Dopiero po latach zdała sobie sprawę, że chciała sprawdzić jego reakcję. Z początku był zły, ale jakoś inaczej, jakby na siebie; może chciał ją posądzić o zdradę, lecz nie mógł, czy to ze względu na niedorzeczność oskarżenia, czy też własne nieczyste sumienie. Potem powiedział stanowczo, że za późno, aby mieli dzieci i że ma usunąć ciążę. Jak to się dziwnie porobiło przez te dwadzieścia kilka lat, dodał. Rozwinął swą myśl oświadczając, że cała sprawa jest dość porąbana i rechocząc, jak to się chłopaki zdziwią. Potem przybrał błogi, cielęcy wyraz twarzy i umilkł; może rozgrywał sobie w myślach krótkie scenki z życia ojca. Wreszcie zwrócił się do Jean i spytał, co ona o tym wszystkim myśli.
– Urodzę dziecko i odejdę od ciebie. – Nie miała wcale zamiaru mówić nic takiego, lecz wypowiedziane instynktownie, bez jakiegoś świadomego aktu odwagi słowa nie zaskoczyły jej. Nie zaskoczyły też chyba Michaela, gdyż roześmiał się tylko.
– A to ci nowina! – powiedział z udawanym akcentem, który normalnie wprawiłby ją w zakłopotanie, teraz jednak była zdumiona. Michael najwyraźniej w ogóle nic nie rozumiał.
– Sądzę, że najpierw od ciebie odejdę, a potem urodzę dziecko. W tej kolejności. – Znów słowa te nie zaskoczyły jej. Gdy powtarzała je sobie w duchu, zdawały się nie tyle nie do odparcia, ile wręcz banalne. Nie czuła też lęku, choć oczekiwała, że Michael będzie zły.
Tymczasem on poklepał ją w ramię.
– Porozmawiamy o tym rano – powiedział i zaczął rozprawiać o serii kradzieży ubrań z miejscowego domu handlowego, których sprawcę nareszcie wykryto. W damskiej przebieralni założono lustro, przez które można patrzeć z drugiej strony i schowany w szafie funkcjonariusz zatrzymał transwestytę, który wsuwał sobie za biustonosz bluzki.
Chciała mu powiedzieć:
– Posłuchaj, ta decyzja nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu pragnę mieć trudniejsze życie. A tak naprawdę chodzi o pierwszorzędne życie. Może to nierealne, ale jedyna szansa to wyrwać się z drugorzędnego życia. Może poniosę zupełną porażkę, ale chcę spróbować. Chodzi o mnie, nie o ciebie, więc nie przejmuj się.
Nie mogła mu jednak tego wszystkiego powiedzieć. Należało przestrzegać pewnej etykiety, podobnie jak w kwestii, czy Michael ją zdradza. Należało się stosować do pewnych reguł, zezwalać na wybuchy gniewu, szanować pewne formy kłamstwa; należało odwoływać się do uczuć drugiej osoby, których wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wcale nie było. To między innymi rozumiała przez drugorzędne życie.
Zdała sobie sprawę, że jej odejście może Michaela zranić; zamiast skłaniać ją do pozostania, świadomość ta wzbudziła w niej odrobinę pogardy w stosunku do Michaela. Nie czuła się dumna z tej reakcji, ale po raz pierwszy od ślubu wiedziała, że ma nad nim pewną władzę. Może poczucie władzy zawsze rodzi pogardę, może dlatego uważał ją za bezdennie głupią. Jeśli tak, tym bardziej trzeba odejść.
Chciała to zrobić od razu, lecz wstrzymała się ze względu na dziecko. Lepiej, żeby przespało pierwsze miesiące bez ogłuszającego zgiełku przyszłego życia, życia gdzie indziej; lepiej nie pakować się w kłopoty, nim to będzie konieczne. Gdyby zniknęła teraz, w trzecim miesiącu ciąży, we wsi mamrotano by, że uciekła do kochanka, jakiegoś poznanego w herbaciarni żigolaka czy cyrkowego akrobaty. Jeżeli zaś wyjedzie po urodzeniu dziecka albo w końcowym okresie ciąży, nie będą wiedzieć, co o tym sądzić. Może pomyślą, że zwariowała. Kobiety często wariują po urodzeniu dziecka; zwłaszcza w takim wieku.
Sąsiedzi powiedzieli, że Bóg darzy późne dzieci specjalną łaską. Lekarz ostrzegł delikatnie przed możliwością mongolizmu i znów wspomniał o połączeniach kolejowych ze stolicą. Michael obserwował ją zmieszany, rozdarty między chłopięce zadowolenie z siebie i nieokreślony strach. Wyczuwała ten strach i nie próbowała go złagodzić; postanowiła go wykorzystać. Wiedziała, że kobiety w ciąży powinny zamknąć się w sobie, że matka i nie narodzone dziecko stanowią niezależną republikę, że stara magia plemienna każe mężczyznom zachowywać się inaczej, gdy ich żony brzuchacieją – uczy ich świętej trwogi, która często wyraża się ckliwością.
Starała się zatem robić wrażenie bardziej nieobecnej niż w rzeczywistości. Zaczęła kaprysić, gdyż i tego się po niej na poły spodziewano. Nachodziły ją zresztą różne kaprysy – gęsty, mączny zapach karmy dla kur, którą mieszała w wiadrze, kusił ją, by skosztować; nie wspominała jednak o tych normalnych w jej stanie fanaberiach. Podczas długich popołudniowych spacerów przy mętnej, burej pogodzie ćwiczyła się za to w bardziej wymyślnych dziwactwach. Celowo zachowywała się wbrew swej naturze i wbrew swym uczuciom. Okazywała Michaelowi złość i znudzenie, lecz nie wtedy, gdy naprawdę je czuła; trenowała na zapas.
Ciąża zdawała się rozbudzać w niej większe oczekiwania, a łatwo nabyta chimeryczność sugerowała, że charakter nie musi być czymś raz na zawsze ustalonym. Nie była szczególnie zadowolona z tej fazy nieszczerości, lecz nie miała wyjścia – na zupełną szczerość brakowało jej jeszcze odwagi. Odwaga przyjdzie może wraz z nowym życiem, drugim życiem. Przypomniała sobie swoje rozczarowanie hiacyntami wujka Lesliego. Może jednak kołek potrafi zakwitnąć. Przecież jest z drewna.
Jesienią, pod niezdecydowanym niebem, gdy delikatny wietrzyk odchylał poły jej ortalionowego płaszcza i odsłaniał wydatny brzuch, myślała czasem o sierżancie lotnictwa, Prosserze. Na kilka tygodni przed jej ślubem odkomenderowano go z powrotem do jednostki. Stał przy porosłej bluszczem furtce z motywem wschodu słońca, przestępując z nogi na nogę i zerkając od czasu do czasu na bok, by sprawdzić, czy nie zniknęła walizka: wreszcie uśmiechnął się, nie patrząc na nią i poczłapał na stację. Jean chciała go zaprosić na wesele, ale Michael naburmuszył się. Co się od tego czasu działo z Pros-serem? Jean spojrzała na niebo, jakby liczyła, że znajdzie tam odpowiedź.
Prosser był odważny. Twierdził, że w górze dostaje cykora, ale nie o to chodzi. Nie ma odwagi bez strachu, bez przyznania się do strachu. U mężczyzn odwaga polega na czym innym niż u kobiet. U mężczyzn odwaga polega na tym, żeby walczyć, ryzykując życie. U kobiet, tak przynajmniej wszyscy mówili, odwaga polega na wytrwałości. Mężczyźni okazują odwagę w nagłych wybuchach, kobiety w cierpliwym znoszeniu swej doli. Może odpowiada to ich naturze: mężczyźni są bardziej drażliwi, bardziej skorzy do gniewu niż kobiety. A może odwaga wymaga gniewu. Mężczyźni szli stawić czoło światu; kobiety zostawały w domu i okazywały odwagę, znosząc ich nieobecność. Potem, pomyślała Jean z sarkazmem, mężczyźni wracali i wpadali w gniew, a kobiety okazywały odwagę, znosząc ich obecność.
Była w siódmym miesiącu ciąży, gdy odeszła od Michaela, zrobiwszy mu rano zakupy. Na pewno będą trudności, chociażby z takimi rzeczami, jak… no na przykład podatek dochodowy. Wcześniej lękliwa półświadomość trudności opóźniłaby jej odejście na całe lata, teraz owe trudności wydawały się drobnostkami. Nie czuła się mądrzejsza dzięki ciąży, tylko nabyła inną perspektywę; choć może już to samo w sobie jest mądrością. Myślała o innych małżeństwach we wsi i z ulgą uznała, że jej własne wcale nie było takie najgorsze. Pani Lester, która czasem nie wychodziła z domu przez kilka dni, gdyż była zbyt posiniaczona, powiedziała kiedyś:
– Wiem, że ma swoje narowy, ale kto robiłby mu pranie, gdybym odeszła? – Dla pani Lester logika tego wywodu była nie do odparcia, natomiast Jean pokiwała zgodnie głową i pomyślała, że pani Lester jest trochę naiwna, ale tylko trochę.