“Wtedy gdy jestem gotowa odmienić dla niej życie i cieszyć się z jej istnienia, właśnie wtedy ona wszystko psuje…!”, pomyślała nagle z zimną furią.
Jej ręce niemal odruchowo schwyciły Myszkę, i choć powstrzymała ją od dalszego bicia głową w ścianę, to równocześnie zaczęła okładać dziewczynkę mocnymi, gwałtownymi uderzeniami. Ewa biła córkę i wrzeszczała w niepohamowanym, rozpaczliwym poczuciu żalu:
– To ja dla ciebie…! A ty…! Potworze! Grubasie! Poczwaro!
Z ust Ewy wymykały się słowa brutalne, wulgarne, nienawistne. Po raz pierwszy od ośmiu lat odrzuciła wszelkie hamulce i wyrzucała z siebie długo tłumione negatywne uczucia, które tkwiły w niej równie mocno jak miłość do córki.
Tylko Myszka kątem skośnych oczu dostrzegła ojca stojącego w drzwiach. Po raz pierwszy od dłuższego czasu stał nieruchomo, a nie biegł, i patrzył teraz na nie z mieszaniną zdumienia, wstrętu i bezradności.
“Teraz podejdzie i mnie dotknie. Weźmie mnie na ręce i uratuje przed gniewem mamy”, pomyślała Myszka z nadzieją.
Adam wyciągnął ręce, schwycił rozszalałą Ewę i odciągnął od dziecka.
Ewa stała przez chwilę oszołomiona, z rękami uniesionymi w górę, wstrzymując oddech. Potem głośno wciągnęła powietrze i zaczęła płakać.
– Maa… Maaa… – powiedziała Myszka grubym głosem, czując, jak miłość do matki rośnie w niej równie gwałtownie jak gniew Ewy. – Maaa… – powtórzyła i przytuliła się do niej mocno. Po chwili już obie płakały, objęte ramionami; obie przerażone i nie rozumiejące tego, co się z nimi dzieje. Nie zauważyły, że Adam odchodzi i zamyka za sobą drzwi.
I stał się kolejny wieczór dnia siódmego. I był to dzień odpoczynku jedynie z nazwy, gdyż stwarzanie człowieka odbywało się z największym mozołem. Tym większym, że nikt nigdy nie umiał odpowiedzieć, czy to jest dobre.
Dzień siódmy: “Nic” pod figowym liściem
– Myszka, znowu na strych? – spytała Ewa z rezygnacją, a zarazem ulgą, słysząc, jak dziewczynka, stąpając z właściwą sobie ociężałością, wspina się po drewnianych schodach. Każdy stopień skrzypiał pod jej ciężarem i to oddalające się skrzypienie z wolna przywracało Ewie spokój. Godzinę temu wspięła się na krzesło i wyjęła klucz z puszki po herbacie. Otworzyła drzwi strychu, a potem z ulgą zbiegła na dół.
“Nie będę jej niczego zabraniać”, postanowiła. “Niech będzie, jak jest. Każda próba zmiany jest w jej przypadku wyłącznie zmianą na gorsze. Ja też nie będę w sobie niczego zmieniać. Może nawet już nie umiem? Niech więc to trwa”.
Uświadomiła sobie, że dokładnie od tylu lat, ile liczy Myszka, nastawiła się wyłącznie na przetrwanie.
“Czy Myszka też myśli tylko chwilą, jak ja? Bojąc się jutra? I czy w ogóle myśli? Czy też jej doznania są obrazem? Melodią? Czuciem? A może są to tylko rozbłyski światła w mrocznym chaosie?”, myślała, idąc do salonu.
Schody wciąż skrzypiały, zatem Myszka wędrowała na górę, gdzie jak zwykle utknie na wiele godzin. Ona zaś, Ewa, poczyta sobie pogodną książkę, nieuchronnie zmierzającą do happy endu. Wszystkie takie książki były ilu siebie podobne, ale miały jedną zaletę: nie smuciły.
“Co Myszka widzi w tym strychu…”, pomyślała po raz nie wiadomo który, choć bez szczególnego zainteresowania. Było oczywiste, że na strychu nie ma nic ciekawego.
Myszka nie dziwiła się, że w Ogrodzie wciąż był dzień. Nigdy nie zapadała tu ciemna noc czy choćby szary zmierzch. Rozumiała, że noc i dzień, których stwarzanie On pozwolił jej zobaczyć, przynależały do strefy dołu. Do miejsca, w którym żyła z mamą i z przebiegającym przez dom ojcem. Tam spadły Jego gwiazdy, aby rozświetlać mrok. Tu, w Ogrodzie, nie tylko ciągle był dzień, ale w dodatku był to stale ten sam świeży, rześki poranek.
Dziewczynka zjadła jabłko i poczuła, jak jej ciało wzlatuje. Zjadanie jabłka należało już do rytuału, tak pik taniec. Po buzi Myszki jeszcze spływał sok, zęby przeżuwały ostatni kęs owocu, ale ciało już czuło porywającą lekkość i drżąc z emocji, przygotowywało się do szalonego piruetu. W tańcu Myszka najbardziej lubiła wirowanie, tak szybkie, że wszystkie kolory przestawały się różnić i scalały w jeden tęczowy blask. Uwielbiała naśladować uginające się na wietrze gałęzie; jej ramiona wyciągały się ku górze, aby opaść ku stopom, a całe ciało było wiotkie i elastyczne jak trzcina. Kiedyś widziała taki taniec w telewizorze: tancerki ubrane były na biało, w króciutkie, sztywno sterczące spódniczki, i Myszka wiedziała bez słów, że są łabędziami. Ich ciała gięły się jak łabędzie szyje – w taki sam sposób, jak teraz gięło się ciało Myszki. Potem sfrunął ku nim czarny łabędź – najpiękniejsza tancerka, w równie pięknym, błyszczącym czarnym stroju – i zawirował. Wydawało się, że unosi się w powietrzu, że fruwa jak prawdziwy ptak.
Teraz w Ogrodzie Myszka była na przemian to białym, to czarnym łabędziem, wykonującym swoje pas na czubkach paluszków lub szybującym jak ptak.
Tańcząc, Myszka zawsze słyszała muzykę. Nie znała nazwisk kompozytorów, którzy ją stworzyli – tak jak On stwarzał niebo i gwiazdy, zapewne nie znając ich nazw – ale wiedziała, że jest to muzyka z pokoju taty; ta, która dobiegała do niej zza grubo obitych drzwi gabinetu, przenikała przez ściany i wprawiała dziewczynkę w szczególny trans. To ta muzyka, słyszana od czasu, gdy jeszcze raczkowała po domu i dopiero uczyła się rozróżniać dźwięki, tchnęła w nią impuls do tańca. I teraz Myszka, nic o tym nie wiedząc, tańczyła do muzyki Czajkowskiego. To Czajkowskiego wygrywały wszystkie świerszcze, wyśpiewywały ptaki, szumiały liście drzew, a nawet brzęczały komary.
Była świadoma, że Wąż, jak zwykle, obserwuje ją w trakcie tańca, ale sprawiało jej to przyjemność. Miała w nim widza uważnego i życzliwego, który nie uciekał juk lato, nie lekceważył jej, jak niekiedy mama, widział i rozumiał wszystko.
Zakończyła swój taniec głębokim ukłonem, takim, jaki widziała w telewizorze u prawdziwych tancerek. Kłaniała N się po kolei drzewom, krzewom, kwiatom, Wężowi – i niewidzialnemu Jemu, który obdarzył ją darem.
Potem ruszyła przed siebie. Już wiedziała, że w Ogrodzie wszędzie jest blisko i nie można się zgubić. Ogród imał przecież tylko początek, a ograniczał go niewidoczny ogon Węża. Gdyby miała zbłądzić czy skręcić przez pomyłkę do innego świata niż jej własny lub do Ogrodu zamieszkanego przez inne istoty – w którym On nie przewidział dla niej miejsca – była pewna, że Wąż w odpowiedniej chwili leciutko uderzy ją płaskim łbem i zawróci na właściwą ścieżkę. Ale dziewczynka nie chciała szukać innych ścieżek niż te, które były dla niej wytyczone.
Kobieta i Mężczyzna znajdowali się w tym samym miejscu co poprzednio, w pobliżu strumienia, a strumień płynął leniwie, gdyż najprawdopodobniej kręcił się w kółko. Nigdy nie zdołał rozwinąć się w rzekę. Myszka pomyślała, że rzeka jest pomiędzy: pomiędzy strumieniem a morzem lub strumieniem a inną rzeką. Rzeka nie była Początkiem, lecz Środkiem, więc nie mogło jej być w Ogrodzie. Kobieta i Mężczyzna też byli tylko Początkiem Kobiety i Mężczyzny. Ale to nie był najlepszy Początek – Barbie i Ken – bowiem Myszka wiedziała, jaki jest ich Środek: szafa pełna ubrań.
“Zostawią po sobie tylko szafę?”, zamyśliła się.
Podeszła bliżej, ale skryła się za drzewo. Chciała przyjrzeć się Kobiecie i Mężczyźnie, sprawdzić, czy i rzeczywiście nie ma żadnych różnic między nimi a Barbie i Kenem. Już pierwsze uważne spojrzenie wywołało na jej twarzy rumieniec. Odwróciła głowę i zagryzła wargi. To, co zobaczyła, było niezgodne z tym, co powinno było być, i niewątpliwie było nieprzyzwoite. Tymczasem Kobieta dostrzegła ją swymi okrągłymi, błękitnymi oczami:
– Widzę cię zza tamtego drzewa. Dlaczego się chowasz? I odwracasz głowę? Czy jestem aż tak brzydka, że nie możesz na mnie patrzyć? – spytała z niepokojem.
“Ona myśli tylko o wyglądzie, jak Barbie”, skonstatowała z niechęcią Myszka.
– Nie mogę na was patrzeć – wyznała wreszcie. Nie umiała kłamać, ale nie chciała mówić prawdy. Wyjawienie im, że są Barbie i Kenem, było, jej zdaniem, także nieprzyzwoite. – Nie mogę na was patrzyć, ale nie dlatego, że jesteście brzydcy. Przeciwnie, jesteście zbyt ładni – dodała szybko, aby pozostać wobec nich uczciwą, lecz nie powiedzieć wszystkiego.
– To dlaczego odwracasz od nas wzrok? – zdziwił się Mężczyzna. On także spostrzegł, że spojrzenie dziewczynki wędruje wszędzie, byle nie w ich stronę. A co zerknie ku nim, to odwraca głowę, udając zainteresowanie drzewami, trawą lub nieskazitelnym błękitem. Mężczyznę zdenerwowało to podwójnie: zaobserwował to później niż Kobieta, co odczuł jako porażkę. I miał niejasne przekonanie, że we wszystkim powinien być lepszy niż Kobieta, gdyż On stworzył go pierwszym. Kobieta rozumowała podobnie: On stworzył ją drugą, więc niewątpliwie musiała być lepsza od Mężczyzny. Za drugim razem popełnia się przecież mniej błędów. A mimo to oboje nie podobali się tej dziewczynce.