…więc zanim Myszka stanęła na nogi, Ewa wciąż czytała jej te same dwie pierwsze stronice Księgi. Dziewczynka sapała, pociągała głośno nosem, wydawała różne mruczące, nieartykułowane dźwięki, w których Ewa dopatrywała się oznak zainteresowania lekturą.
Pierwszym słowem, jakie Myszka wypowiedziała – oczywiście o wiele później niż inne dzieci (miała około czterech lat) – nie było “mama”, “tata”, “baba”. Myszka powiedziała “buuu”. Ewa ani przez chwilę nie wątpiła, że naprawdę dziewczynka chciała powiedzieć “Bóg”. Było to możliwe, gdyż słowo to na stronach Księgi odmieniało się przez wszystkie przypadki, a Myszka słyszała je wiele razy na dobę. Doba wciąż przybierała u niej własny rytm, w którym światłość mogła być w nocy, noc zaś w dzień, co początkowo Ewę fizycznie wykańczało, lecz później przywykła.
– Buuuu – powtarzała Myszka, dotykając ścian, mebli, matki i zabawek, którymi nie umiała się bawić. Umiała je tylko niszczyć.
– Tak, Bóg – przytakiwała Ewa.
Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata. Cud nie następował, ale Ewa już przestała się go spodziewać. Za to kształtował się wygląd Myszki tak typowy dla DS: krótki nosek, okrągła twarz, w której uderzały skośne, podpuchnięte oczy pod nawisem grubym powiek, otwarte usta, język wsparty o dolną wargę, nieforemny, spłaszczony tył głowy. Myszka miała też charakterystycznie szeroki i krótki kark, słabo umięśnione nogi i ręce oraz uderzająco krótkie i grube palce u rąk. Cała była gruba, nieforemna, jakby Stwórca pomylił proporcje. Echokardiografia, w zgodzie z większością opisów medycznych, wykazała wadę serca. Laryngolog potwierdził niedrożność nosa, internista przyznał, że Myszka ma kiepski system oddechowy, a wszyscy razem ostrzegli Ewę, że bardzo duży procent osób z zespołem Downa zapada wcześnie na alzheimera, zwłaszcza przy tak dużym stopniu upośledzenia.
– Na alzheimera… – powtórzyła Ewa i nagle uświadomiła sobie, że Adam miał rację. Skoro między zespołem Downa a chorobą Alzheimera występuje jakiś związek, zatem to ona obdarzyła córkę nadprogramowym chromosomem.
– Oczko! – powtórzyła znowu z histerycznym śmiechem. – Tak, to moja osobista wygrana. Adam wiedział, o co mnie oskarża…
Słowa kobiety ze szpitala, Anny – to zdumiewające, niepojęte określenie: Dar Pana – rozbrzmiewały jej czasem w uszach, zwłaszcza wtedy, gdy zabierała Myszkę na zakupy, a dziewczynka miała właśnie biegunkę (przewód pokarmowy dzieci z DS był również słaby) i w najmniej pożądanym momencie, gdy znajdowały się wśród kolorowych towarów, na rajtuzach Myszki rozlewała się burobrązowa, cuchnąca plama. Wszyscy powoli odsuwali się i prawie nie było przypadku, by ktoś nie powiedział głośno:
– Czy musi pani z takim dzieckiem wchodzić do spożywczego?
Te słowa – Dar Pana – przychodziły jej także na myśl, gdy ukośne spojrzenie Myszki wędrowało ku niej ze świadomym zamysłem, na ustach pojawiał się ufny i czuły uśmiech, a chropawy i gruby głos powtarzał: “Maaa…oć…oć…”
A przecież była jeszcze ta nie rozpoznana, niepokojąca ciemna plamka na mózgu. Ewa nie wiedziała, czy właśnie ta plamka jest przyczyną znaczniejszego niż u innych dzieci z DS opóźnienia w rozwoju, czy też jest sprawczynią rzadkich momentów, w których wydaje się, że córka rozumie więcej, niż potrafi okazać.
“Gdyby przyszła na świat wówczas, kiedy byłam na ostatnim roku studiów… Wtedy gdy Adam dopiero rozkręcał firmę i przytrafiła się nam tamta wpadka… Tak to nazwaliśmy: «wpadką». I usunęliśmy tę «wpadkę», wierząc, że jeszcze nie mamy warunków na dziecko… Gdybyśmy jej wtedy nie usunęli, może byłby w niej tylko ten ufny uśmiech i całkiem normalna reszta”, myślała czasem Ewa, lecz zaraz świadomie wyrzucała tę myśl z pamięci. Gdybanie nie miało sensu. A zresztą niemowlę urodzone dziesięć lat temu nie byłoby ulepszoną Myszką, lecz całkowicie innym dzieckiem. “Może właśnie tym wymarzonym przez Adama synem?”, myślała z gorzką ironią.
Pewnego dnia, gdy kartkowała Księgę, przeczytała o matuzalemowym wieku biblijnych praojców i zaczęła się śmiać: Adam spłodził syna, gdy miał 130 lat, 105-letni Set spłodził Enosa, Noe miał lat 500, gdy został ojcem Sema, Chama i Jafeta…
– …a wszyscy urodzili małe mongoły, i to po nich, po praprzodkach wszystkich ludzi, Myszka odziedziczyła dodatkowy chromosom! – krzyknęła na cały dom, a dziewczynka spojrzała na nią poważnym i, jak jej się zdawało, rozumiejącym wzrokiem.
Ewa nie pamiętała dnia, w którym odłożyła Księgę wysoko na półkę – aby nie wpadła w niszczące rączki Myszki – i więcej nie zamierzała po nią sięgać. Za to zdjęła z półki, podniszczony jeszcze w dzieciństwie, wygrzebany na strychu opasły egzemplarz baśni, w tym baśni braci Grimm i Andersena. Najpierw przeglądała go, przypominając sobie przeżycia związane z ulubioną lekturą z dzieciństwa, a potem starannie zaczęła wybierać baśń, którą zamierzała czytać Myszce.
Czerwony Kapturek…? Biegał, skakał i śpiewał, nim dotarł do babci. Myszka tego nie umiała, będzie jej przykro. Królewna Śnieżka… Czy krasnoludki nie są zbyt pokraczne? Może dziewczynka się wystraszy? Śpiąca Królewna… Pewnie jej nie zaciekawi, skoro śpi aż sto lat. Dziewczynka z zapałkami… Na końcu opowieści umiera. Kopciuszek…? Sierotka zostawiona przez ojca, do której przyjdzie dobra wróżka i wszystko cudownie odmieni?
Myszka miała już pięć lat. Wciąż nie chodziła do integracyjnego przedszkola, ponieważ nadal zdarzało się jej nie zawołać w porę i na rajtkach rozlewała się nagle bura plama. Ewa potrafiła wtedy zakląć, brutalnie i głośno, tak że trwożliwie dygotały ściany w tym eleganckim niegdyś domu. (Z zewnątrz wciąż był reprezentacyjny, “prawie rezydencja”, myślała z ironią; wewnątrz wszędzie widać było ślady niszczącej działalności Myszki i poddania się Ewy; na jasnych obiciach mebli przybywały nowe plamy z kakao, nutelli lub “nagłych przypadków” dziewczynki, Ewa zaś nie czyściła ich zbyt skrupulatnie, wiedząc, że i tak pojawią się nowe. Gdyby przewidziała narodziny takiego dziecka, obiłaby meble ciemnymi pokrowcami, zrobiłaby podłogi z łatwo myjących się kafelków, a ściany pomalowała na brązowo). Wciąż odwlekała decyzję o wysłaniu Myszki do przedszkola. To nie było typowe dziecko z DS – to było inne dziecko. Nie miała odwagi powiedzieć wprost, że gorsze.
Przerażeniem napełniała Ewę myśl o szkole. Dzieci z DS chodziły do szkół specjalnych, mimo że powstawały już pierwsze szkoły integracyjne. Ewa bała się i jednej – raz na zawsze bowiem sytuowała ona Myszkę w kręgu dzieci skrajnie niedorozwiniętych – i drugiej, która, jej zdaniem, miała zmusić normalne dzieci do tolerowania “innych”. Sprawnych inaczej, jak powtarzała sobie z ironią.
– A może te normalne wcale tego nie chcą? – myślała. – Ja bym na ich miejscu nie chciała…
Spoglądała na córkę i powtarzała z gniewną szczerością: Nie, nie chciałabym mieć w szkole takiej koleżanki… W ten sposób obie – Ewa i Myszka – skręciły do Zaułku Dla Niechcianych, z którego trudno było wyjść.
Wertując równie grubą jak Biblia księgę z baśniami (już odkryła, że księgi jednak są dwie; wszystkie pozostałe to “zwykłe książki”) – zdecydowała się na Kopciuszka. Opowieść o upośledzonej przez życie, pozbawionej matki i ojca dziewczynce wydawała się pasować do nich. Ona także wyobrażała sobie niekiedy, że jest złą macochą: wtedy gdy nie wytrzymywała nerwowo i potrząsała brutalnie Myszką, chcąc wydobyć z niej artykułowane zdanie lub choćby dwa słowa; albo gdy Myszka, choć mozolnie uczyła się “porządku”, znów zawołała za późno i nie zdążyły dobiec do łazienki. Zdarzało się jej także trzepnąć dziewczynkę, gdy bezmyślnie – lub w przypływie agresji – niszczyła książki, zabawki, tłukła filiżanki i kubki (“…dzieci z DS bywają bardziej agresywne niż normalne”…).
“Tak, jestem macochą”, myślała wtedy, patrząc na wybuchy spontanicznego gniewu lub namiętnej rozpaczy córki.
Myszka, którą długo i cierpliwie uczyła, jak wypuszczać z ręki kubek z mlekiem i stawiać na stole, wydawała się jej podobna do Kopciuszka siedzącego w ciemnej kuchni i mozolnie oddzielającego groch od maku.
– …ale do nas nigdy nie przyjdzie dobra wróżka – powiedziała głośno i otworzyła księgę z baśniami.