Выбрать главу

Pierwszej nocy przekartkowała nieuważnie książkę, opuszczając całe rozdziały zatytułowane „Sen”, „Dzieci”, „Społeczeństwo” i „Suplement”. W ten sposób nie liczy się, że przeczytała. Mimo to, z kartek sypały się różne zwroty i wczepiały jak rzepy w jej koszulę nocną z drojetu. Niektóre śmieszyły ją, niektóre niepokoiły. Ciągle pojawiało się słowo: „nabrzmiały”, a także „kryzys”; słowa te miały nieprzyjemny wydźwięk. „Powiększony i sztywny”, czytała; „zwilżony śluzem”; znów „nabrzmiały”, „miękki”, „mały” i „oklapły” (fuj); „niedostosowanie organów pod względem budowy i umiejscowienia”; „częściowa absorpcja wydzielin męskich”; „skurcz macicy”.

Na tylnej okładce reklamowana była sztuka autorki, ta pod tytułem „Nasze strusie”, „wystawiona po raz pierwszy przez Royal Court Theatre 14 listopada 1923 roku”. „Punch” napisał, że „pełna humoru i ironii sztuka została wspaniale zinterpretowana”. „Sunday Times” napisał, że spektakl jest „niezwykle stymulujący”. Jean zachichotała, lecz po chwili poczuła się zaszokowana swą reakcją. Co za brzydkie skojarzenia. Zachichotała jednak znowu, gdy wyobraziła sobie recenzję ze słowami: „wspaniale nabrzmiały”.

Powiedziała Michaelowi, że pani Barrett dała jej poradnik dla młodych par.

– Świetnie – odparł, odwracając wzrok. – Zastanawiałem się nad tą sprawą.

Chciała go spytać o prostytutki, ale dochodzili do tego miejsca, gdzie zawsze zaczynał nucić, więc uznała, że moment nie jest najlepszy. Ponieważ wyraził aprobatę dla książki, tego wieczora zabrała się za nią bardziej systematycznie. Zdziwiło ją, jak wiele zwyczajnych rzeczy może okazać się seksualnych; nieuświadomienie seksualne, zachowania seksualne, edukacja seksualna, atrakcyjność seksualna, nawet życie bywa seksualne.

Choć bardzo się starała, wielu rzeczy nie mogła zrozumieć. Autorka zapowiadała, że będzie pisać jasno i przystępnie, lecz Jean zgubiła się niemal od razu. „Struktury duszy”, przeczytała, i „szyjka macicy”, której nie miała odwagi sobie nawet wyobrazić. „Łechtaczka jest morfologicznym odpowiednikiem męskiego penisa”. Cóż to może znaczyć? Dowcipów nie było zbyt wiele. „Dekretem Katarzyny Aragońskiej pary małżeńskie obowiązane były współżyć ze sobą sześć razy dziennie. Dziś kobieta o tak nadnaturalnych potrzebach zostawiłaby po sobie pobojowisko mężów”… to bodaj najprędzej kwalifikowało się jako żart.

Nawet fragmenty, które rozumiała bez trudu, kłóciły się z jej doświadczeniami. „Okazje do upojnych, romantycznych zalotów”, przeczytała, „rzadziej się dziś zdarzają w metrze i salach kinowych miasta, niż w lasach i ogrodach wiejskich, gdzie zbieranie rozmarynu czy lawendy może posłużyć za słodki pretekst do wzajemnego rozbudzania głębokiej namiętności”. Była wprawdzie wojna, lecz jeśli chodzi o zrywanie z Michaelem lawendy, mogliby równie dobrze mieszkać w mieście. Nie mogła sobie zresztą przypomnieć, gdzie w okolicy rośnie lawenda. No i dlaczego autorka proponuje zioła? Czego brakuje kwiatom?

Było też coś o nazwie „zmiany okresowe”, coś w rodzaju wykresu ukazującego miesięczne wahania, jakim poddane było pożądanie kobiety. Wykresy były dwa, jeden z „Krzywą

Normalnego Pożądania u Zdrowej Kobiety”, drugi przedstawiał „Słabe i Ulotne Ciągoty u Kobiet Cierpiących na Przemęczenie i Przepracowanie”. Na końcu drugiego wykresu „Poziom Potencjalnego Pożądania” nagle zaczynał podskakiwać i opadać jak piłeczka pingpongowa. Podpis wyjaśniał: „Na krótko przed punktem zwrotnym d, alpejskie powietrze przywróciło badanej witalność”.

Wreszcie była porada, na którą Jean zwróciła uwagę w rozdziale zatytułowanym „Skromność i Romantyczność”: „Zawsze uciekaj. Uciekaj od przyziemności, trywialności, wulgarności. Na ile to możliwe, zezwalaj mężowi na pożycie jedynie wtedy, gdy płynie z niego rozkosz. Jeżeli pozwalają na to możliwości finansowe, mąż i żona winni posiadać osobne sypialnie, rozwiązaniem jest też zasłona, którą można zaciągnąć w poprzek wspólnego pokoju”.

Gdy następnym razem zobaczyła się z Michaelem, miała do niego trzy pytania.

– Co to znaczy „morfologicznie”?

– Poddaję się. Czy to ma coś wspólnego z kanapkami?

– Czy miewasz ochotę pójść ze mną zbierać lawendę i rozmaryn?

Spojrzał na nią trochę poważniejszym wzrokiem.

– Wieje wiatr od wariatkowa, czy coś takiego?

– Czy możemy mieć oddzielne sypialnie?

– Nie za wcześnie? Jeszcze cię nawet nie dotknąłem, kochanie.

– Ale masz być jak myśliwy, który wiecznie marzy, by znienacka stanąć na drodze Diany pośród gęstwiny.

– Zbierając lawendę i rozmaryn?

– Pewnie tak.

– Pójdę po koszyk. – Zaśmiali się oboje, po czym Michael dodał: – Po co mi Diana w lesie, kiedy mam Jean u żywopłotu?

Tego wieczoru odłożyła książkę na półkę. Nie chciała już czytać tych bzdur. Trzy dni później Michael powiedział od niechcenia:

– Aha, przy okazji, umówiłem cię z kimś.

– Z kim?

– W Londynie. Bardzo miła pani. Podobno.

– Nie jest… dentystką?

– Nie. – Odwrócił wzrok. – Zrobi ci… badania.

– Muszę przejść badania? – Jean była raczej zaskoczona niż urażona. Pewnie wszyscy muszą mieć badania. – Czy zwrócisz mnie, jeśli będę miała defekt?

– Nie, nie, oczywiście, że nie, kochanie. – Wziął ją za rękę. – Po prostu… wszystkie kobiety muszą przejść coś takiego. To znaczy w dzisiejszych czasach.

– Nigdy nie słyszałam, żeby kogoś wysyłali do Londynu na badania – powiedziała Jean dość poirytowanym tonem. Jak sobie radziła wieś przed nastaniem kolei?

– Kochanie, to nie jest kwestia mojego widzimisię. W grę wchodzą takie sprawy jak dzieci.

Teraz ona odwróciła wzrok. O rany, pomyślała. Ale przecież odpowiedzialność za to spada na mężczyzn. Czy „odpowiedzialność” nie znaczyła w książce właśnie tego? Nagle przypomniały jej się inne słowa: „nabrzmiały”, „pęknięcie w klejnocie”, „zwilżone śluzem”. Nagle cała sprawa wydała się jej okropna.

– Nie możemy być po prostu przyjaciółmi? – spytała.

– Jesteśmy przyjaciółmi. Dlatego się pobieramy. Jak się pobierzemy, nadal będziemy przyjaciółmi; tyle, że będziemy… małżeństwem. Na tym to polega.

– Rozumiem. – Nie rozumiała. Czuła się beznadziejnie.

– Czy zabierzesz mnie na alpejskie powietrze, jeśli będę miała defekt?

– Kiedy tylko szeregowy Hitler pozwoli – obiecał.

Dr Headley świetnie nadawałaby się na dentystkę. Była osobą dystyngowaną, profesjonalną, wykształconą, przyjazną i zupełnie przerażającą. Posadziła Jean na kanapie i wprowadziła w swobodny nastrój pogaduszkami o bombardowaniach. Jean uznała, że zaszła jakaś pomyłka i powiedziała nagle:

– Ja przyszłam do zbadania.

– Jak najbardziej. Dziś zrobimy badania, a w przyszłym tygodniu dopasujemy. Na ogół dziewczęta nie lubią się spieszyć.

– Rozumiem. – Co dopasujemy? O rany.

Potem Dr Headley zadawała pytania na temat Jean i Michaela, niekiedy bardzo konkretne.

– Co pani wie o stosunku seksualnym? Proszę mi szczerze powiedzieć. -Jean wspomniała o książce oprawnej w bordowe płótno, napisanej przez kobietę, której sztuka o strusiach zaczynała się stymulujące i nie poprzestawała na tym. – Doskonale. Na pewno wie już pani teraz prawie wszystko. Zawsze najlepiej wpierw się obczytać. A co pani myśli o stosunku seksualnym – to znaczy w sensie ogólnym?

– Myślę, że to zabawne.

– Zabawne?

– Śmieszne. Komiczne. – „Nabrzmiały”, pomyślała; „pękniecie w klejnocie”; „lawenda”; „Katarzyna Aragońska”. Zachichotała.