Nocami wszakże jego bezradne ciało nie było w stanie przybrać jakiejkolwiek pozy, wymyte do czysta z magnezu mięśnie nóg i ramion kurczyły się spazmatycznie. Choć kamiennie uśpiony potężnymi dawkami hemineuryny – budziłem się raptownie. Kolumb Odkrywca podrygiwał na łóżku w sposób całkowicie pozbawiony stylu, jeśli był w tym dygocie jakiś styl, był to styl przedśmiertny. Byłem pewien, że umiera, tak to w każdym razie wyglądało, a nawet wyglądało to gorzej, podrygi przedśmiertne muszą być łagodniejsze.
Wzywałem lekarza i pielęgniarkę, siostra Viola wstrzykiwała magnez, wszelkie minerały, podawała witaminy i środki kojące, doktor Granada pochylał się nad daremnie usiłującym powściągnąć własne roztrzęsienie Kolumbem Odkrywcą.
– Jak się pan czuje, panie profesorze?
Kolumb Odkrywca na trzeźwo, w cywilu, poza pijackim wcieleniem, poza alkoholowym poborem, poza wódczanym powołaniem (ach, jakże kunsztowne piramidy fenomenalnych trunkowych metafor możesz tu wznosić, mój uzależniony języku!). Kolumb Odkrywca w życiu codziennym był profesorem nauk społecznych. Przebył wszystkie szczeble kariery uniwersyteckiej, przez szereg lat wykładał za granicą, mówił zachodnimi językami i z pełną odpowiedzialnością światłego uczonego i z całą pryncypialnością człowieka latami przemawiającego ex cathedra twierdził, iż nie ma najmniejszych problemów z piciem.
– Jak się pan czuje, panie profesorze?
– Doskonale, doskonale – mamrotał Kolumb Odkrywca – doskonale, nic mi nie jest, chwila słabości.
– A jak pan sądzi, skąd ta chwila słabości, z czym pan to wiąże?
– Doprawdy nie mam zielonego pojęcia, może przepracowanie, przemęczenie, miałem ostatnio tyle zajęć.
Wciąż jeszcze zaspana, wyrwana z płytkiego dyżurnego snu, choć już lodowato i profesjonalnie sprawna, siostra Viola dalej miała w sobie powabność przed chwilą rozbudzonej kobiety; niezauważalna aura uśmiechu, a może odrazy przemknęła przez jej fantastyczne kości policzkowe.
– A czy nie sądzi pan, panie profesorze – w głosie doktora Granady nie było cienia ironii czy dwuznaczności – czy nie sądzi pan, panie profesorze, że stan pański wolno by było wiązać z niejakim, by tak rzec, nadużywaniem przez pana alkoholu?
– W żadnym wypadku, to absolutnie wykluczone, ja prawie w ogóle nie piję, niekiedy przy specjalnych okazjach jakiś toast czy szklanka dobrego piwa do obiadu.
– W każdym razie, jak rozumiem – z wolna na jasnych niebiosach głosu doktora Granady poczynały gromadzić się ciemniejące obłoki – jak rozumiem, pański pobyt w szpitalu, pańskie złe samopoczucie nie jest w żadnej mierze związane z alkoholem?
– W żadnej mierze – skwapliwie potwierdzał Kolumb Odkrywca, mówił już jednak mniej zdecydowanym głosem – w żadnej mierze – powtarzał z rzekomym namysłem, czynił pauzę, usiłował rysami twarzy imitować nieoczekiwany namysł – chociaż, chociaż przypominam sobie – jego ciało z wolna wyzwalało się z dygotu i w całej postaci coraz wyraźniej zarysowywała się ewentualna gotowość do niewielkich ustępstw.
– Co mianowicie przypomina pan sobie, panie profesorze?
– Tak, przypominam sobie, że być może istotnie na ostatniej uroczystości rodzinnej wypiłem o jeden kieliszek za dużo.
– Pańska diagnoza poraża mnie swą trafnością – mówił spokojnie doktor Granada i natychmiast wybuchał furiackim rykiem: – o jeden kieliszek za dużo! On wypił o jeden kieliszek za dużo! Chodzące wiadro spirytusu wypiło o jeden kieliszek za dużo! Przyznał, iż być może nieco przesadził!
Siostra Viola wprawnym, wyćwiczonym na tysiącach pobudzonych pacjentów gestem jedną ręką brała doktora pod ramię, drugą obejmowała w pasie i prowadziła w kierunku drzwi, on zaś dalej darł się jak opętany:
– Kieliszek za dużo wypił! Niesłychana sensacja! Odkrycie Ameryki! Amerykę odkrył! Krzysztof Kolumb, Odkrywca!
9. Zasady nieuchwytności.
Nie drażniła mnie pijacka obłuda Kolumba Odkrywcy, nie można szczerze pić bez obłudy, usta muszą przeczyć trunkowi, co właśnie przeszedł przez gardło. Pan Bóg niechybnie dla ulżenia pijakom nie wypisał na kamiennych tablicach przykazania: nie kłam. Słowo musi przeczyć nałogowi. Kłamstwo w plemieniu deliryków jest honorem – prawda wpierw jest nietaktem, później zniewagą, na końcu rozpaczą. Jeśli prawdziwie pijesz, musisz wszem wobec ogłaszać, że nie pijesz, jeśli przyznajesz się, że pijesz, to znaczy, że nie pijesz prawdziwie. Prawdziwe straceńcze picie musi być zakryte, kto je odkrywa, kapituluje, przyznaje się do bezradności, pozostaje mu płacz, zgrzytanie zębów i mityngi AA.
Ilekroć wam powiem, że przestałem pić, że nie piję, że po dziesięcioleciach wytrzeźwiałem na dobre, że odzyskałem poczucie czasu, że tygodniami dochodziłem do siebie w lodowatym domu w górach – tylekroć z całym spokojem możecie nie wierzyć. Prawdę powiedziawszy – nie wierzcie ani jednemu mojemu słowu. Słowo jest moją używką, moim narkotykiem, rozsmakowałem się w przedawkowywaniu. Język jest moim drugim, co mówię, drugim, język jest moim pierwszym nałogiem.
Bez względu na to, czy mówię trzeźwy, czy mówię pijany, czy mówię, że od zaranka do wieczora popijałem brzoskwiniówkę, czy mówię, że od stu szesnastu dni nie miałem kropli w ustach, bez względu na to, co mówię, jestem w swym mówieniu nawet dla samego siebie nieuchwytny. Tak jak i w swym piciu jestem dla samego siebie i dla całego świata nieuchwytny.
Ileż to razy – dajmy na to – kroczyłem trzeźwy jak anioł ulicą Szewską i ileż to razy nie uszedłem dwudziestu kroków, nie minęło dwadzieścia sekund, szesnaście zaledwie kroków uczyniłem, szesnaście sekund przeszło, wkroczyłem na Rynek i w okamgnieniu, wkroczywszy na Rynek, wpierw sam uczłowieczałem swe anielstwo, następnie zaś człowieczeństwo moje samo z siebie ulegało błyskawicznemu zezwierzęceniu, w okamgnieniu, wkroczywszy na Rynek, pijany byłem jak zwierzę. Co się stało? Srebrna wieżyczka duszy mojej poszła w rozsypkę? Czarny wiatr powiał i wepchnął mnie do czeluści i usadził na wysokim stołku? Co się stało? Nie wiem. Nie uchwyciłem swego niepicia na Szewskiej, ani nie uchwyciłem swego picia na Rynku.
Jestem księciem nieuchwytności. Kiedy mówię, że nie piję, z całą pewnością nie jest to prawda, ale kiedy mówię, że piję, też mogę łgać jak najęty. Nie wierzcie, nie wierzcie. Pijakowi wstyd pić, ale pijakowi jeszcze gorszy wstyd: nie pić. Jakiż to pijak, co nie pije? Marny. A jakiż lepszy: marny czy nie marny? Co wyżej stoi: marność czy niemarność? A poza tym – kiedy się dopełni pijackie fatum, rzeczą nie tylko daremną, ale i nietaktowną, a nawet haniebną jest przezwyciężanie pijackiego fatum.
Przodownik Pracy Socjalistycznej, sędziwy wytapiacz z huty im. Sendzimira (dawniej Lenina), gdy za którymś pobytem na oddziale deliryków pojął wreszcie własną bezradność, gdy pojął, iż dopełniło się pijackie fatum i zamknęło nad nim jak piaszczyste wzgórze nad zbiorową mogiłą – osłupiał i całymi dniami stał pod męską toaletą (łzy nieprzerwanie płynęły po zarosłych siwą szczeciną policzkach), stał niczym posąg osłupienia pod kiblem i powtarzał wkoło:
– Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić?
I stałby tak nieszczęśnik aż do dnia sądnego, stałby tak aż do dnia wypisania z oddziału deliryków, stałby tak i szlochał, gdyby doktor Granada o pewnej wyjątkowo rozpaczliwej godzinie nie wezwał go wreszcie do siebie, nie posadził w fotelu i nie przemówił doń w te mniej więcej słowa:
– Niebawem wyjdzie pan stąd, panie Przodowniku, i jeśli uda się panu po wyjściu nie pić, niech pan nie pije, niech pan z całych sił nie pije, ale niech pan wszem wobec i każdemu z osobna oznajmia, że pan pije. W ten sposób uniknie pan wielu zachęcających do picia stresów, uniknie pan licznych boleści, przykrości i nieprzyjemności, a nawet zgorszenia. Uniknie pan pełnych rozczarowania i złowieszczego wyczekiwania spojrzeń. Ciężko pan, panie Przodowniku, zapracował na swą pijacką zasługę i teraz będzie lepiej i dla pana, i dla pańskiego nadwątlonego zdrowia, jeśli nie będzie pan nadmiernie komplikował własnego wizerunku. Wszedł pan w nasze progi jako pijak i dla pańskiego komfortu psychicznego, i dla świętego spokoju pańskich najszczerszych przyjaciół wyjdzie pan stąd rzekomo jako ten sam pijak, w istocie w pijackim jedynie przebraniu. Niech pan nie pije i niech pan twierdzi wprost, albo daje do zrozumienia za pomocą niewyszukanych sugestii, że pan pije. Jak najdłużej i jak najusilniej niech pan kłamie, że pan pije, zwłaszcza że prędzej czy później i tak się pan napije.