Выбрать главу

– Pan do kogo? – spytała, wsadzając głowę pomiędzy łańcuch a drzwi, a on z trudem, ale jednak rozpoznał w niej tamtą energiczną i zawsze zadbaną kobietę w średnim wieku. Teraz patrzyła na niego staruszka, o zmętniałych ciemnych oczach, ubrana w za duży, zniszczony sweter.

– Ja do pani – odparł z odruchową, grzeczną oschłością. Potem przypomniał sobie, że przecież ją lubił. Bardzo ją lubił. Zanim się wyprowadzili – to właśnie ona łagodziła surowe wymagania babci, wówczas gdy był jeszcze dzieckiem, a potem chłopcem. Dawała mu na kino, wypraszała zgodę na to, aby mógł wyjść do chłopaków na podwórko, choć za karę miał się uczyć w domu. Bardzo długo naukę kojarzył z karą. Dopiero na studiach, z dużymi kłopotami, dotarło do niego, że wszystko, co robi, robi dla siebie. Nie dla matki czy ojca, których ledwo pamiętał, i nie dla babci, której poleceń nie lubił wykonywać. Dla siebie. Ta stara kobieta usiłowała go wtedy o tym przekonać, ale jej nie wierzył.

– Pani Olu, to ja, Adam – powiedział łagodnie.

– Adam? – powtórzyła nieufnie. Już zaczął się bać, że jej pamięć też zaćmił czas, lecz w tych mętnych oczach pojawił się błysk rozpoznania.

– Janek… Jasio-Adasio – uśmiechnęła się, i w tym uśmiechu rozpoznał ją po raz drugi.

Nie pamiętał tego przezwiska: Jasio-Adasio. I kim był Janek, z którym pomyliła go w pierwszym skojarzeniu? Inny chłopak z ich podwórka, którym może opiekowała się, bo jak większość osób samotnych, lubiła cudze dzieci? Albo myliła go z ojcem? Więc ona także miała zmącony, starczy umysł, jak babcia? I znowu niczego się nie dowie…

– Tak, to ja, Adaś – przytaknął (imię “Adaś” znał tylko z dzieciństwa, od wielu lat był już wyłącznie Adamem). Ona tymczasem mocowała się z łańcuchem. Odsunęła się, aby go wpuścić do długiego, wąskiego korytarza.

– Odwiedziłeś ją wreszcie? – spytała bez żadnych wstępów, a on, nie pytając, o kim mówi, od razu odparł:

– Nie. Nie odwiedzałem jej, bo… – szukał w myślach jakiegoś łagodnego kłamstwa -…przecież ona nikogo nie rozpoznaje. Jest jej obojętne, kto ją odwiedza.

Starsza pani roześmiała się, ale miał uczucie, że w tym śmiechu nie ma nic wesołego. Wciąż śmiejąc się, co w dziwny sposób przypominało mu płacz, podsunęła krzesło i nie czekając, aż usiądzie, odwróciła się, by wysunąć szufladę starego kredensu. Na stole znalazły się dwa grube pliki listów, jeden przewiązany wstążeczką, drugi spięty gumką.

– Jej listy. Nie zauważyłam, by nie wiedziała, co pisze – powiedziała nagle sucho i nieprzyjaźnie.

Śmiech zniknął z jej twarzy. Patrzyła teraz chłodno i oskarżycielsko.

– Zostawiłeś ją, i tyle – mówiła dalej. – Nigdy jej nie lubiłeś, nie umiałeś docenić tego, co dla ciebie robi. A jednak maturę masz tylko dzięki niej, inaczej zszedłbyś na psy, jak tylu twoich kolegów. Wiem, skończyłeś studia, masz własną firmę, zbudowałeś dom. I masz żonę. Dziecko. Pisała o tym. Bardzo była z ciebie dumna.

– Dumna…? – powtórzył odruchowo, aby zyskać na czasie.

– Dumna. I wybaczyła ci, że ją zostawiłeś. To zawsze była silna kobieta. Więc usunęła ci się z drogi. Widzisz…? – wskazała na listy. – Do mnie pisze, do ciebie nie. Dla mnie ma pamięć, dla ciebie jej nie ma, bo tak było ci wygodnie, prawda?

– Zostawiała otwarty gaz. Zapominała mnóstwa rzeczy. Miała sklerozę – powiedział szybko, ale stara kobieta znowu się zaśmiała.

– Ja też mam sklerozę. W pierwszej chwili nazwałam cię Jankiem…

– Pomyliła mnie pani z kimś innym, to się zdarza – podpowiedział.

– Pomyliłam, a nie powinnam. – Ciemne oczy utraciły matowość i spojrzały na niego czujnie: – A ty nie znałeś żadnego Janka?

– Znałem paru. Choćby mój ojciec… Pani chce powiedzieć, że babcia udaje? Udawała, że mnie nie zna, gdy odwiedziłem ją kilka dni temu? – pytał spokojnie i chłodno, choć w środku poczuł się nagle małym, skarconym chłopcem.

– Nie wiem, nie było mnie przy tym – ucięła oschle. – Korespondujemy ze sobą, ale nie odwiedzamy się. To dla mnie za daleko. Jestem za stara, żeby tam jechać. Ona jest za słaba, by przyjechać tutaj. Ostatni raz widziałyśmy się piętnaście lat temu. Ale list od niej dostałam przed pięcioma dniami.

– Byłem w tamtym szpitalu – powiedział, zmieniając temat, gdyż nie wiedział, jak się zachować. Najchętniej rozpłakałby się, tak jak kiedyś, trzydzieści parę lat temu, gdy babcia zabraniała mu czegoś, a on płaczem wypraszał sobie wstawiennictwo pani Aleksandry.

– Chorowałeś? – spytała.

– Nie. Byłem w “tamtym” szpitalu… Spojrzała na niego ze zrozumieniem.

– …tak… tam, gdzie umarli moi rodzice – dokończył. – Gdzie zawieziono ich po wypadku. Ale tam pracuje już tylko jedna emerytowana urzędniczka. Nic nie pamięta.

– A co miałaby pamiętać? – spytała.

– Nie wiem – odparł nieszczerze. Nie chciał wyznawać tej starej kobiecie, że szukał szpitalnych zapisów o przebytych chorobach, dziedzicznych obciążeniach, genetycznych skazach rodziców. Sam nie wiedział, czego. Śladów. Tropów swojego genotypu.

– Ta pracownica pamiętała tylko tyle, że po katastrofie przywieziono ich troje. Mamę, tatę i… przypadkową ofiarę wypadku. Czy to możliwe? Podobno to było dziecko? Babcia pani o tym mówiła? Czy ono wpadło pod auto, czy też oni… – zająknął się, ale zaraz dokończył: -…czy to oni byli winni jego śmierci?

Brązowe oczy znowu spojrzały czujnie, tracąc poprzednią, zmętniałą matowość. Starsza pani nabrała gwałtownie oddechu:

– Jak to “jakieś dziecko”. Chyba nie chcesz powiedzieć, że…

Urwała i przyjrzała, mu się tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Nagle rysy jej twarzy rozluźniły się, zmiękły i spytała łagodnie:

– Ona ci tego nie powiedziała? Nigdy? Nawet wtedy, gdy już byłeś dorosłym mężczyzną?

– Czego? – spytał szeptem, czując, że zaraz usłyszy coś, co dawno powinien był wiedzieć, ba, co zawsze wiedział, choć nie chciał o tym pamiętać. “Muszę stąd wyjść, zanim ona powie coś, co mnie przerazi”, myślał gorączkowo, ale stał nieruchomo, w napięciu.

– Twój brat… Nie pamiętasz twojego brata? A wydawało się, że tak bardzo go kochałeś… – powiedziała stara kobieta.

W pokoju zapanowała cisza i był to ten rodzaj ciszy, gdy wydaje się, że czas staje i nie zamierza dalej płynąć. Adam zaniknął oczy, otworzył je i rozejrzał się po mieszkaniu, w którym tyle razy przebywał sam lub z babcią… i nie tylko z nią… “Był ze mną ktoś jeszcze. Zawsze. Zawsze był”. Znowu zamknął oczy i ukazał mu się niezwykle wyraźny obraz: ojciec i matka wychodzą z domu, aby udać się w swoją ostatnią podróż. Z nimi idzie duży brązowy pies… “Nieprawda. Nie pies…” To jego pamięć przetworzyła to stworzenie w psa. “Po to, by łatwiej zapomnieć…” Kudłaty brązowy pies, ukochany pies. “Brązowe, kręte włosy i puchata brązowa kurtka… Ukochany… mały… niedźwiadek…”

– Adaś… Pamiętasz, prawda? – podpowiadała stara kobieta, ale on już wiedział: jego ośmioletni brat, Adaś. Ukochany braciszek, przezywany niedźwiadkiem. “Był ze mną w tym mieszkaniu, i zawsze mocno trzymałem go za rękę… On tego chciał, a ja to lubiłem…” Adaś, starszy o trzy lata, ale to on, Janek, choć miał tylko lat pięć, był tym mądrzejszym i opiekuńczym bratem. Adaś miał skośne, mongolskie oczy i ufny, bezradny uśmiech. To Adasia uczył, jak wypuszczać z rączki kubek z mlekiem i stawiać na stole, jak mówić całymi zdaniami, wkładać samodzielnie kurtkę i sznurować buciki, układać klocki i robić babki z piasku. To z miłości do Adasia pobił kolegę, który wyzywał jego brata od “przygłupów”, i ugryzł w nogę sąsiadkę, gdy ta, w obronie jedynaka, powiedziała, że “przygłup to przecież niedorozwinięty i dziecko nic złego nie miało na myśli”.

– Adaś jest dorozwinięty, to pani jest przygłup! – krzyczał wówczas, kopiąc nogami, a ojciec zabrał go z klatki schodowej i przemocą zawlókł do mieszkania.

– Uspokój się – powiedział. – My wiemy, że Adaś jest mądry, wrażliwy i dobry. My to wiemy i wystarczy.

W uszach rozbrzmiała mu nagle tak dobrze zapamiętana fraza przekomarzań z bratem, która teraz, po latach, zagrała pełną gamą dźwięków. Ta ich własna symfonia na dwa głosy: nieporadny, bełkotliwy, lecz zawsze zrozumiały (dla niego) głos braciszka, Adasia – i jego własny.

– …aaasio… oć, oć…

– Bawimy się? Adaś?