“Tam jestem zamknięta w domu, bo mama boi się zabrać mnie do parku, do supermarketu, a nawet na ulicę”, myślała Myszka, nie odrywając wzroku od Węża. Jego łeb coraz szybciej tańczył w złocistym słońcu.
“Tam dzieci nie chcą się ze mną bawić i patrzą na mnie tak, jakby się bały lub brzydziły…”
Łeb Węża tańczył już tak szybko, że Myszka z trudem nadążała wzrokiem za jego ruchami. Nagle znieruchomiał, a jego małe oczy wpiły się w twarz Myszki.
“Tu mogę tańczyć…”, uprzytomniła sobie, wspięła się na palce i zawirowała, wykonując swobodny, lekki piruet. Owiał ją ciepły wiatr, a wirując, poczuła szaloną radość i nieskończoną wolność. Tak mogło być zawsze.
– Dobrze – powiedziała, zatrzymując się i oddychając głęboko. – Powiedz Mu, żeby ich puścił.
Zostanę z wami. Ale zejdę na dół jeszcze ten jeden, jedyny raz, aby się pożegnać. I zaraz wrócę. I stał się ostatni wieczór dnia siódmego.
Adam zajechał w nocy przed garaż i czekając, aż podniosą się elektronicznie uchylane drzwi, znów spojrzał na samotną jabłonkę na skraju trawnika.
“Musiała tam zawsze rosnąć”, stwierdził, wysiadł z auta i ruszył trawnikiem na przełaj. Nigdy wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. “Trzeba spróbować własnego jabłka”, pomyślał. Miał dom, który był jak cudzy; żonę, która żyła we własnym świecie; córkę, której nie chciał; miał jabłoń o nieznanym smaku owoców.
Jabłonka stała nieruchomo w świetle księżyca. Nagle wiatr poruszył jej gałęziami i liście cicho zaśpiewały. Adamowi wydawało się, że słyszy czyjś cichy i dobrze znany głos:
– …aaasio-adasio… oć, oć… będziemy się bawić… oć, oć…
Potrząsnął głową. Niepokojący szmer ucichł. Wracał do domu, gryząc owoc. Był trochę kwaśny, trochę gorzki. I dziwnie smaczny.
Jedząc jabłko, przekręcał klucz w drzwiach gabinetu i nagle wydobył z pamięci tę twarz. Stanęła mu przed oczami jak żywa i właśnie gdy połykał kolejny kęs, przypomniał sobie nie tylko jej twarz, lecz także imię.
– Pani Aleksandra… Jak mogłem zapomnieć…
Jedyna przyjaciółka babci, mieszkająca z nimi drzwi w drzwi, znająca od dziecka jego zmarłą matkę. Pani Aleksandra, która prawie codziennie bywała u nich w domu lub zapraszała do siebie; która znała ich życie niemal od podszewki.
“Ona będzie wszystko wiedzieć. Ona mi powie, czy w mojej rodzinie zdarzały się choroby umysłowe lub upośledzenia. Ona mnie oczyści i będę wiedział, kogo mam winić, siebie czy Ewę, i czy możemy mieć nasze drugie, tym razem zdrowe dziecko. Nazwisko… mój Boże, jakie ona miała nazwisko?”
Nazwisko pani Aleksandry przypomniał sobie z ostatnim kęsem jabłka. Miejscowość znał. Przecież tam mieszkali z babcią i rodzicami, zanim, w trzy lata po tragicznym wypadku, przenieśli się tutaj. Jakby babcia pragnęła rozpocząć życie całkiem od nowa, w nowym mieście, w nowym mieszkaniu, bezpowrotnie wymazując przeszłość.
Nazwę ulicy w tamtym mieście cały czas miał w pamięci. Trudno zapomnieć ulicę własnego dzieciństwa, która jest przecież jedna jedyna – z podwórkiem, trzepakiem i wielkim, starym drzewem, pod którym jesienią zbiera się lśniące, brązowe, niemal magiczne kasztany.
“Jadę tam jutro”, postanowił.
Dzień ósmy
Myszka spała i spała. Dawno minęła pora śniadania i powoli zbliżał się obiad. Początkowo Ewa była zadowolona z.tego cichego, spokojnego poranka. Zwłaszcza że Adam jak zwykle zniknął, zanim otworzyła oczy.
Na stole w kuchni leżała ich “tygodniówka” – suma, którą Adam zostawiał w każdy poniedziałek na ich całotygodniowe wydatki. Ale to była niedziela. Pomyłki, w przypadku Adama, nigdy się nie zdarzały. Zatem Adam zakładał, że w poniedziałek też go nie będzie.
“Znowu gdzieś wyjechał?”, pomyślała.
Około pierwszej po południu zaczęła budzić Myszkę. Dziewczynka otworzyła oczy i spojrzała na nią niewidzącym wzrokiem.
– Myszka… – szepnęła łagodnie. Wzrok Myszki spoczywał wciąż na niej, ale Ewa miała pewność, że dziewczynka nie wie, na co patrzy.
“Musiało jej się coś śnić… Jakby nie wiedziała, gdzie jest”, stwierdziła i powtórzyła, szarpiąc gwałtownie córkę za ramię: – Myszka, obudź się!
Teraz Myszka powinna zamrugać oczami, przeciągnąć się, odrzucić kołdrę (Ewa za każdym razem nie umiała uciec od irytującej myśli, że jej córka jest gruba i nieforemna; że jest dziewczynką, a nie można ubrać jej w te wszystkie śliczne, pełne wdzięku ciuszki widziane na wystawach sklepów), a potem miał pojawić się ten szeroki, ufny uśmiech, który każdorazowo sprawiał, że wybaczała córce zawód, jaki jej sprawiła swymi narodzinami.
Ten uśmiech nie pojawił się jednak. Przeciwnie: usta Myszki były mocno zaciśnięte, jak w chwili najwyższego skupienia.
– Myszka… – powtórzyła Ewa z niepokojem i przyłożyła dłoń do jej czoła. Było chłodne. Ale oczy dziewczynki nadal patrzyły nie na nią, lecz przez nią, jakby Ewa była przeźroczysta.
Schwyciła rękę Myszki i usiłowała podnieść ją, aby zmusić do wstania. Ręka córki była ciężka i bezwładna. Gdy Ewa ją puściła, opadła na kołdrę.
– Ona jest chora… – szepnęła i chwyciła za słuchawkę telefonu.
– Niekontaktowa? Ale bez temperatury? – wypytywał lekarz. – Kaszle? Ma katar?… Nie… Trudności z oddechem?… Nie… Oczywiście, że przyjadę, ale nie widzę powodu do pośpiechu. Z pani opisu wynika, że nic się nie dzieje. Przecież ona prawie zawsze jest niekontaktowa, prawda?
Ewa miała ochotę wrzasnąć: “Co za bzdury pan wygaduje! To najbardziej kontaktowe dziecko w świecie! Tylko idiota nie umie się z nią porozumieć!”, lecz zamiast tego powtórzyła z naciskiem, że jej zdaniem Myszka jest inna niż zwykle.
– A jeśli to nie jest choroba, to co…?
– Upośledzone dzieci potrafią zachowywać się dziwacznie. A przecież oprócz DS mamy jeszcze tę ciemną plamkę na mózgu. I właśnie ona ma prawo dawać nieprzewidywalne zachowania – odparł lekarz i dorzucił uspokajająco: – Będę za dwie, trzy godziny. Mam pilne domowe wizyty i trzech pacjentów w poczekalni. Do tego czasu nic złego się nie stanie, proszę się uspokoić. Do widzenia…
“Mała ciemna plamka w mózgu”, przypomniała sobie Ewa. Może guz, może tętniak, a może coś jeszcze innego? A jeśli to tętniak i właśnie się rozlał? Ale wtedy powinna nastąpić nagła utrata przytomności – uspokoiła się, przywołując swoją poradnikowo-podręcznikową wiedzę. Myszka tymczasem była nieprzytomna, ale inaczej (“Inteligentna inaczej, sprawna inaczej, nawet nieprzytomna inaczej”, pomyślała gorzko).
Myszka patrzyła, ale nie widziała. Lub widziała coś innego, nie Ewę, choć ta nachylała się nad dziewczynką, wpatrując się w jej skryte pod grubymi powiekami oczy, i ktoś z boku mógłby pomyśleć, że dziewczynka odwzajemnia spojrzenie matki. Ale Myszka była bezwładna i nieobecna.
Ewie nie pozostało nic innego, jak czekać na lekarza.
Z adresem, zapisanym na kartce, Adam błądził po dzielnicy swego dzieciństwa. Wyjechał skoro świt i na miejscu był już około ósmej.
“Nic nie pamiętam”, myślał spłoszony, rozglądając się wokół. “Dlaczego nie pamiętam tych ulic, tych zaułków, tych podwórek, gdzie bawiłem się z kolegami w dwa ognie i w chowanego?”
Nie wziął mapy, zawierzając swoim wspomnieniom. A teraz po rodzinnym mieście prowadzili go przypadkowi przechodnie i jadąc śladami ich wskazówek, dopiero po godzinie odnalazł tę zniszczoną przedwojenną kamienicę. Gdy wchodził po schodach, wydawało mu się, że ją rozpoznaje, choć nie było to łatwe: jak miał odkryć piękny dom swego dzieciństwa w rozpadającej się ruderze, pod liszajami strupieszałych łat kiepskiej farby? Wszystko wydawało mu się mniejsze – i brzydsze, niż było wówczas.
“To tu… Na pewno tu… To te schody… To na nich grałem z chłopakami w kapsle. Te same schody. Ale wtedy mniej skrzypiały i leżał na nich czerwony chodnik. A ze mną zawsze był pies. Nasz pies. Brązowy i duży. Miękki i ciepły. Chyba go kochałem. A babcia przesiadywała w mieszkaniu swojej przyjaciółki”, przypominał sobie powoli, lecz wytrwale.
Rozpoznał drzwi, te drugie, naprzeciw, z tą samą metalową, zmatowiałą, lecz wciąż elegancką wizytówką. Na drzwiach ich mieszkania widniały dwa obce nazwiska. Nic dziwnego. To było duże mieszkanie. Drzwi, do których zmierzał, znajdowały się tuż obok. Nie zmieniana od kilkudziesięciu lat tabliczka, z nazwiskiem wyrytym ukośnym pismem, z zawijasem na początku i końcu. Te same litery, ten sam zawijas. To samo nazwisko.
Zadzwonił. Dłuższy czas panowała cisza, i już chciał odejść, rozczarowany i zły, gdy usłyszał szuranie. Ten charakterystyczny dźwięk, po którym rozpoznaje się kroki zmęczonych, starych nóg. W wizjerze pojawiła się ciemna plama, na pewno jej oko. Szczęknął dwukrotnie zamek, zachrzęścił metalicznie łańcuch, który przesuwała, aby uchylić drzwi i wyjrzeć. Te dwa staroświeckie klucze i łańcuch przy drzwiach były typowe dla starych ludzi. Wierzyli w moc ich bezpieczeństwa, nie wiedzieli, że przestępcom wystarcza wąska szpara. I to zaufanie, z jakim spojrzała przez wizjer na obcego, przyzwoicie wyglądającego mężczyznę!