Dziewczynka tymczasem sięgnęła ręką po jeden z owoców, ugryzła go i zaczęła żuć. Żuła powoli, starannie, sok zmieszany ze śliną kapał jej po brodzie, a na twarzy zaczęło malować się zdziwienie.
– Niedobre? – spytała Ewa. – Pewnie kwaśne. To dzika jabłoń. Nie jedz tego, w kuchni są prawdziwe jabłka – dodała. Ale Myszka potrząsnęła głową i wyciągnęła ku niej rękę z nadgryzionym owocem. Ewa, nie chcąc jej robić przykrości, wzięła od niej jabłko i ugryzła spory kawałek. Jeszcze zanim zdążyła przełknąć, poczuła w ustach jego przedziwny smak. Zdawało się jej, że czuje go nie tylko w ustach, lecz w całym ciele, że dociera nawet do koniuszków palców u rąk i nóg, czyniąc ją całą lekką, rześką, odrodzoną.
– Nigdy czegoś takiego nie jadłam! – zawołała. – Jest doskonałe! Dlaczego nie jesz?
Ale dziewczynka znów pokręciła głową.
– Jec… tyyy… – powiedziała nakazujące, więc Ewa ugryzła kolejny kęs. I jeszcze jeden. I następny… Sok jeszcze spływał jej do gardła, gdy przeciągnęła się leniwie i powiedziała, patrząc z zachwytem w zachmurzone niebo:
– Patrz, Myszka, jaki piękny dzień… Po prostu cudowny!
Buzia Myszki rozjaśniła się w tym szczególnym uśmiechu, który wzruszał Ewę, a niepokoił obcych. Dla Ewy ten uśmiech był dowodem, że jej córka jest szczęśliwa; wszystkim obcym, z Adamem włącznie, ten grymas wydawał się obrzydliwy. Dziewczynka zaśmiała się głośno, a Ewa jej zawtórowała.
“Mam dopiero czterdzieści trzy lata, przede mną długie życie i czeka mnie tyle nowych rzeczy”, pomyślała nagle. “Na pewno gdzieś na tym świecie jest miejsce dla takich jak Myszka, i ja to miejsce znajdę. Znajdę. Mam dużo czasu”.
Roześmiała się znowu, głośno, donośnie i swobodnie, i wtedy uprzytomniła sobie, że dawno nie słyszała własnego śmiechu. “Jakie to wspaniałe uczucie: śmiać się”, pomyślała z zachwytem.
Adam przeniknął biegiem do garażu, nie patrząc w stronę Ewy i Myszki, choć doskonale je widział: tę ciągle piękną, choć zniszczoną kobietę, którą nadal kochał, i grubą, nieforemną, zaślinioną dziewczynkę, którą odrzucił. Stały koło drzewa, trzymając się za ręce, i głośno się śmiały. Przez krótką chwilę miał niemiłe podejrzenie, że śmieją się z niego.
“Ciekawe, że nigdy nie zauważyłem tego drzewa”, pomyślał, odsuwając myśl o córce i żonie. “Wieczorem, gdy wrócę, skosztuję tych jabłek. W końcu są moje. To głupio mieć jabłoń i nie znać smaku jej owoców”, myślał, jadąc samochodem, byle tylko uwolnić się od obrazu roześmianej żony ze śmiejącą się Myszką, tańczących pod tą rajską jabłonką.
Nagle przypomniała mu się stara sentencja: chłopiec staje się prawdziwym mężczyzną dopiero wtedy, gdy wybuduje dom dla żony i posadzi drzewo dla syna. Dom wybudował dziewięć lat temu, zamiast syna urodziła się Myszka, a drzewo nie tylko wyrosło tu bez jego woli, ale nawet nie zauważył, kiedy.
Mama się śmiała. I to przez cały dzień. Uśmiechała się, robiąc śniadanie, sprzątając dom, przygotowując obiad. Wzięła Myszkę za ręce i zatańczyła z nią na trawniku, w pobliżu drzewa, śmiejąc się głośno i zaraźliwie, tak że po chwili śmiały się już obie. Potem mama śmiała się z rysunku Myszki (dwie skrzyżowane, krzywe kreski biegnące przez całą kartkę), a później z kota, który bawił się kłębkiem wełny. Śmiejąc się, mama była o wiele piękniejsza, i dziewczynka czuła, że mimo zachmurzonego nieba wszędzie przybywa światła, a ściany domu rozsuwają się, tworząc bezkresną, choć bezpieczną przestrzeń.
Mama śmiała się, zatem była szczęśliwa. Szczęśliwa mama była kimś do tej pory nie znanym Myszce i wspaniałym. Przypominała słońce z księgi z bajkami, nieprawdopodobne i wesołe, z promieniami, które wędrowały ku człowiekowi i można je było chwytać w ręce. Myszka ogrzewała się w nich i było jej tak dobrze jak jeszcze nigdy i nigdzie – poza Ogrodem.
Była tym tak przejęta, że zjawiła się na strychu dopiero wraz z zapadającym zmierzchem, ale w Ogrodzie nadal był poranek. Wąż czekał na nią, gdyż ledwo zjadła jabłko i zawirowała w tańcu, od razu powiedział, nie czekając, aż skończy:
– Nie sssspóźniaj się. Wkrótce ssskończy się dzień siódmy… Nie mamy czasssu.
Myszka rozejrzała się: w Ogrodzie nic nie wskazywało na to, aby jeden dzień miał przemienić się w drugi. Do tego potrzebna była noc. A wcześniej zmierzch. I wiele odmian mroku. Ale i tak od rozmowy o porach dnia ważniejsze było coś innego:
– Czy wiesz, że On dał mi drzewo? – spytała Węża.
– Wiem – odparł Wąż.
– Ale to nie jest czarodziejska jabłoń. Zjadłam z niej jabłko i nadal byłam ciężka. Nie umiałam oderwać się od ziemi – pożaliła się.
– Bo to nie jessst jabłoń dla ciebie, ale dla twojej mamy – wyjaśnił Wąż.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Żebyś mogła ussssłyszeć jej śmiech.
– Słyszałam! – zawołała.
– Żebyś mogła odczuć jej radość z twojego issstnienia – ciągnął smukły przyjaciel.
– Czułam! – uświadomiła sobie Myszka.
– I żebyś zrozumiała, że wkrótce zosssstanie po tobie tylko to drzewo. Myszka zamilkła.
– Ale gdy odejdziesz, twoja mama, jeśli potrafi, ussssłyszy w nim twój głosss. Jeśli nie potrafi, usssłyszy tylko szelessst liści – zasyczał Wąż.
– Więc mama i tato nigdy nie zobaczą, jak tańczę? – spytała ze smutkiem.
– Nigdy. Ale w śpiewie drzewa ussssłyszą twój prawdziwy głosss i domyśla się, że nie tylko byłaś piękna, lecz pięknie tańczyłaś – powiedział Wąż.
– Naprawdę? – ucieszyła się Myszka.
– Naprawdę – wyjaśnił z powagą Wąż.
– Więc to nie jest drzewo dla mnie, ale dla nich – zrozumiała dziewczynka.
– Twoje drzewa rosssną tutaj – powiedział Wąż. – Rozejrzyj się.
Myszka rozejrzała się i ze zdumieniem stwierdziła, ze Ogród wygląda inaczej. Nie miał już nic wspólnego z, plastikową kurtyną z wesołego miasteczka. Nie przypominał niczego, co znała, choć wciąż pozostawał Ogrodem. Był równocześnie światłem i mrokiem, harmonią i chaosem, muzyką i ciszą, zielonością i błękitem, nieruchomością i wiatrem. Był jednością. Był wielością. Był wszystkim. Był niczym. Był.
Oszołomiona zamrugała oczami, i znów pojawiły się swojskie, dobrze jej znane jabłonie, strumyk płynący pomiędzy nimi, poruszające się w oddali sylwetki Adama i Ewy i smukłe ciało Węża zwieszające się z gałęzi nad jej głową. “Coś mi się zdawało”, pomyślała.
– Mówiłeś, że jedno z drzew jest zakazane i nie wolno jeść z niego owoców – przypomniała sobie.
– Tak, to drzewo bowiem rodzi najzwyklejsze owoce, które nie dają przemiany. Ten kto je zje, będzie po prostu zwykłym śmiertelnikiem. Gdy ty je zjesz, znajdziesz się z powrotem na dole. I już nie wrócisz. Będziesz na zawsze przynależeć do ziemi. Gdyby zjedli je Adam i Ewa, musieliby odejść z Ogrodu. Ale to drzewo jest dobrze ukryte, gdyż On nie chce, abyście je znaleźli – powiedział Wąż.
“On, On i On”, pomyślała Myszka. “Rozmawiamy o Nim, nasze myśli krążą wokół Niego, czujemy Jego oddech i nigdy Go nie widzimy”.
– Czy nie chciałbyś… – zaczęta i urwała. “O co właściwie mam pytać?”
– Chciałbym – odparł Wąż. – Pragniesz wiedzieć, jak On wygląda. No cóż… – poruszył płaskim łbem, jakby się namyślał: – On w ogóle nie wygląda. Nie ma wyglądu. Można Go ssssobie wyobrażać na różne sssposssoby. Można w Niego wierzyć i nie wierzyć. Można Go czuć i nie wyczuwać. Można Go sssłuchać i nie sssłyszeć. Można widzieć w nim kobietę, mężczyznę, a nawet dziecko. On jessst wszyssstkim i niczym. I o to chodzi. Dzięki temu może zająć się tym, co lubi najbardziej: ssstwarzaniem, albowiem ludzie, nie znajdując Go, nie mogą Go nachodzić, męczyć, prześladować. I dlatego On jesst poza czasssem i ssstwarza. Ssstwarza i ssstwarza bez końca, ale i bez początku, i jessst wciąż niezadowolony, dlatego próbuje na nowo. Już nie wierzy w to, że ssstworzy coś dossskonałego, ale nadal próbuje, gdyż musi zapełnić ogromną pussstkę w sssobie i wokół siebie. Co jeszcze chcesz wiedzieć? I po co? Wiara nie potrzebuje wiedzy – stwierdził w zadumie Wąż.
Myszka poczuła, że nie powinna dalej pytać, bo przecież wie. On czasami jest Panem, a niekiedy Głosem, lub też migocząc, przeobraża swe kształty i przypomina Ewę lub Adama, lecz tylko po to, by zaspokoić ich próżność. A naprawdę jest niepodobny do niczego. W te dni, gdy jest kobiecy, Głos ma śpiewny, łagodny i przypomina matkę. Niekiedy mknie z wiatrem i z piorunami, i wtedy jest ojcem. A czasem w ogóle Go nie ma, choć jest. I wtedy najbardziej jest sobą.
– Wy, ludzie, wyobrażacie sssobie na Jego temat różne rzeczy, mniej lub bardziej prawdziwe, ale raczej mniej niż bardziej. I o to chodzi – uśmiechnął się Wąż.