Выбрать главу

Chmury rozwiewały się; białym lodowym blaskiem zajaśniał księżyc. Z miejsca obok drzwi, gdzie stała, Evalyth sięgała wzrokiem do granic bazy — do zębatej jak pita palisady, nad którą, niczym szubienica, unosił się samotny dźwig. Robiło się zimno; wszak planeta zbliżała się do jesieni. Zerwał się słaby wiatr, który zawodził unosząc niewielkie tumany pyłu, tańczące jak małe diabełki. Odgłos kroków Jonafera słychać było z daleka.

Dostrzegł ją i zatrzymał się. Moru też stanął.

— I co stwierdzono? — zapytała. Kapitan skinął głową.

— Uden zabrał się do pracy zaraz po tym, jak się pani z nim połączyła — od­rzekł. — Badanie jest bardziej skomplikowane, niż twierdził pani komputer… ale on był przyzwyczajony do sprawności Donliego, a nie Udena. Uden sam nigdy by na to nie wpadł. Owszem, hipoteza jest prawdziwa.

— W jaki sposób?

Moru stał czekając, podczas gdy nad nim przelatywały słowa w języku, którego nie rozumiał.

— Nie jestem lekarzem. — Jonafer zachowywał obojętny ton głosu. — Ale z tego, co powiedział mi Uden, wynika, że uszkodzenie chromosomu powoduje, iż męskie gruczoły płciowe nie są w stanie samoistnie osiągnąć dojrzałości. Potrzeba im dodatkowych hormonów — Uden wymienił testosteron, androsteron i nie pamiętam co jeszcze — aby zapoczątkować serię zmian, które w efekcie przyniosą dojrzałość. Bez tego chłopcy skazani są na bezpłodność. Uden uważa, że po zbombardowaniu kolonii pozostało niewielu żyjących, w takim stopniu pozbawio­nych środków do życia, że uciekli się do kanibalizmu, by przetrwać przez pierwsze pokolenie czy dwa. W tych warunkach mutacja, która inaczej uległaby samoistnej eliminacji, umocniła się i przeszła na wszystkich potomków.

— Rozumiem — skinęła głową Evalyth.

— Chyba pojmuje pani, co to znaczy — rzekł Jonafer. — Nie będzie problemu z wykorzenieniem tych praktyk. Po prostu powiemy im, że mamy nowy, lepszy, Święty Pokarm i udowodnimy to za pomocą kilku tabletek. Później można będzie zaprowadzić hodowlę zwierząt typu ziemskiego, które dostarczą, czego będzie trzeba. A na koniec nasi genetycy z pewnością naprawią ten uszkodzony chromosom Y.

Dłużej nie był w stanie się hamować. Jego usta otworzyły się, niczym rana przecinająca na wpół widoczną twarz. Rzucił chrapliwie:

— Powinienem wysławiać panią pod niebiosa za to, że uratowała pani od zagłady cały lud. Nie potrafię. Niech już pani kończy, co pani miała zrobić, dobrze? Evalyth podeszła do Moru, który zadrżał, lecz wytrzymał jej wzrok.

— Nie dał mu pan nic na uspokojenie — stwierdziła zdumiona.

— Nie — powiedział Jonafer. — Nie będę pani ułatwiał. — Splunął.

— To dobrze. — Zwróciła się do Moru w jego języku: — Zabiłeś mego męża. Czy będzie słuszne, jeśli ja zabiję ciebie?

— Będzie słuszne — odrzekł, prawie tak samo spokojnie jak ona. — Dziękuję ci, że pozwolono odejść mojej żonie i synom. — Milczał przez krótką chwilę. — Słyszałem, że wasz lud potrafi przechowywać ciało przez wiele lat, tak żeby się nie zepsuło. Będę rad, jeśli zachowasz moje dla swoich synów.

— Im ono nie będzie potrzebne — rzekła Evalyth. — Ani synom twoich synów. W słowach Moru pojawił się niepokój.

— Czy wiesz, czemu zabiłem twego męża? On był dla mnie dobry, był jak bóg. Ale jestem chromy. Nie widziałem innej drogi zdobycia tego, co musieli mieć moi synowie, i to prędko; inaczej byłoby za późno i nigdy nie staliby się mężczyznami.

— On mnie nauczył — powiedziała — co to znaczy być mężczyzną. — Obróciła się w stronę Jonafera, który stał w napięciu, nie rozumiejąc, o co chodzi. — Dokonałam już zemsty — powiedziała w języku Donliego.

— Co takiego? — pytanie Jonafera zabrzmiało jak echo słów Evalyth.

— Kiedy dowiedziałam się o syndromie dipteroidalnym — rzekła — wystarczyło­by mi tylko zachować to w tajemnicy. Moru, jego dzieci, jego cała rasa pozostałaby zwierzyną łowną przez wieki, może na zawsze. Siedziałam chyba z pół godziny ciesząc się moją zemstą.

— A potem? — spytał kapitan.

— Doznałam satysfakcji i mogłam pomyśleć o sprawiedliwości — odparła Evalyth.

Wydobyła nóż. Moru wyprostował plecy. Stanęła za nim z tyłu i przecięła mu więzy.

— Wracaj do domu — powiedziała. — I pamiętaj o nim.