Выбрать главу

Położyła się do łóżka i słuchała pomruku głosów z dołu. Michael wyraźne się nie spieszył. Może pije jeszcze jeden koniak. Może odszedł z kimś niezdefektowanym.

Nie trudził się z myciem, tylko stał w ciemnościach i zrzucał ubranie; Jean próbowała rozpoznać po dźwięku, co rozpina i ściąga. Usłyszała skrzypnięcie szuflady i uznała, że wkłada pidżamę. Z baru dochodził gwar. Michael wszedł do łóżka, pocałował ją w policzek, przetoczył się na nią, podciągnął jej drojetową koszulę nocną i szarpnął za sznurek od pidżamy, który dopiero co zawiązał: „Co Bóg związał…”, pomyślała frywolnie.

Galaretka zwilżająca stworzyła pozory podniecenia, co wyraźnie mu pochlebiało. Przymierzywszy się kilkakrotnie, wszedł w nią dużo łatwiej, niż sobie oboje wyobrażali. Mimo to bolało. Leżała i czekała, żeby się odezwał. Gdy jednak zaczął ruszać się w niej w górę i w dół, szepnęła bardzo miłym tonem:

– Niestety nie udało mi się założyć, kochanie.

– Aha – powiedział dziwnym, neutralnym tonem, tonem z komisariatu. – Aha. – Nie wydawał się zły bądź rozczarowany, jak się spodziewała. Wepchnął się w nią jeszcze mocniej, a gdy zaczęła ją ogarniać panika z powodu tej agresji, zaświstał przez nos, wyszedł z niej i ejakulował na jej brzuch. Bardzo ją to wszystko zaskoczyło. Jakby ktoś na ciebie zwymiotował, pomyślała.

– Jestem cała mokra. Cała ubabrana – powiedziała, gdy stoczył się z niej do połowy.

– Zawsze się wydaje, że jest więcej niż naprawdę – odparł.

– Jak z krwią.

Zapadła cisza z powodu implikacji tego zdania, jak również wzmianki o krwi. Dyszał nieco. Czuła koniak. Leżała i słuchała huku rozmów z dołu, niezmiennego, jakby na całej planecie nic się nie wydarzyło; leżała w ciemnościach i myślała o krwi. Czarne i czerwone, czarne i czerwone, kolory z życia Prossera. Być może są to jedyne kolory na świecie, jak się zastanowić.

– Przyniosę ci chusteczkę – powiedział w końcu Michael.

– Nie zapalaj światła.

– Dobrze.

Skrzypnęła kolejna szuflada, po czym podał jej chusteczkę. Rozłożyła ją na brzuchu, przycisnęła dłonią i delikatnie wycierała kolistym ruchem. Dzieci wykonują ten gest, gdy chcą pokazać, że są głodne. Tyle że na nią ktoś właśnie zwymiotował. Zmięła chusteczkę w kulkę, rzuciła obok łóżka, ściągnęła koszulę nocną na nogi i położyła się na boku.

Następnego ranka nie otworzyła oczu, gdy usłyszała, że Michael się obudził. Wrócił z łazienki pogwizdując. Ubrany, potrząsnął nią i klepnął rubasznie w biodro.

– Do zobaczenia na dole, kochanie – szepnął.

Może wszystko jest jak należy. Ubrała się szybko i zbiegła do baru. Tak, chyba wszystko było jak należy, sądząc z tego, że nakładał jej na talerz aż za dużo tostów i dolewał herbaty, jeszcze zanim wypiła do dna. Może nie uważa, że ma defekt, może jej nie zwróci.

Musiała jednak coś powiedzieć. W końcu to się rozgrywa w związku małżeńskim. Tego wieczoru, gdy przebierali się do kolacji, zebrała się na odwagę, gdy stał odwrócony do niej plecami.

– Przepraszam za wczorajszą noc.

Nie odpowiedział. Pewnie się gniewa. Zaczęła znowu.

– Jestem pewna… jestem pewna, że następnym razem… Podszedł do łóżka i usiadł obok niej, nieco z tyłu. Położył jej na ustach duży palec. – Cii. Wszystko dobrze. To zupełnie naturalne, że jesteś w takim momencie bardzo spięta. Nie będę ci się już naprzykrzał przed wyjazdem.

Nie to chciała usłyszeć. Był miły, lecz właściwie zmienił temat. Musi spróbować jeszcze raz. Przecież nie są tacy jak rodzice, przeczytali literaturę fachową, a Michael najwyraźniej skorzystał z dobrodziejstwa londyńskich burdeli. Odjęła mu palec od swych ust.

– Następnym razem mi się uda – powiedziała drżąc nieco; może dlatego, że Michael dość mocno ściskał ją za ramię.

– Nie rozmawiajmy o tym – powiedział stanowczo. – Na razie wystarczy. Dasz sobie radę. – Delikatnie ujął jej twarz w pachnące mydłem dłonie. Jedna spoczęła na oczach i nosie, druga na ustach i policzku. Między rozwartymi palcami wpadało trochę światła. Chwilę więził ją w miękkiej klatce swych dłoni.

Przez ostatnie dwie noce miesiąca miodowego zostawił ją w spokoju. Po powrocie zamieszkali w kanciastym, zimnym domu; w dwóch pokojach, które przydzieliła im zmizerowana matka Michaela. Pierwszy tydzień nie był udany. Kiedy lepkie palce okiełznały wreszcie pesarium, Michael rozmawiał do późna w nocy z matką; kiedy zaś oszczędziła sobie wysiłku, on wpychał się na nią siłą. Wymykała się do łazienki, staczała kolejny paniczny bój, by po powrocie znaleźć go śpiącego lub udającego, że śpi.

– Michael – powiedziała, gdy to samo powtórzyło się po raz drugi. – Zachrapał. – Michael, o co ci chodzi?

– O nic – odparł głosem, który mówił: o coś.

– Powiedz. – Cisza. – Proszę cię, powiedz. – Cisza. – Trudno, żebym się sama domyśliła.

Nareszcie odpowiedział zniecierpliwionym głosem.

– Powinno być spontanicznie.

– O mój Boże.

Następnego wieczoru podchmielonemu Michaelowi rozwiązał się język. To nic nie warte, jeśli nie jest spontanicznie. Ponieważ nie dysponowała na ten temat żadnymi lepszymi źródłami, w ogóle żadnymi źródłami, przytaknęła. To okropne, jeśli wszystko się robi odtąd-dotąd. To obrzydliwe, kiedy człowiek się napali, przepraszam na sformułowanie, a potem musi przykręcić gaz na dziesięć minut. Przytaknęła, nie mając pojęcia, ile to zajmuje czasu innym kobietom. Nie mogą się ciągle bawić w ciuciubabkę, ciągle się rozmijają, jakby pracowali na różne zmiany; przytaknęła. Może dobrym rozwiązaniem będzie – tylko na początek, zanim się lepiej poznają – jeśli się umówią, że w określone dni… założy; co oczywiście nie oznacza, że koniecznie muszą…; przytaknęła. Pomyślmy, sobota wydaje się dość oczywista, bo zawsze zostaje jeszcze niedziela rano, jeśli w sobotę wieczór będzie zbyt zmęczony; może też środa, o ile nie zmienią mu harmonogramu służby. Dwukrotnie przytaknęła. Sobota i środa, powtórzyła do siebie, w soboty i środy będziemy spontaniczni.

System działał zupełnie sprawnie. Z urządzeniem radziła sobie coraz lepiej; Michael nie sprawiał jej bólu; przywykła do dźwięków, które z siebie wydawał – dźwięków, które na ogół kojarzą się z małymi gryzoniami. W stosunkach cielesnych jest jednak coś miłego, uznała. To, że mąż udziela jej swego łącznika seksualnego, że staje się jak dziecko w jej ramionach.

Owszem, miłe, ale dawało jej wiele do myślenia. Nie były to przecież chwile, kiedy najbardziej kochała Michaela; choć pragnęła, żeby były. A co się tyczy odczuć w, jak to nazywała dr Headley, sferach spodnich… no to gdzie są te wszystkie sploty prądów morskich, które jej tak gorąco polecano? Gdzie jest krzyk mew i połać dziewiczego piasku, teraz przecięta pojedynczym śladem stóp – stóp z dużymi palcami na zewnątrz? Seks nie przypominał żadnych z jej wczesnych doświadczeń. A może jednak? Mgliste wspomnienie wkrótce nabrało wyrazistości. Tak, już pamięta: gdy bawili się z wujkiem Lesliem w Sznurówki Trzewików, w Starym Zielonym Raju. Podobne odczucia: trochę łaskocze, miłe, trochę zabawne i inne.

Zaczęła się śmiać ze swego odkrycia, lecz Michael wyglądał na urażonego, więc udała, że się zakrztusiła. Co za skojarzenie. Ale przecież zawsze wiedziała, że seks jest zabawny. Tak powiedziała do doktor Headley. Niemądra doktor Headley.

Do tego się to sprowadza, pomyślała, leżąc pewnej nocy pod Michaelem. Do tego sprowadza się jej życie. Nie rozczulała się nad sobą, tylko stwierdzała fakt. Człowiek przychodzi na świat, dorasta, wychodzi za mąż. Ludzie udają – może rzeczywiście w to wierzą – że życie zaczyna się od ślubu. Ale to nieprawda. Ślub jest końcem, nie początkiem: w przeciwnym razie czemu tyle filmów i książek dochodzi tylko do ołtarza? Wyjście za mąż jest odpowiedzią, nie pytaniem. Nie był to dla niej temat do narzekań, tylko spostrzeżenie. Ślub oznacza stabilizację.