claire, co było wspaniałe. Rozgrzani, spoceni, wyczerpani i szczęśliwi, wsiedli całą czwórką do taksówki i wrócili do hotelu.

Kiedy jechali windą na górę, Shane zapytał: – Naprawdę wracamy?

To była długa jazda. Mieli pokoje na ostatnim piętrze bardzo wysokiego budynku. Nikt się nie odezwał, nawet Michael. Oparł podbródek na głowie Eve i przytulił ją, a ona objęła go w pasie.

Shane spojrzał pytająco na Claire. Poczuła ciężar tego pytania, jego olbrzymie znaczenie.

Nagle pierścień przyjaźni na jej prawej ręce stał się zimny.

– Poważnie – odezwał się Shane. – Jesteście w stanie tak po prostu wrócić do Morganville? Michael, masz tu przyszłość. Naprawdę.

– Mam? – zapytał Michael. W jego głosie słychać było zmęczenie. I porażkę. – Jak sądzisz, jak długo wszystko byłoby okej, zanim coś poszłoby nie tak? Morganville to bezpieczeństwo. To jest… piękne, ale chwilowe. Musi być chwilowe.

– Nieprawda – upierał się Shane. – Coś możemy wymyślić. Serio.

Nim Michael zdążył odpowiedzieć, dojechali na swoje piętro i wysiedli.

Oliver stał w drzwiach, w skórzanym płaszczu i z poważną miną… Najwyraźniej rola sympatycznego hipisa się skończyła. Stał w drzwiach, jakby już od jakiegoś czasu na nich czekał.

To było dość okropne.

Nagle cała czwórka się zatrzymała i skupiła na nim wzrok. Claire poczuła, jak Shane obejmuje ją w talii, jakby rozważał, czy nie zasłonić jej własnym ciałem. Ale przed czym ją chronić?

W spojrzeniu Olivera było coś dziwnego, bo on tak naprawdę nie patrzył wprost na nich. Nie wpatrywał się w nich tak jak zwykle.

Wybrał numer na komórce i włączył głośnik, dokładnie tam, na środku hotelowego korytarza. Puchaty dywan, światła i normalne życie zniknęło, gdy Claire usłyszała spokojny głos po drugiej stronie linii.

– Są wszyscy? – spytała Amelie. Chłodna, dokładna, wszechwładna.

– Poza Jasonem – odpowiedział Oliver. – Ma zadanie.

Poza tym i tak jego to nie dotyczy.

Zapadła cisza, po czym odezwała się Amelie:

– Chcę, abyście wiedzieli, że nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Dałam ci jasno do zrozumienia, Claire, że cenie twoją pracę dla mnie i Morganville. Jesteś dla nas ważna. Rozumiesz?

– Tak. – Zaschło jej w gardle. Zrobiło się jej zimno.

– Michael – mówiła dalej Amelie – rozmawiałam z tobą w cztery oczy, ale teraz powiem to publicznie. Musisz powrócić do Morganville. To samo tyczy się Claire. Musicie wrócić.

Nie ma dyskusji. Oliver doskonale to rozumie i ma dopilnować, byście wrócili. Domyślam się, że w Dallas jest bardzo ciekawie, a Morganville wydaje się odległe. Ale zapewniam was, że to nieprawda. Jestem przekonana, że rozmawialiście o ucieczce, o odzyskaniu wolności, ale musicie zrozumieć: sięgam bardzo daleko, a moja cierpliwość ma swoje granice. Wolałabym, aby twoi rodzice dalej żyli w przeświadczeniu o swoim bezpieczeństwie, Claire. I twoja mama, Eve. A nawet twoi rodzice, Michael, bo chociaż opuścili Morganville, nadal są pod moją kontrolą i na zawsze pozostaną.

– Ty suko – wymamrotał Shane.

– Panie Collins, wiele mogę znieść od waszej czwórki, nawet niegrzeczność od czasu do czasu. Zapewniam ci mnóstwo wolności i swobody. Ale nie popełnij błędu, nie puszczam cię wolno. Pogódź się z tym. Jeśli musisz, możesz mnie nienawidzić. Ale musisz wrócić do Morganville albo ponieść konsekwencje. A kto jak kto, ale ty wiesz, że mówię poważnie.