Выбрать главу

“Ale czy to jest dobre?”, zaniepokoiła się Myszka, gdyż już wiedziała, że w tym Ogrodzie, pięknym, kolorowym i bezgrzesznym, jest miejsce dla Barbie i Kena, lecz nie ma go dla Adama i Ewy.

Wąż zatańczył swym cielskiem, kolebiąc płaską główką na wszystkie strony.

– Wtrącasz Mu się w sssstwarzanie, Myszko. Zabierasz Mu Jego odwieczne pytania. Czynisz za Niego zmiany – syknął.

Myszka rozejrzała się niespokojnie, lecz Ogród tajemniczo milczał.

– No idź już, idź… Ale wróć, póki trwa dzień siódmy i póki wciąż wypoczywamy – powiedział Wąż.

– A jaki będzie dzień ósmy? – spytała Myszka.

– Tego jeszcze nie wie nikt, nawet On – odparł.

Myszka spojrzała na niego wyczekująco.

– Idź – pokręcił głową. – Wprowadzasz tu zbyt wiele chaossssu… To miało być ssssspokojne miejsssce, nie sssssprawiające Mu kłopotów. On ssssstworzył wiele światów i wszyssstkie Go zawiodły. Niech chociaż w tym odpocznie, inaczej będzie tak zmęczony, że przez pomyłkę ssstworzy coś potwornego, a tego byś nie chciała. Czy nie masz dość potworności tam, na dole? Ale pamiętaj, że imiona tym potwornościom nadali ludzie, a nie On. Zossssstaw Go ssssamego i wróć do siebie.

– Nie wiem, czy tam, na dole, jest moje miejsce. Nie zawsze jest mi tam dobrze – odparła Myszka z wahaniem.

– Tam, na dole, nie wolno myśleć tylko o sssobie. Dopiero tu, w Ogrodzie, możesz odpocząć. Tam musisz myśleć o tym, co dajesz innym – powiedział Wąż.

– Co daję innym? – spytała Myszka.

Wąż patrzył na nią uważnie, milcząc. Potem znieruchomiał i sprawiał wrażenie, że słucha. Liście w Ogrodzie znów zaszeleściły, dotknięte miękkim, ciepłym wiatrem; poruszyły się gałęzie; położyła się trawa; chmury zatrzymały się w powolnym pełznięciu po błękicie nieba.

– Cierpienie – powiedział Wąż echem czyjegoś głosu.

– Czy nie daję go za dużo? Niekiedy myślę, że nie mam miary – odparła Myszka.

– Gdy miara się wypełni, wrócisz do Ogrodu – szepnął Wąż.

– I to będzie dzień ósmy – powiedziała Myszka ze zrozumieniem, a Wąż poruszył się na gałęzi, nic nie mówiąc, i popchnął ją leciutko.

Postąpiła jeden niewielki krok – i znalazła się na strychu. Kot spał w tekturowym pudle. Teraz otwarł oczy, przeciągnął się i otarł o jej nogi.

– Oć, oć… – powiedziała i oboje zeszli na dół.

I stał się kolejny wieczór dnia siódmego, który wciąż trwał i nie spieszył się przemienić w dzień ósmy, gdyż On jeszcze nie wiedział, jaki ten dzień ma być i czy w ogóle winien nastąpić.

Dzień siódmy: drzewo

Ewa budziła się, gdyż promienie słońca, mimo grubych zasłon, przenikały do sypialni, i zasypiała z powrotem męczącym, płytkim snem, któremu towarzyszyło niezrozumiałe mruczenie Myszki. Dziewczynka siedziała na podłodze koło łóżka i bawiła się. Ewa nigdy nie wiedziała, na czym polega ta zabawa, gdyż obok Myszki nie było żadnych lalek, miśków, klocków. Sprawiało to wrażenie, że dziewczynka bawi się wpadającymi do pokoju promieniami słońca, że chwyta cień zasłon na ścianie, że z tego blasku i cienia układa sobie tylko wiadome kompozycje. Ewa czuła, że nie ma po co dociekać sensu w tej zabawie, gdyż go tam nie ma. Zamykała oczy i ponownie zasypiała, by zyskać na upływającym czasie.

Powróciła do poprzedniego stanu, w którym usiłowała opóźnić nadejście kolejnego dnia. Każdy z nich mógł przynieść nowe kłopoty, a nie był w stanie dostarczyć radości. Zdaniem lekarza i jej samej, Myszka osiągnęła już wszystko, co mogła osiągnąć ludzka istota w tym stopniu upośledzenia. Zniknęły zatem drobne powody do dumy, gdy udało się ją wreszcie nauczyć najprostszych czynności lub gdy z bełkotliwych, niezrozumiałych dźwięków wyłaniał się jakiś sens. W dodatku był to sens wychwytywany jedynie przez Ewę. Lekarz orzekł, że Myszka od tej pory zatrzyma się w rozwoju, gdyż dla takich jak ona ma on określone granice. Myszka nigdy nie nauczy się czytać, pisać ani wypowiadać choćby jednego pełnego zdania.

– …bo to nie jest czysty przypadek mongolizmu, to coś więcej, ale co, nie mamy pojęcia. Niestety, moglibyśmy to zdiagnozować dopiero po trepanacji czaszki – powiedział lekarz to samo, co kiedyś, z ledwie słyszalnym odcieniem żalu, że rozwiązanie zagadki nie jest możliwe natychmiast, z sukcesem dla medycyny.

Dla Ewy jednak córka nie była medyczną zagadką, lecz pozbawioną nadziei codziennością. A równocześnie Ewa czuła, że Myszka jest daleka od debilizmu, o który – nie używając tego słowa – posądzał ją lekarz; wiedziała, że w środku tego dziecka tkwi ktoś czujący daleko więcej, niż umie przekazać, “kto nigdy nikomu tego nie przekaże”, dodawała w myślach.

Każdego więc ranka Ewa mocno zamykała powieki i usiłowała uciec w sen, aby opóźnić wejście w kolejny dzień, w którym znów będzie musiała zastanawiać się, jaka przyszłość czeka jej córkę, co z nią będzie, gdyby jej, Ewie, coś się stało, i jak ma bronić Myszkę przed kolejną interwencją tajemniczych przedstawicieli instytucji opiekuńczych.

“Zdaniem tych urzędniczek, nie jestem lepsza od kobiety z Mazur, która zamknęła swoje dziecko w stajni, choć to nie jest stajnia, tylko wygodny dom, dostatek i spokój. A jednak, w pewnym sensie, nie ma między nami dużej różnicy”, myślała Ewa, usiłując bezskutecznie uciec w sen. Mamrotanie Myszki uniemożliwiało jej to i przywoływało do rzeczywistości.

Teoretycznie te urzędniczki miały rację: dziewczynka powinna znaleźć się w jakiejś wyspecjalizowanej placówce. Powinna przebywać z innymi dziećmi, oswajać się z obecnością innych osób, nie tylko matki. Ale Ewa miała okrutną świadomość, że mógłby to być jedynie najcięższy rodzaj zakładu, przeznaczony dla beznadziejnych przypadków. Miejsce do wegetacji.

“…i nie będzie tam osób, które ją zrozumieją, które wyłowią z jej bełkotu sens, które uwierzą, że jest tam jakaś treść”, myślała Ewa.

Wiedziała, że z wszystkich możliwych decyzji podjęła najgorszą, a zarazem jedyną, jaką mogła podjąć: odizolowała Myszkę od świata, by oszczędzić jej bólu i rozczarowania, a sobie wstydu i rozpaczy. Słyszała wprawdzie o istnieniu ośrodków próbujących przyjść z pomocą dzieciom takim jak jej córka. Po wizycie urzędniczek znalazła pod progiem pozostawione broszury. Było w nich pełno adresów i zdjęć. Ze zdjęć uśmiechały się komunikatywne muminki, których IQ był na tyle wysoki, że mogły wyplatać koszyki lub kleić koperty (choć o wiele lepiej robiły to maszyny), ale Ewa nie odnajdywała w tych dzieciach żadnego podobieństwa do swojej córki.

Tak, Myszka była inna (“a może każde z tych upośledzonych dzieci jest na swój sposób inne?”, pomyślała, przypominając sobie, że córka Anny maluje, dobierając kolory według dźwięków, które jej zdaniem one z siebie wydają). Myszka była bardziej upośledzona niż typowy muminek i zarazem w dziwny sposób kryła w sobie jakąś tajemnicę (“chyba każde z tych dzieci ma swoją tajemnicę, ale nikt nie umie jej odgadnąć”, dodała w myślach).

Z niechęcią otwarła oczy, odsunęła zasłonę i wyjrzała przez okno, aby popatrzyć na nieodmiennie ten sam widok: garaż w głębi, na lewo, na wprost wysoki mur, zza którego wystawały dachy sąsiednich domów; zaniedbany trawnik z prawej strony.

Ale dzisiaj coś zaburzyło tę niezmienność. Pod murem okalającym dom, na skraju trawnika, majaczył nieznany kształt. Coś, czego wczoraj tu nie było. A przecież znała ten widok na pamięć. Teraz, na tle jasnego muru, rysował się w tym miejscu jakiś nowy, obcy kontur.

– Drzewo – powiedziała głośno, a Myszka przestała mruczeć i spojrzała na nią kosymi oczami. – Tam rośnie drzewo.

Dziewczynka uniosła głowę, wstała z podłogi i podeszła do okna. Nagle zaśmiała się grubym, zachrypniętym głosem. Ewa otworzyła okno i wychyliła się. Kształt i rodzaj drzewa nabrały wyrazistości.

– Jabłoń… Myszka, to jabłoń! Najprawdziwsza jabłoń! Przecież nie mogła wyrosnąć przez noc! Myszka, widzisz? Ile ma owoców… – dodała bardziej do siebie niż do niej, przekonana, że dla umysłu Myszki jabłoń drzewo i jabłko owoc to dwa nie powiązane ze sobą pojęcia.

– Daa… – powiedziała Myszka i wyciągnęła ku niej rękę. – Oć…

Ewa wstała z łóżka i ruszyła ku drzwiom. Jabłonka, obsypana owocami, rosła sobie pod murem, tak dorodna i wyrośnięta, jakby była tu wczoraj, miesiąc temu i dziesięć lat wstecz. Sprawiała wrażenie najbardziej zadomowionej spośród jabłonek. Zbliżyły się do niej obie i przystanęły.

– Tutaj nigdy nie było żadnego drzewa – powtórzyła zdumiona Ewa, dotykając żywego, szorstkiego pnia. Nagle uświadomiła sobie, że skoro drzewo tu jest – a nie mogło wyrosnąć przez noc – zatem musiało być zawsze, “ale wiodąc takie życie przy Myszce, nawet nie zauważyłam, jak rośnie”, pomyślała.