Выбрать главу

Chena Darnard, kierowniczka zespołu antropologii kulturalnej, poleciła swemu komputerowi sprawdzić bank danych. Tak jak inne, jej komputer był przenośny, zespoły pamięci bowiem pozostawały na pokładzie Nowego Świtu. W tej chwili statek znajdował się po drugiej stronie planety i przesyłanie informacji łączami zabierało uchwytny przeciąg czasu.

Chena usadowiła się wygodnie w fotelu i spojrzała uważnie na siedzącą po ; drugiej stronie biurka Evalyth. Krakenka była tak spokojna, że aż nienaturalna, i mimo że z pewnością krążące w jej systemie krwionośnym medykamenty Szachowały jakąś siłę działania. Bez wątpienia Evalyth pochodziła z arystokracji tamtej wojowniczej społeczności. Poza tym na różnych planetach mogą istnieć dziedziczne różnice fizjologiczne i psychologiczne. Niewiele o tym wiedziano poza przypadkami skrajnymi, jak Gwydion… i ta planeta? Ale i tak, pomyślała Chena, byłoby lepiej, gdyby Evalyth dała upust swemu wstrząsowi i smutkowi.

— Kochanie, czy jesteś pewna tego, co ustaliłaś? — spytała, jak potrafiła najłagodniej. — Chcę przez to powiedzieć, że choć tylko ta wyspa nadaje się do zamieszkania, ma ona znaczne rozmiary, łączność jest prymitywna, a moja grupa ustaliła istnienie dziesiątków prymitywnych kultur.

— Wypytywałam Rogara ponad godzinę — odparła Evalyth tym samym bezbarwnym głosem, patrząc tym samym bezbarwnym wzrokiem co poprzednio. — Znam różne techniki przesłuchania… a on był porządnie poruszony. Powiedział mi wszystko. Sami Lokończycy nie są tak zacofani jak ich technika. Od wieków już żyją mając pod bokiem zagrażające ich granicom dzikie plemiona. Zmusiło ich to do utworzenia porządnego systemu wywiadowczego. Rogar dokładnie mi opisał jego funkcjonowanie. Wiele to nie pomoże, ale sprawia, że Lokończycy nieźle wiedzą, co się wokół nich dzieje. Choć obyczaje plemienne znacznie się od siebie różnią, kanibalizm występuje powszechnie, l dlatego nikomu z nich nie przyszło do głowy, by nam o tym powiedzieć. Uznali, że my zdobywamy ludzkie mięso własnymi sposobami.

— Występuje, hm, dowolność w tych metodach?

— O, tak. W Lokonie tuczy się do tego celu niewolników. Ale większość mieszkańców nizin jest na to zbyt biedna. Niektórzy uciekają się do wojen i mor­dów. U innych rozstrzyga się to wewnątrz plemienia przez zbrojne pojedynki. Albo… jakie to ma znaczenie? Ważne jest, że w całej zamieszkanej części planety, Obojętnie w jaki sposób, chłopcy doznają inicjacji przez jedzenie ciała dorosłego mężczyzny.

Chena przygryzła wargi.

— Cóż takiego, na Chaos, mogło być tego przyczyną? — Komputer! Sprawdziłeś?

— Tak — odparł mechaniczny głos dochodzący z pudełka stojącego na biur­ku. — Dane o kanibalizmie ludzkim są stosunkowo nieliczne, ponieważ samo zjawisko jest rzadkością. Na wszystkich planetach dotąd nam znanych jest on zakazany i tak było w ciągu ich dziejów, choć czasem uznaje się go za wybaczalny jako środek nadzwyczajny w sytuacji, gdy nie ma innego sposobu przetrwania. Zdarzały się bardzo ograniczone formy czegoś, co można by nazwać kanibalizmem rytualnym, jak na przykład wzajemne wypijanie niewielkich ilości krwi podczas ślubowania braterstwa w klanie Fałkenów z Lochlanny…

— To możesz pominąć — rzekła Chena. Napięcie w gardle sprawiło, że głos jej nabrał niższych tonów. — Tylko że tutaj, jak się wydaje, degeneracja posunęła się tak szybko, że… A jeśli to nie degeneracja? Może nawrót? Jak to było na Starej Ziemi?

— Informacje są fragmentaryczne. Poza tym, co zaginęło podczas Długiej Nocy, wiedza o tamtym okresie ucierpiała jeszcze z tego względu, że ostatnie społeczeń­stwa prymitywne na Ziemi zniknęły przed początkami lotów międzygwiezdnych. Pozostały jednak pewne dane zebrane przez starożytnych historyków i uczonych.

Otóż kanibalizm występował czasami jako część ceremonii przewidującej ofiarę z człowieka. Zazwyczaj w takim przypadku ofiary nie jedzono. Jednak w nielicznych religiach ciała, czy też ich pewne fragmenty, zjadała czy to wybrana klasa osób, czy też cała społeczność. Powszechnie uznawano to za teofagię. l tak Aztekowie z Meksy­ku corocznie składali w ofierze Swym bogom tysiące ludzi. Prowokowało to wybu­chy wojen i buntów, dzięki czemu z kolei późniejsi europejscy najeźdźcy z łatwością znaleźli miejscowych sprzymierzeńców. Większość jeńców po prostu zabijano, a ich serca bezpośrednio składano w ofierze bogom. Ale przynajmniej w jednym kulcie ciała dzielono wśród wyznawców.

Kanibalizm mógł występować również pod postacią czarów. Zjadając jakiegoś człowieka nabierało się jego cnót. Taki był główny motyw ludożerstwa w Afryce i Polinezji. Obserwatorzy z tamtych czasów stwierdzali, że ludzkie mięso stanowi­ło smakołyk, ale to łatwo pojąć, szczególnie gdy dotyczyło to obszarów ubogich w białko.

Jedyny zarejestrowany przypadek systematycznego ludożerstwa nie związanego z obrzędami występował wśród Indian Carib. Jedli oni ludzi, bo ludzkie mięso bardziej im smakowało. Szczególnie odpowiadały im małe dzieci i często brali w niewolę kobiety używając ich do celów rozpłodowych. Synów tych niewolnic kastrowano, by byli posłuszni i by ich mięso było lepsze. Głównie ze względu na odrazę do takich praktyk Europejczycy wybili Caribów do ostatniego.

Komputer zakończył przekazywanie danych. Chena skrzywiła się.

— Rozumiem tych Europejczyków — stwierdziła.

Evalyth sprzed kilku dni uniosłaby w tym momencie brwi w zdziwieniu; teraz jednak twarz jej pozostała tak martwa jak głos.

— Czy nie powinnaś być obiektywną uczoną?

— Tak. Z pewnością. Ale istnieje taka rzecz jak ocena wartości. A oni zabili Donliego.

— Nie oni. Jeden z nich. Znajdę go.

On jest tylko wytworem swej kultury, kochanie, jest skażony jak jego rasa. — Chena zaczerpnęła tchu usiłując mówić spokojnie. — Bez wątpienia to skażenie stało się podstawą zachowań — powiedziała. — Jestem pewna, że powstało ono w Lokonie. Promieniowanie kulturalne zawsze emanuje od ludów bardziej rozwiniętych do zacofanych. A na pojedynczej wyspie po upływie wieków nikomu nie udało się ujść zarazie. Później Lokończycy zracjonalizowali te praktyki i nadali im wymyślną postać. Dzicy zaś pozostawili swe okrucieństwo w nagiej formie. Ale |czy to człowiek z pogórza, czy z nizin, jego życie zawsze będzie oparte na tej formie judzkiej ofiary.

— Czy można ich tego oduczyć? — spytała Evalyth, nie okazując jednak głębszego zainteresowania tą sprawą.

— Owszem. Z czasem. W teorii. Ale, hm… wiem dosyć o tym, co zdarzyło się na Starej Ziemi i gdzie indziej, kiedy społeczeństwa rozwinięte chciały zreformować społeczeństwa prymitywne. Cała struktura uległa zagładzie. Tak musiało się stać. Pomyśl o tym, co będzie, gdy nakażemy tym ludziom zrzec się ich rytuału inicjacji. Nie usłuchają. Nie mogą. Muszą mieć wnuki. Wiedzą, że ich syn nie stanie się mężczyzną, dopóki nie zje ciała ludzkiego. Będziemy musieli siłą wywrzeć nacisk, większość z nich zabić, a z reszty uczynić posępnych niewolników. A gdy następny rocznik chłopców faktycznie dojrzeje bez magicznego pokarmu… co wtedy? Potrafisz sobie wyobrazić tę demoralizację, to poczucie kompletnej niższości, ten żal po utracie tradycji, która stanowi jądro osobistej tożsamości wszystkich ludzi? Zaiste, bardziej humanitarne byłoby zbombardować wyspę i zniszczyć tu całe życie.

Chena potrząsnęła głową.

— Nie — głos jej stał się szorstki. — Jeśli chcielibyśmy to załatwić porządnie, należałoby działać stopniowo. Moglibyśmy wysłać misjonarzy. Posługując się ich nauką i przykładem może udałoby się gdzieś po dwóch czy trzech pokoleniach, skłonić tubylców do pierwszych prób zaniechania tego obyczaju… A na to nas nie stać. I długo nie będzie stać, skoro w galaktyce jest tyle planet o wiele bardziej godnych tej mizernej pomocy, którą możemy zaoferować. Mam zamiar zgłosić wniosek o pozostawienie mieszkańców tej planety samym sobie.