– Zrozumiałam – powiedziała – po pewnym czasie zrozumiałam, dlaczego nie możemy oglądać telewizji, słuchać radia, grać w domino i inne gry towarzyskie, to po pewnym czasie zrozumiałam, ale tego, że telefon jest wyłączany po 21-00, nie rozumiem.
– Telefon jest wyłączany po 21-00 dla dobra pacjentów – na bezwiednie nauczycielską tonację głosu Fanny Kapelmeister siostra Viola odpowiedziała świadomie wzmożoną tonacją siostry przełożonej – niektórzy z pacjentów chcą już wtedy spać, inni chcą jeszcze w ciszy popracować, popisać.
– O jakiej ciszy siostra przełożona mówi – Fanny Kapelmeister znów uległa przeistoczeniu, tym razem z pacjentki-petentki przepoczwarzyła się w carycę-orlicę – o jakiej ciszy siostra przełożona mówi i o jakim spaniu, skoro o 22-00 zaczyna się sprzątanie korytarza, czemu towarzyszy łomot, a o 22-30 wszyscy idziemy z osobistymi ustnikami do dyżurki, by dmuchać w alkomat, o jakiej ciszy.
Fanny Kapelmeister nagle zamilkła i zesztywniała, przez chwilę wyglądało to na klasyczną zapowiedź ataku padaczki, ale nie, Fanny osłupiała i zamilkła, ponieważ nagle zrozumiała absolutne sedno swego losu. Co czuje człowiek, który z osobistym ustnikiem w ręku stoi każdego wieczoru w kilkudziesięcioosobowej kolejce do alkomatu? Co czuje? Nic specjalnego nie czuje, zwłaszcza jak nic wcześniej nie wypił, nic specjalnego nie czuje, chyba, że coś wypił – wtedy czuje strach. Tak, ale co czuje człowiek, który nagle uświadamia sobie, iż każdego wieczoru stoi w kilkudziesięcioosobowej kolejce deliryków kolejno podchodzących i dmuchających w alkomat? Otóż taki człowiek – tak jak Fanny Kapelmeister – może wpaść w osłupienie, może się w słup soli obrócić. Czaszkę Fanny wypełniał tłum deliryków. Karnie stali jeden za drugim i dmuchali w alkomat z taką siłą, że zdawali się z jej głowy wyganiać wszystkie myśli. Fanny milczała i powoli siadała, choć więcej w tym siadaniu było bezwolnego osuwania się na krzesło niż siadania. Równocześnie, niczym druga szala niewidzialnej wagi, w miarę opadania Fanny podnosił się z przeciwnej strony stołu terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol.
Fanny Kapelmeister zamilkła jakby raz jeszcze tym razem w kamień się obróciła. Może chciała coś jeszcze dodać, może chciała powiedzieć, jak ważna może być dla deliryka choćby minutę trwająca rozmowa telefoniczna, może chciała się powołać na odpowiedni paragraf z karty praw pacjenta, może chciała przypomnieć coś, co mogłoby być pointą tego rozdziału, że mianowicie jedyny dostępny delirykom na oddziale automat działa na od lat nieosiągalne żetony, w związku z czym i tak prawie nikt z niego nie korzysta, może miała jakieś inne argumenty, ale raczej nie, a nawet z całą pewnością nie. Niczego w jej głowie nie było poza tłumem deliryków stojących w kolejce do alkomatu.
Fanny jasno widziała stojące w tej kolejce widmo samej siebie i pomyślała, że człowiek, którego wieczornym obrzędem staje się dmuchanie w alkomat, być może istotnie nie powinien mieć innych praw poza prawem do wieczornego dmuchania w alkomat. Tymczasem terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol wstał z miejsca na dobre i rzekł bardzo cicho:
– Wedle regulaminu telefon powinien być dostępny dla was, deliryków, pomiędzy 7-00 a 21-00. Tak było i tak będzie, albo i nie będzie, bo widzę, że trzeba rozważyć możliwość całkowitej likwidacji telefonu na oddziale. Przecież tu nie chodzi – skłonił się lekko w stronę siostry Violi – przecież tu nie chodzi o ciszę w jej, że tak powiem, słyszalnym czy niesłyszalnym aspekcie. Wy macie się wyciszyć wewnętrznie, macie się ukoić. Macie ukołysać wasze skołatane nerwy nie do snu, lecz do spokojnego życia w przyszłości. A wszystko, co przychodzi z tamtego świata, nawet telefon, może was rozdrażnić. Telefon, powiedziałbym, zwłaszcza telefon może człowieka rozdrażnić, sam wiem, jak drażniące bywają niektóre telefony. Więc, jak powiadam: od 7-00 do 21-00. Potem cisza nocna, słuchawka odwieszona, praca nad sobą, wyciszanie się. Nieskończone, wiodące do absolutnie doskonałego wyciszenia wyciszanie się. Tak, wyciszcie się, wyciszcie, bo jeśli się nie wyciszycie, ja, alkohol – terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol dalej mówił bardzo cicho, ale szeroko rozłożył ramiona, by nadać sobie smoczy pozór – jeśli się nie wyciszycie, ja, alkohol, was zmiażdżę.
Wyciszenie się było celem naszego życia, naszą modlitwą i naszym Bogiem (ewentualnie w miejscowym narzeczu: siłą wyższą, jakkolwiek ją pojmujemy). Wyciszenie było naszą Ziemią Obiecaną, do której pod przewodnictwem terapeuty Mojżesza alias Ja Alkohol wiodły nas terapeutki. Doktor Granada prowadził z nami filozoficzne dysputy o życiu i śmierci, siostra Viola i inne siostry czyniły to, co czynią siostry: aplikowały kroplówki, zastrzyki i witaminy, środki kojące, zestawy do cna z mdłego ciała wypłukanych minerałów, terapeutki zaś wiodły nas do Ziemi Obiecanej wyciszenia. Wszystkie terapeutki same były od dawna niezwykle wyciszone, były profesjonalnie wyciszone, były wirtuozkami wyciszenia. Wystarczał im jeden rzut oka, by rozpoznać stopień naszego wyciszenia, by co do milimetra określić drogę, która jeszcze dzieli nas od Ziemi Obiecanej absolutnego wyciszenia. A już terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol (na pierwszą część imienia zasługuje z racji przywództwa, nie z racji wyznania) był przenikliwy do granic boskości. Terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol niechybnie spotkał się na szczycie góry z Bogiem wyciszenia i Wszechmocny przekazał mu całą wiedzę na temat wyciszenia. Terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol spoglądał na człowieka niedostatecznie wyciszonego i mówił niedostatecznie wyciszonemu człowiekowi: człowieku, wycisz się! I człowiek natychmiast się wyciszał.
Pamiętam jak dziś, dokładnie co do dnia, moje spotkanie oko w oko z terapeutą Mojżeszem alias Ja Alkohol. Było to dokładnie w czwartek 6 lipca roku 2000. Pamiętam dokładnie, ponieważ akurat tego dnia pisałem pierwsze akapity dziennika uczuć Najbardziej Poszukiwanego Terrorysty Świata, w cywilu – kierowcy jeżdżących na Wschód tirów z owocami. Najbardziej Poszukiwany Terrorysta Świata nader pobieżnie opowiedział mi historię swego życia, mówił nieskładnie i niepodobna było słuchać go z uwagą, o dyktowaniu, nawet o podświadomym dyktowaniu, nie było w tym wypadku mowy, o pisaniu własnym tym bardziej. Wzdragałem się przed całkowitym, nie tylko mechanicznym, ale i duchowym pisaniem za niego, nie chciałem się wcielać w postać narratora – kierowcy jeżdżących na Wschód tirów z owocami. Wzdragałem się, ale Najbardziej Poszukiwany Terrorysta Świata zaoferował mi flakonik wody kolońskiej Polo Sport i nie oparłem się pokusie. Wszelakie wody kolońskie i dezodoranty były na oddziale deliryków surowo zakazane, mnie zaś w trakcie kolejnego pobytu udręczała obsesja, że całe ciało moje i cały mój kosztowny dres przeniknięty jest zapachem obłąkańczych piżam.
Wokół oddziału deliryków wznosiły się ceglane, otoczone bujnymi dzikimi ogrodami domy obłąkanych. W samo południe ogrody zapełniały się gwarnymi tłumami odzianych w pasiaste piżamy schizofreników i samobójców, gęste i żółtawe jak szare mydło chmury zapachu ich biało-niebieskich piżam i mącznych ciał płynęły nad ogrodami; nie mogłem pozbyć się myśli, iż jeden z tych obłoków ogarnął mnie i opasał.