Kiedy się zatem myśli choćby tylko pojedynczymi, prostymi i nierozwiniętymi, ale jednak całymi zdaniami, to przecież i tak niepodobna nieustannie myśleć o drobiazgach, o tym, gdzie się położyło klucze. Klucze muszą być na swoim miejscu. Być może nieustanne układanie zdań o zaginionych kluczach to byłaby frapująca literatura dla wybranych, ale frapującą literaturę dla wybranych trzeba miarkować. Klucze muszą być na swoim miejscu. Klucze muszą być na swoim miejscu? Boże mój, Boże mój, który czynisz dla mnie wszystko, Boże mój, czyż ja po to układam ten traktat mojej rozpaczy? Czyż ja po to mitrężę godziny z piórem w garści? Po to, by mój wydelikacony mózg odkrył newtonowską prawdę, iż klucze muszą być na swoim miejscu? Dla takiej prawdy ja przegrałem życie? Dla takiej prawdy trzęsą mi się ręce i jeży wątroba? Dla takiej prawdy zstąpiłem na dno czeluści? z drugiej jednak strony klucze muszą być na swoim miejscu. Gdyby Asia Katastrofa kładła klucze na swoim miejscu, kochałbym ją, byłaby miłością mego życia, miłością schyłku mego życia, bylibyśmy razem.
Asia Katastrofa była piękna, mądra i wysoka. Same zalety. Poza tym, co dla mnie ma znaczenie pierwszorzędne, pierwszorzędnie się ubierała i używała pierwszorzędnych kosmetyków. Ale Asia Katastrofa wchodziła do mieszkania i pyk płaszczyk, pyk buciki, pyk torebka. Po kwadransie działania Asi na moim terytorium (terytorium zamieszkane przez nią – panieński pokój w podmiejskiej posiadłości – jest nie do opisania), na moim terytorium zaczynała się… Chciałem w pierwszym odruchu napisać: apokalipsa, ale nie, po pierwsze: zabrzmiałoby to jak na mój gust zanadto dowcipnie – apokalipsa po przejściu katastrofy, po drugie nie byłaby to prawda, nie zaczynała się apokalipsa, zaczynał się karnawał, stokroć zresztą przykrzejszy od apokalipsy, po apokalipsie zapewne nie byłoby co sprzątać, po przejściu Asi Katastrofy ja i należące do mnie przedmioty dochodziliśmy do siebie długo.
Pyk szalik, pyk apaszka, pyk filiżanka, pyk bluzka, pyk gazeta, pyk książka, pyk spódnica – Asia – tłumaczyłem cierpliwie – wolność nie polega na zostawianiu wizytowych czółenek na środku pokoju.
Gdyby jeszcze ten rozgardiasz był wyłącznym znakiem żarłocznej zmysłowości – pół biedy. Nasze wygłodniałe ciała rzucają się na siebie, zdzierają garderobę i jak na miłosnym francuskim albo amerykańskim filmie leżące na bujnym szmaragdowym dywanie czółenka, sukienka, rajstopy, koszula, czarne dżinsy, koronkowe figi i bokserskie spodenki wytyczają ścieżkę wiodącą do hollywoodzkiego łóżka. Asia wszakże czyniła wokół siebie zamęt nie tylko w drodze do łóżka, akurat w drodze do łóżka czyniła (czyniliśmy) zamęt mniejszy, nasza zmysłowość była żarłoczna, ale oboje znaliśmy zasady kunsztu i celem wzmożenia zmysłowości miarkowaliśmy jej żarłoczność – pierwsza zasada żadnego pośpiechu Tak czy tak przez całą dobę, czyli przez całą wieczność, wizytowe czółenka na środku pokoju a także klamra do włosów, popielniczka, zabytkowa butelka na mleko, cienkopis, szampon Palmoive, wczorajsza “Gazeta Wyborcza”, wilgotny ręcznik, opakowanie po czekoladzie Milka, opakowanie po chipsach, opakowania po wszystkim, wszystko.
Ach, Asia Katastrofa nie była w ciemię bita i doskonale wiedziała, ze wolność nie polega na zostawianiu wizytowych czółenek na środku pokoju, z Asią o pojęciu wolności, a także o innych pojęciach można było długo i ciekawie mówić. Asia studiowała ekonomię oraz sztuki piękne. Asia pochodziła z bardzo dobrego domu. Ojciec, dyrektor elitarnego gimnazjum, z wykształcenia historyk, a także, jak się po upadku komuny okazało, właściciel kamienic oraz areałów, matka, dentystka z wieloletnią praktyką i gabinetem w centrum starego miasta, dystyngowana, zadbana, dławiąco kusząca w swojej przejrzałości.
Nie miałem czystego sumienia podczas jednego jedynego niedzielnego obiadu w podmiejskiej rezydencji państwa Katastrofów. Co mówię nie miałem czystego sumienia, miałem bardzo nieczyste sumienie, byłem jak wieprz nieczysty i byłem jak wilk głodny. Pochłaniałem dania z wilczym apetytem i wilczo się gapiłem na moją przyszłą niedoszłą teściową, miała na sobie żółtą zwiewną suknię, a żółte suknie – zawsze mnie druzgoczą. Jadłem rosół z kołdunami, galaretkę z cielęcych ozorków, pieczeń cielęcą na dziko, sałatkę owocową, lody, jadłem i deptałem gardło rodzącej się we mnie wyuzdanej pieśni. Byłem wtedy w fantastycznej formie, nie piłem w ogóle, nie piłem niczego poza niegazowaną wodą mineralną (za komuny nie było niegazowanej wody mineralnej), nie wypiłem ani kropli wina przy obiedzie, nie wypiłem naparstka likieru przy deserze, w podanym do kawy koniaku nawet warg nie zanurzyłem, po południu, rzecz prosta, również nie wypiłem proponowanej przez pana domu szklaneczki Jacka Danielsa. W ogóle nie piłem i w najmniejszej mierze nie trapiło mnie niepicie, byłem w świetnej formie, słuchałem, mówiłem, miarkowałem rozwijającą się w mojej głowie detaliczną fabułę pornograficznej noweli o matce i córce zaznawanych naraz, miarkowałem ją nie na tyle, by zgasła zupełnie, miarkowałem ją, by nie górowała, lecz w tle moich doznań tliła się jedynie. Brałem żywy udział w rozmowie i ze szczerym zaciekawieniem słuchałem wyznań gospodarzy tyczących ich, skądinąd rozległych, zainteresowań literackich. Pan Katastrofa – literatura niemieckojęzyczna ze szczególnym uwzględnieniem dwudziestowiecznych Austriaków, pani Katastrofowa – literatura latynoska bez szczególnych uwzględnień, Asia – literatura rosyjska i amerykańska ze szczególnym uwzględnieniem Vladimira Nabokova. Słuchałem, mówiłem, jeśli idzie o Nabokova, to dałem brawurową w mojej sytuacji myśl, iż był to pisarz, którego piekielna, ciemna dociekliwość i finezyjne władanie lodowatą formą idealnie predestynowały do napisania powieściowego studium nałogu, niestety – dodałem z erudycyjną frywolnością – pogłoski o głębokim alkoholizmie pisarza okazały się nieprawdziwe. Słuchałem, mówiłem, zwierzałem się z moich upodobań literackich, a potem o szarej godzinie byłem w panieńskim pokoju Asi.
– Widzisz, jak pięknie wysprzątałam – szeptała Asia – dla ciebie, dla ciebie zrobiłam porządek.
Istotnie w pokoju panowała zatrważająca, sprzeczna nie tylko z naturą Asi, ale w ogóle z ludzką naturą symetria, gołym okiem widać było, że wzniesiono tu fasadowy, potiomkinowski monument wzorowego porządku, który zaraz runie.
– Asiu, kocham cię w chaosie, kocham cię wśród twoich wszystkich rozrzuconych rzeczy.
Ale Asia, najwyraźniej uskrzydlona nowo poznaną sztuką harmonijnego układania przedmiotów, nie zwracała uwagi, a może nie rozumiała poetyckiej głębi mojego wyznania.
– Nawet klucze – szeptała z dziecinnym zapałem – nawet klucze kładę teraz na swoim miejscu. i dziś rano, wyobraź sobie, rano nie mogłam ich znaleźć, nie mogłam znaleźć kluczy, bo zapomniałam, że położyłam je na swoim miejscu.
Czułem, że ze wzruszenia tężeje mi gardło, wzruszała mnie nagła pewność, że z Asią Katastrofą spędzę resztę życia.
– Kocham cię – powtórzyłem – kocham cię bez względu na to, gdzie kładziesz klucze.
– Chodź – powiedziała Asia i wzięła mnie za rękę, i powiodła po schodach na piętro posiadłości, i prowadziła mnie długim korytarzem, i otwarła w głębi korytarza drzwi. Ujrzałem przed sobą nie urządzony jeszcze pokój o białych ścianach, było tu widno i zacisznie. Z okna rozpościerał się widok, który mógł być marzeniem każdego grafomana – w dole było stygnące miasto, gęstniały nad nim masy upalnego powietrza, azjatycka trawa ciemności zarastała zaułki, w dalekich oknach zapalały się pierwsze światła.