– Nie martw się, Jurusiu, nie martw się, jeszcze znajdą lekarstwo na naszą chorobę. Na fujarę znaleźli.
– Jeśli po paru zaledwie tygodniach absolwenci tej uczelni są w stanie przejść od niemoty i otępienia do klarownego formułowania aż tak strzelistych fraz, to ja – szepce do siebie w zachwycie Krzysztof Kolumb Odkrywca – to ja od dziś w rubryce wykształcenie gotów jestem wpisywać dwa ukończone wydziały: filozoficzny i deliryczny.
Albo Król Cukru. Mało o nim piszę, bo mało go lubię. Ale i on ma pewną wzruszającą cechę: wrażliwy jest mianowicie na piękno przyrody i los bezdomnych zwierząt. Cała armia deliryków jest prawie bez wyjątku czuła na piękno przyrody i los bezdomnych zwierząt. o zmierzchu na polach widać błądzące cienie – delirycy zbierają kwiaty polne. Porażone polineuropatią nogi wiodą ich na parujące łąki pomiędzy domami obłąkanych. Bujne bukiety stoją na stolikach nocnych, zapach chabrów, rumianku, mimozy wypełnia oddział niczym gaz łzawiący. Uduszeni szlochem, zapachem – śpią. w domach obłąkanych całą noc płoną pomarańczowe światła, pod murami słychać kocią gadaninę. Niezliczonym kotom dobrze się powodzi w lecznicy paranoików. Niepodobna wyjrzeć przez zakratowane albo niezakratowane okno, by nie ujrzeć zmierzającej z pawilonu do pawilonu, z sądówki na neurologię kociej watahy. Kotów jest tu więcej niż deliryków, schizofreników i samobójców razem wziętych. i w głębi twardej duszy Króla Cukru jest wielka miłość do kotów. Król Cukru ukradkiem każdego wieczora pakuje w strzęp “Gazety Wyborczej” mizerne resztki szpitalnego żarcia i chyłkiem zmierza w stronę oddziału dziennego. Naprzeciw, zza ceglanego muru, wychodzi prawie całkiem czarny kot Księżulo, prawie całkowicie jest czarny, jedynie pod szyją bieleje mu zarys, faktycznie, jakby koloratki. Na pytanie, czy Król Cukru i Księżulo pozostają w serdecznej zażyłości, odpowiedź nie jest jasna, a dlatego nie jest jasna, że dla dobra Króla Cukru nie chce być przecząca.
Księżulo zjada resztki lodowatych parówek albo kiełbasy zwyczajnej, bez zapału obwąchuje niedogotowany strzęp kurczaka i na chwilę, jakby przez roztargnienie, pozwala się Królowi Cukru wziąć na ręce. Zza mętnych szyb znieruchomiali niczym nieboszczycy pacjenci neurologii patrzą na zwalistego mężczyznę w szmaragdowym dresie, który głaszcze i tuli zwierzę, twarz przyciska do czarnego futra i płacze, łzy spływają po smolistej sierści. Niewesołe rzeczy przypominają się Królowi Cukru, zmarnowane życie, przepadłe zabawy, stracone kobiety. Kiedy Król Cukru ostatni raz w życiu brał na ręce kota? Za okupacji? Za Stalina? Później chyba nie.
Rytualna scena karmienia i płaczu powtarza się każdego wieczora. Od paru dni już się wszakże nie powtarza. Księżulo zniknął, o ustalonej porze nie wychodzi zza ceglanego muru. Król Cukru obszedł cały obszar, wszystkie pawilony, przez ciemny las dotarł nawet nad Utratę, Księżula ani widu, ani słychu.
Nie mamy śmiałości, by wprost się nabijać z dziecięcej rozpaczy Króla Cukru, ślemy mu jednak faryzejsko-porozumiewawcze spojrzenia, on omiata nas martwymi jak kamyki w Utracie źrenicami i krzyczy:
– Co kot! Co kot! Co kot będzie na człowieka patrzył, jak on tu wszędzie na boku dziwki ma! Kot sobie sam konia nie zwali, i to jest rozumowanie nie do pobicia!
Nie przepadam za Królem Cukru, ale przyznaję: różnica między mną a nim jest niewielka. Różnica między mną a Szymonem Sama Dobroć jest zasadnicza. Szymon ucieka.
Z punktu widzenia dalszego picia gorzkiej żołądkowej rozumowanie Szymona jest nie do pobicia. Gdyby Szymon ukończył fakultet deliryków, gdyby pilnie uczęszczał na wykłady i konwersatoria, gdyby sumiennie prowadził dziennik uczuć, pisał wszystkie konfesje i wypracowania, gdyby wytrwał – byłoby mu znacznie trudniej pić niż po ucieczce. Po ucieczce z fakultetu deliryków pić nie tylko łatwiej, po ucieczce picie to jest wyższa konieczność – a z jakiegoż powodu w końcu się ucieka? z powodu konieczności wyższej.
Skończyć zaś fakultet deliryków i dalej pić – jakoś nietaktownie. Co ludzie powiedzą? Taki a taki, powiedzą, na fakultecie deliryków był i po skończeniu fakultetu dalej pije, on już trupem jest. Ludzie zresztą jak ludzie, ludzie mnie nieraz jako trupa cuchnącego widywali i ja trup przeżyłem, i oni przeżyli. Ludzie jak ludzie, ale co by powiedziały widma, które od lat przywoływałem piciem kolejnych butelek gorzkiej żołądkowej? Co by one powiedziały, otaczając mnie ciasnym kręgiem? Co by powiedział zielonoskrzydły anioł o posturze zapaśnika? Co by powiedział mój dziadek, Stary Kubica? Co by powiedział pachnący korzenną wodą kolońską rzekomy kolega ze szkółki niedzielnej?
Poczułem, jak przechodzą mnie fale zimna i gorąca, oparłem czoło o zaciągniętą szronem szybę i ujrzałem, jak pod porosłą świńską szczeciną skórą pulsują rakowate trzewia.
– Zbieraj się, uciekaj, uciekaj czym prędzej – głos miał bardzo podobny do głosu rzekomego Cieślara Józefa, ta sama przyjazna tonacja domowego lekarza, barwa trochę inna, piskliwsza, ale mówił przyjaźnie. Słuchałem go i nie czułem zimna.
– Zbieraj się, uciekaj, przecież możesz w każdej chwili pojechać gdzie oczy poniosą.
– Ja zostaję. Szymon Sama Dobroć ucieka.
– Dobre, bardzo dobre – chyba spazmatycznie zachichotał – ja zostaję, on odchodzi. Mówisz, jak nie przymierzając członek biura politycznego: towarzyszu, nasza sprawa przegrała. Wy odchodzicie – ja zostaję.
– Ani słowa o upadłym systemie. Chce mi się rzygać zarówno na stary system, jak i na wszelkie rozważania o starym systemie.
– Ani słowa o starym systemie… Dobre, a nawet jeszcze lepsze. Ani słowa o starym systemie, bo ty po prostu nie potrafisz powiedzieć nic sensownego o starym systemie. Stać cię jedynie na niewydarzone dowcipy, jakoby “Solidarność” zabrała ci jakąś cycatkę w żółtej sukience.
– Owszem, “Solidarność” zabrała mi pewną – jak powiadasz – cycatkę w żółtej sukience, za co zresztą jestem obecnie głęboko wdzięczny temu związkowi zawodowemu.
– Ta sprawa jest nam znana. Eufemistycznie mówiąc: obecnie miejsce żółtej sukienki zajęła czarna bluzka… Dobrze mówię?
– Gówno cię to obchodzi.
– Żółta sukienka i inny wszeteczny przyodziewek istotnie obchodzi mnie tyle co nic. Ale czarna bluzka mnie obchodzi, czarna bluzka bardzo mnie obchodzi, czarna bluzka obchodzi mnie prawie tak, jak ciebie obchodzi Związek Zawodowy “Solidarność” – czuję do niej wdzięczność.
– Ty? Do niej? Ty do niej czujesz wdzięczność? Za co jeśli wolno spytać?
– Za to, ze wytrzeźwiałeś. Przecież wytrzeźwiałeś dla niej… a jak nie dla niej, to i tak jej zasługa dla twojego trzeźwienia jest pierwsza. Pięknie, definitywnie i w fantastycznym stylu wytrzeźwiałeś. Trzeźwiałeś tak, jakby Louis Figo prowadził piłkę. Jesteś absolutnie trzeźwy i wreszcie, wreszcie można z tobą negocjować.
– Co niby można ze mną negocjować?
– Jak to co? Dalsze picie. Twoje dalsze picie, to jest obecnie gra warta czarnej świeczki.
– Obawiam się, że dla mnie szkoda zachodu. Zdaję sobie sprawę, że polecanie waszej uwadze moich towarzyszy broni jest, jeśli nie niestosowne, to zbrodnicze, ale tu na miejscu bez trudu znajdziesz kilku – jakby powiedział doktor Granada – orłów gotowych do dalszego fantomowego lotu.