– Nie śmiałby!
– Nie? Tutaj bym się z tobą nie zgodził. Morley nie boi się specjalnie kogokolwiek, nawet Amelie, Olivera czy drewnianej strzały w sercu. – Michael skinął w stronę Shane'a. – Ale dzięki. To miłe.
– Brutalna siła. Tym się zajmuję.
– Tylko celuj w dobrą stronę.
Shane zrobił minę niewiniątka.
– W życiu. No chyba że znów się na mnie wyszczerzysz albo każesz mi zostać z dziewczynami. Ale tylko wtedy.
– Świetnie. W takim razie chodźmy postrzelać do zombiaków w telewizorze.
– Cienias.
– Nie, jeśli wygram.
– Taa, jakbyś miał jakiekolwiek szansę.
Rozdział 2
Następnego dnia Claire miała zajęcia na uniwersytecie, co zawsze stanowiło dla niej mieszankę zadowolenia i nerwów. Była zadowolona, bo udało jej się dostać na wiele wykładów, do których teoretycznie nie miała dostępu, a denerwujące, ponieważ ci, którzy nie wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się w Morganville, czyli większość studentów, traktowali ją jak dziecko. A ci, którzy wiedzieli o wampirach i o Morganville jako takim, zazwyczaj jej unikali. Kiedy druga osoba zaproponowała jej kawę, ale przy tym unikała kontaktu wzrokowego, dotarło do niej, że niektórzy ludzie nadal traktują ją jak kogoś ważnego, równie ważnego jak Monica Morrell.
A to nieźle wkurzało Monice, niepisaną królową młodzieży Morganville. Tak czy inaczej, Claire bardzo się zmieniła od czasu, kiedy rok temu przyjechała tutaj na studia. Jeśli Monica próbowała ją dręczyć, co miało miejsce średnio kilka razy w tygodniu, nie musiało to wcale oznaczać jej zwycięstwa, ani też Claire. Tak czy inaczej, remis był lepszy niż zbicie na kwaśne jabłko. Przynajmniej wszyscy byli wciąż w jednym kawałku.
Claire skierowała się najpierw do sklepiku i kupiła nowy plecak – mocny, niezbyt wymyślny, z wieloma kieszeniami w środku i na zewnątrz. Weszła do najbliższej łazienki i przełożyła zawartość starego plecaka do nowego i chciała wyrzucić stary… ale wiązało się z nim zbyt wiele wspomnień.
Porwany i wystrzępiony, z najróżniejszymi plamami, których pochodzenia Claire wolała nie pamiętać, plecak jednak przyjechał z nią do Morganville i dziewczyna miała wrażenie, że jeśli go wyrzuci, odrzuci zarazem szansę, by się stąd kiedykolwiek wydostać.
Pomysł szurnięty, ale nie mogła nic na to poradzić.
W końcu zwinęła stary plecak i wepchnęła do kieszeni nowego, zarzuciła go na ramię i pobiegła przez kampus na pierwsze zajęcia.
Kilka spokojnych (i raczej nudnych) godzin później wpadła na Monice Morrell, która w ciemnych okularach siedziała na schodach przy wydziale literatury i opierając się na łokciach, przyglądała się przechodzącym ludziom. Była z nią Jennifer, jedna z jej przybocznych, ale w zasięgu wzroku nie było widać drugiej, Giny. Monica wyglądała perfekcyjnie, jak zawsze – najwyraźniej finanse Morleyów musiały się trzymać doskonale, wbrew temu, co o ekonomii mówili ludzie z telewizji – a Jennifer wyglądała tak, jakby kupowała tanie podroby tego, co Monica wybierała w drogich butikach. Ale obie wyglądały świetnie i średnio co pół minuty zatrzymywał się koło nich jakiś student, aby zagadać, i zazwyczaj natychmiast był brutalnie spławiany. Niektórzy przyjmowali to pogodnie. Inni sprawiali wrażenie, jakby brakowało jeszcze jednej odmowy, by stali się głównym newsem kanału informacyjnego.
Claire wchodziła po schodach, ignorując je, kiedy Jennifer zawołała wesoło:
– Hej, Claire! Cześć!
To było wystarczająco przerażające, aby Claire stanęła jak wryta. Odwróciła się i zobaczyła, że Jennifer macha! I Monica też!
Dwie dziewczyny, które ją biły, kopały, zepchnęły ze schodów, co najmniej dwa razy porwały, groziły nożami i próbowały podpalić jej dom… Taa… Claire jakoś nie paliła się do pogłębiania tej znajomości na nowych, przyjacielskich zasadach.
Spojrzała tylko na nie przeciągle i powędrowała w górę, próbując się skupić na tym, co powinna dziś pamiętać o literaturze amerykańskiej. Nathaniel Hawthorne? A więc w zeszłym tygodniu…
– Hej. – Monica dopadła ją dwa stopnie przed podestem I zatrzymała, łapiąc za szelkę nowego plecaka. – Mówię do ciebie, suko!
No, to było już bardziej typowe. Claire spojrzała na dłoń Moniki i uniosła brwi. Dziewczyna puściła plecak.
– Och, uznałam, że musicie wołać do kogoś innego – powiedziała Claire. – Byłyście takie miłe i w ogóle. Musiało chodzić o inną Claire.
– Po prostu pomyślałam, że skoro i tak jesteśmy na siebie skazane, to mogłybyśmy zachowywać się w miarę przyjemnie. Nie musiałaś się zachowywać tak, jakbym ci odbiła chłopaka, albo coś. – Monica uśmiechnęła się nonszalancko i spojrzała na nią znad zsuniętych okularów. Jej wielkie, przepiękne, niebieskie oczy przepełniała złośliwa radość.
– A propos, jak tam Shane? Jeszcze się nie znudził swoją nieletnią laską?
– Jej, już dawno mnie tak dobrze nie obraziłaś. Myślę, że to było na poziomie podstawówki, pracuj dalej. I sama zapytaj Shane'a, jeśli chcesz wiedzieć, co u niego. Jestem pewna, że chętnie ci opowie. I to bardzo plastycznie… Czego chcesz?
– A skąd pomysł, że w ogóle czegoś chcę?
– Bo jesteś jak lew. Nie ruszysz się z miejsca, jeśli nie dostaniesz czegoś w zamian.
Monica uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Hm… Ostre, ale trafne. Po co pracować ciężej, niż trzeba? W każdym razie słyszałam, że ty i twoi kumple wpakowaliście się w problematyczny układ. Coś z tym śmierdzącym wampirzym włóczęgą brytolskim, jak on się nazywał? Mordred?
– Mordred to był w opowieściach o królu Arturze. To Morley.
– Co za różnica. Chciałam ci tylko powiedzieć, że się tą sprawą zająć. – Ukazała w uśmiechu białe i równe zęby. – Ale za pewną cenę.
– Taa, jakbym się nie spodziewała. – Claire westchnęła. – A jak niby zamierzasz się tym zająć?
– Mogę mu załatwić przepustki z miasta, od brata.
Claire przewróciła oczami i poprawiła ciężki plecak na ramieniu.
– To znaczy jak? Zamierzasz podrobić jego podpis na kserówkach, które wszystkich, poza tobą, wpakowałyby do więzienia? Nie interesuje mnie to. – Claire była pewna, że jakakolwiek propozycja Moniki nie będzie miała pokrycia w rzeczywistości. Już kilka razy rozmawiała z bratem Moniki, majorem Richardem Morrellem, i nic nie osiągnęła.
Ale Monica lubiła udawać, że ma „dostęp". – Jeśli nie masz nic więcej do dodania, to idę na zajęcia.
– Niezupełnie. – Z twarzy Moniki zniknął uśmiech. – Chcę odpowiedzi na egzamin końcowy z wykładu dwudziestego drugiego z literatury. Zdobądź je.
– Chyba żartujesz?
– A wyglądam na to? Zdobądź je albo… Wiesz, co to za rodzaj albo, prawda? – Oczy Moniki znów zniknęły za ciemnymi szkłami. – Dostarcz mi je na piątek albo przepadłaś.
Claire pokręciła głową i wspięła się na ostatnie dwa stopnie, weszła do klasy, odłożyła plecak na ławkę i usiadła, aby wszystko przemyśleć.
Wymyśliła plan, nim wykład się rozpoczął. I był to bardzo miły, podstępny plan.
Czasami naprawdę opłacało się wstawać z łóżka.
Kiedy Claire szła do domu, słońce chyliło się już nad horyzontem. Dla większości wampirów było jeszcze za wcześnie na wyjście na zewnątrz, nie żeby wszystkie natychmiast stawały w płomieniach, większość starszych wampirów była niejako ognioodporna, ale mimo to rozglądała się uważnie. Zamiast iść wprost do Domu Glassów, skręciła na skrzyżowaniu i przeszła kawałek dalej. To było zupełnie jak deja vu, bo dom jej rodziców wyglądał prawie tak samo jak Dom Glassów, może był w troszkę lepszym stanie. Fasada była pomalowana na ładny, ciemnozielony odcień, a wokół okien rosło zdecydowanie mniej krzaków, na ganku stały inne meble i wisiało kilka dzwonków wiatrowych. Mama Claire uwielbiała wiatrowe dzwonki, zwłaszcza te duże, o głębokim tonie.