Выбрать главу

Shane zbladł i Claire poczuła, jak cały sztywnieje.

– Tak, wiem – powiedział chrapliwie. – Znalazłem moją mamę unoszącą się w wannie pełnej jej własnej krwi. Wiem, jak poważne mogą być konsekwencje.

Amelie znów zamilkła, po czym dodała:

– Morganville może nie jest rajem i może nie stanowi przyszłości, którą byście sobie wyobrażali. Ale w Morganville wy i wasze rodziny będziecie bezpieczni, dopóki będę miała coś do powiedzenia w tym mieście. Daję wam na to słowo Założycielki. Czy to jasne?

– Trzymasz nasze rodziny jako zakładników – stwierdziła Claire. – Wiedzieliśmy o tym już wcześniej.

– Ale chciałam, żebyście to usłyszeli ode mnie, żeby nie było żadnych wątpliwości. I teraz usłyszeliście. Oczekuję was jutro z powrotem. Dobranoc.

Oliver wyłączył telefon i schował. Nic im nie powiedział, po prostu usunął się z drogi. Przez kilka chwil nikt nic nie mówił, aż wreszcie Shane się odezwał:

– No to byłoby na tyle.

– Tak – odpowiedział Oliver. – Jutro wracamy. Sugerowałbym, żebyście w pełni wykorzystali czas, który wam dziś został. – Odwrócił się, ale spojrzał jeszcze raz przez ramię. – I przykro mi.

Shane, nie mówiąc ani słowa, wziął Claire za rękę i zaprowadził do swojego pokoju.

Rano, kiedy słońce oświetliło ich w ostatnim dniu ich wolności, Shane przeturlał się na łóżku, aby na nią spojrzeć, podparł się na łokciu i rzekł:

– Wiesz, że cię kocham?

– Wiem.

– Bo jestem beznadziejny, jeśli chodzi o mówienie o uczuciach – powiedział. – To ciągła praca, cały ten związek.

Tak naprawdę przez całą noc nie spała. Była zbyt zajęta myśleniem, martwieniem się, zastanawianiem. Wyobrażaniem sobie najróżniejszych możliwości. Wyobrażaniem sobie tej chwili. I kiedy zadała to pytanie, czuła się, jakby spadała z bardzo wysokiego budynku.

– Shane? Czy ty… czy ty zamierzasz wrócić? Do Morganville?

Poza Frankiem, jego ojcem, a obecnie wampirem, nie było nikogo, kim Amelie mogłaby go szantażować… poza Claire i Michaelem, a poza tym Amelie tak naprawdę nigdy nie potrzebowała Shane'a. Natomiast Claire go potrzebowała. A z każdym uderzeniem serca potrzebowała go bardziej.

Spojrzał na nią, wpatrywał się w jej oczy tak długo, że czuła, jakby miała spadać całą wieczność…

Aż w końcu powiedział bardzo cicho.

– Jak mógłbym nie wrócić? Jak mógłbym cię zostawić Claire? Albo wszyscy zostajemy, albo wszyscy wracamy. Nie pozwolę ci wrócić samej. – Dotknął jej nosa, wywołując atak śmiechu. – Ktoś musi cię bronić.

Pocałowała go, a poranne słońce ogrzewało ich skórę. Shane uniósł jej prawą dłoń do ust i ucałował jej palce, i pierścień przyjaźni, tę obietnicę przyszłości, która tak wiele dla niego znaczyła, w przeszłości.

A potem, jeszcze raz, póki wciąż byli zupełnie wolni, powiedział jej, jak bardzo ją kocha.

Powrót do Morganville nie wydawał się już tak ponury.

Rachel Caine

***