Выбрать главу

– Mama i tata nigdy nie wrócą. Płakał teraz długo, choć już bez łez, a dąb opowiadał coś w swojej niezrozumiałej, szeleszczącej mowie.

– Oć, oć… Bawimy się?…asio, Adasio… Oć… oć…

“To drzewo mówi do mnie dziecięcym głosem. Czy to mój głos, gdy miałem pięć lat? I czy drzewa mówią?”, pomyślał, a drzewo wciąż szeptało, poruszając liśćmi:

– Oć… oć… Aaaś… Oć…

– Drzewa nie mówią – powiedział głośno i stanowczo do grubego, burego pnia, i drzewo zamilkło.

Adam cofnął się o parę kroków i podniósł głowę, by mu się przyjrzeć. Było potężne. Zabiło tylu ludzi, a samo wciąż żyło.

Nie czuł żalu do dębu. Prędzej do tej trzeciej, obcej osoby, której kartę podpięto do ostatnich akt jego rodziców. Osoba płci męskiej (a może dziecko?), która wtargnęła pod samochód jego rodziców i…

“…spowodowała wypadek”, dokończył w myślach, a jakiś zimny, nieznośnie logiczny głos powtarzał mu w mózgu: “…albo jechali za szybko i zabili nie tylko siebie, ale i Bogu ducha winnego człowieka. Prawdopodobnie dziecko”.

Zrozumiał, że nie chce wiedzieć, jak było naprawdę. I ze pośrednio wyjaśniło się, dlaczego babcia nigdy nie chciała rozmawiać z nim o wypadku. Musiała wiedzieć, ze wina leżała po ich stronie, i nie chciała go obciążać tą straszną wiedzą.

Zapadła noc i Adam leżał bezsennie na podłodze okropnego hoteliku, przewracając się z boku na bok, spocony, zły i smutny.

– Po cholerę tu przyjechałem… – szeptał, powtarzając to zdanie tak długo, wciąż na nowo, niemal licz końca, aż wreszcie zasnął.

W nocy przyśniła mu się Myszka, która rozebrała się do naga na najbardziej ruchliwym skrzyżowaniu miasta, koło jego biurowca, i tańczyła w pokraczny, nieprzyzwoity sposób, nieświadoma tego, co robi. Dookoła narastał korek trąbiących zajadle, rozjuszonych jak byki czerwonych samochodów, a z okien wyglądały twarze podekscytowanych ludzi.

– To pana córka, panie prezesie? – pytał grzeczny głos jego asystentki.

– Nie – odparł chłodno Adam. – Moje geny są czyste. Sprawdziłem je na Wdowim Dębie.

Rano wsiadł do samochodu i nawet nie jedząc śniadania, ruszył w powrotną drogę. Do domu.

“Do domu?”, zadał sobie pytanie. “Czy jeszcze jest gdzieś mój dom?”

I znowu uświadomił sobie, że Myszka zabrała mu wszystko, co miał, wszystko, co tworzył i co budował z taką pasją i optymizmem – i nic mu w zamian nie dała. Nic.

*

Ewa sprzątała dom i śpiewała. Słysząc własny głos w tej lekkiej i pogodnej melodii, najpierw się zdziwiła. Uświadomiła sobie, że przez ostatnich dziewięć lat nie zanuciła ani razu, choć wcześniej, przed narodzinami Myszki, śpiewała przy lada okazji. Roześmiała się i zanuciła głośniej.

“Wszystko posprzątam, wszystko naprawię, przywrócę temu domowi ład i urodę”, pomyślała z nie znaną sobie energią.

Wczoraj, w tym cudem ocalałym ogrodzie, zrozumiała, że żyła z dnia na dzień, już o poranku marząc o nocy, która nieuchronnie przyjdzie i na krótko pozwoli zapomnieć, a w nocy dając upust lękowi, że nie ma odroczenia od kolejnego dnia, podobnego kropla w kroplę do tego, który minął. Żyła w beznadziejnym poczuciu uczciwie spełnianego obowiązku, który spadł na nią bez jej woli i którego dobrowolnie nigdy by na siebie nie wzięła. Żyła bez radości i bez poczucia sensu, choć ze świadomością czystego sumienia.

“Czyste sumienie to tak mało”, uświadomiła sobie, stwierdzając ze zdumieniem, że jeśli czystemu sumieniu nie towarzyszą miłość i radość, to wszystko przemienia się w gorycz i poczucie klęski.

Wola życia emanująca z ogrodu, jego uroda, zapach, przedziwna moc – które płynęły ku niej – zdemaskowały pustkę, która ją osaczyła. A przecież pustki nie powinno być – i w rzeczywistości nie było. Przecież obok niej, z nią, w niej cały czas była Myszka. To Ewa nauczyła ją chodzić, mówić, ubierać się, ostrożnie stawiać kubek, samodzielnie wycierać zaślinioną buzię, sznurować buty, jeść, oglądać książki z obrazkami. Nauczyła ją wszystkiego, co innym dzieciom przychodziło z łatwością, lecz im większy był trud, jaki wkładały w tę naukę, tym większa była radość Ewy. I to ona, lwa, odbierała codziennie ufny uśmiech córki; to ona dawała jej poczucie bezpieczeństwa i w zamian była obdarzana miłością.

“Przecież kocham Myszkę, a ona kocha mnie! I powinnam się z tego cieszyć, a pogrążyłam się w poczuciu beznadziei. Ale teraz wszystko naprawię. Wszystko. W domu. W sobie. Wszędzie”, myślała gorączkowo, i czyszcząc zastarzałe plamy na herbacianej niegdyś kanapie i na ongiś kremowym dywanie, zeskrobując je ze stołu, z poręczy schodów, próbując przywrócić domowi jego pogodną jasność.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu wyjęła z garażu kosiarkę i nadal pogodnie nucąc, przystrzygła trawnik przed domem. Spojrzała z dumą na swoje dzieło i roześmiała się.

“Taka prosta rzecz, a wszystko inaczej wygląda”, stwierdziła.

Myszka chodziła za nią krok w krok, patrząc w skupieniu i z nieokreślonym niepokojem. Żywiołowa radość matki była czymś zbyt nowym, by mogła się jej udzielić. Dreptała za Ewą, obserwując ją czujnie i z niedobrym przeczuciem, że ta zmiana niekoniecznie dobrze wróży. Wreszcie uznała, że przed tą zmianą trzeba się schować. Należy ją przeczekać i zobaczyć, co z tego wyniknie.

– Stych – powiedziała ufnie do matki.

Zmienność strychu była dla niej czymś naturalnym. Zmienność tego wszystkiego tu, na dole, była niepokojąca i nieprzewidywalna. On stwarzał tam wszystko wciąż od nowa i od nowa, więc oczekiwanie na kolejną zmianę było częścią harmonii panującej w Ogrodzie. Zmiany na dole zbyt często przynosiły niedobre zakończenia.

– Stych – powtórzyła, ciągnąc matkę za rękaw. Ewa oderwała się od porządkowania półek z książkami. Pokręciła głową i powiedziała usprawiedliwiająco:

– Nie, już nie zostawię cię samej. Byłam egoistyczna, szukałam chwili spokoju i porzucałam cię na tym zakurzonym, ciemnym strychu. Teraz już zawsze będziemy razem. Pójdziemy na spacer, do parku, gdzie tylko chcesz… Nawet do supermarketu – dodała po namyśle, gotowa stawić czoło wszystkim nachalnym, natrętnie zaciekawionym spojrzeniom. – Nie będę się wstydzić, przeciwnie, będę z ciebie dumna… – ciągnęła bardziej do siebie niż do dziewczynki, nie patrząc w jej stronę. W tym momencie była psychicznie gotowa nawet na to, by ubrać Myszkę w najlepszą sukienkę i pójść z nią do biura Adama.

“Weszłabym i mówiłabym każdemu z pracowników: “A to jest córka waszego szefa…”, zachichotała na myśl o ich spojrzeniach i zażenowaniu Adama. “Zrobię to”, pomyślała z mściwą, gniewną pasją.

Nie zauważyła, że wyraz twarzy Myszki zmienił się, jej rysy stężały, że dziewczynka zaczerwieniła się, tracąc oddech.

Mama chciała jej zabrać strych… Marna zamierzała zakazać jej pójścia tam, gdzie ona, Myszka, mogła być sobą; gdzie była lekka szybka, zwinna; gdzie mogła tańczyć. I gdzie jej oczekiwano. Myszka wyczuwała, że ogród to jedyne miejsce, gdzie ktoś naprawdę cieszy się na jej widok. Wąż, Kobieta, Mężczyzna, i wreszcie On. Był wprawdzie niewidzialny, ale objawiał się Głosem. Budował dla niej kolejny świat, nie zawsze najpiękniejszy, ale natychmiast poprawiał to, co zepsuł. I ona, Myszka, mogła o tym współdecydować. Tu, na dole, nie umiała powstrzymać nieustannego biegu ojca, a w miłości matki instynktownie wyczuwała brak radości. I tutaj nic się jej nie udawało.

– Stych… – spróbowała powiedzieć jeszcze raz, ale bezsilność podeszła jej do gardła i zdławiła nie tylko oddech, ale słowa.

Poczuła, że musi nabrać tchu – i wrzasnęła. Wraz z powietrzem, które napłynęło do jej słabych płuc, z jej ust wydobyło się rozpaczliwe wycie.

Myszka wyła w straszliwy sposób, i były to dźwięki, jakich Ewa jeszcze nie słyszała. Zaczęła uderzać głową o ścianę. Chciała wyrzucić z wnętrza głowy tę okropną myśl, że już nigdy nie pójdzie na strych i nigdy nie zobaczy Ogrodu. Nie myślała o niczym innym, tylko o tym (“upośledzone dzieci obsesyjnie myślą o jednej i tej samej rzeczy, a niezdolność jej wyartykułowania wywołuje u nich falę paniki i agresji”).

Uderzała głową tak mocno, z taką pasją, pełna lęku i gotowa do walki, że po kilku uderzeniach z jej czoła zaczęła sączyć się krew (“agresja u dzieci upośledzonych niezwykle często przemienia się w autoagresję”).

– Myszka! Myszka! – krzyczała Ewa, nie rozumiejąc, co się dzieje. W jej okrzyku najpierw było zdumienie, strach, ale wkrótce dołączyła się gwałtowna i pełna żalu wściekłość (“rodzice niepełnosprawnego dziecka muszą kontrolować swoje reakcje, gdyż żyjąc w silnym stresie, obdarzają je na przemian nadmiarem miłości, która staje się wtedy uczuciem toksycznym, lub kompensują swój zawód i poczucie krzywdy atakami gniewu. Tymczasem upośledzone dziecko potrzebuje zachowań emocjonalnie wyrównanych, po to aby mogło czuć się bezpiecznie”).