– Ciekawe, co może być nagle takiego pilnego, skoro tyle lat mogło czekać. – Było to na poły stwierdzenie, na poły pytanie. Jean została poczęstowana kawą i posadzona w fotelu naprzeciwko telewizora. Olive i Derek siedzieli na otomanie – Derek za parawanem dymu papierosowego. Jak zauważyła Jean, narzuta otomany była uszyta z jasnego materiału w kratkę, jakiego często używa się na pokrowce foteli lotniczych.
– Naprawdę wpadłam po drodze. Muszę jechać do Manchesteru.
– Do Manchesteru! To chyba jakiś skrót. – Pani Redpath zakpiła z rozrzutności i niezgłębionej logiki mieszkańców południa. – Słyszałeś, Derek? Do Manchesteru!
– Dziwne, że się pani nic nie stało – powiedział Derek, odrywając się na zaskakująco długą chwilę od papierosa. – Ludzie mówią, że tu u nas ludożercy grasują.
– Aż takie pilne to chyba rzeczywiście nie jest. Ale chciałam przyjechać, póki mi to chodzi po głowie.
– Kuć żelazo, póki gorące – powiedziała Olive.
– Pani… pani zmarły mąż…
– Tommy.
– Tommy… Tommy kwaterował u nas podczas wojny. W domu moich rodziców. Kiedy został odkomenderowany z West Mailing. Bardzo dużo rozmawialiśmy… – Nie wiedziała, jak to dobrze ująć.
– Jedna z jego narzeczonych, co? – Zainteresowała się Olive z przychylnym śmiechem.
– Nie, nie, nic z tych…
– Wcale by mi to nie przeszkadzało, słonko. Nawet miło byłoby pomyśleć, że poczciwy Tommy miał się do kogo przytulić na koniec. Zawsze był z niego czaruś.
Czaruś? Ostatnia rzecz, jaka przyszłaby Jean do głowy. Trochę grubo ciosany, gwałtowny, niekiedy wręcz chamski. Umiał być miły, ale czar nie był jego mocną stroną.
– To się rzeczywiście narzuca, ale nic między nami…
– Pierwsze, co powiedziałam, prawda, Derek? Popatrz, popatrz, jedna z dawnych narzeczonych Tommy’ego wyszła spod korca po tych wszystkich latach. Gdybym wiedziała, nie wyrzuciłabym go za drzwi.
– Wyrzuciła za drzwi?
– Tak, wyrzuciłam go za drzwi, kiedy się przeprowadziliśmy. To nie miało sensu. Kiedy to było, Derek, dziewięć, dziesięć lat temu?
Derek zamyślił się, powoli wciągając i wypuszczając dym.
– Teraz wszystko trwa dłużej, niż się człowiekowi zdaje – odparł.
– Wszystko jedno, może dwanaście lat temu, wyrzuciłam go za drzwi. Przeprowadziliśmy się, wszystkiego nie dało się zabrać. Od lat do tego nie zaglądałam, a ten jego, jak mu tam, strój wojenny, nie wiem, po co to w ogóle trzymałam, w każdym razie mole go zjadły. Więc wszystko wyrzuciłam. Listy, zdjęcia, kilka bezsensownych rzeczy, których nawet nie oglądałam, żeby mi nie było smutno, Derek był jak najbardziej za.
– No, to trochę za mocno powiedziane, słonko.
– W każdym razie nie był przeciw. Ale o co mi chodzi: Tommy ma swoje miejsce w moim sercu, to na diabła mu miejsce na moim strychu, no nie? – Olive, której wyraźnie zbierało się na płacz, nagle zatrzęsła się śmiechem, strącając trochę popiołu z papierosa Dereka. – Kochany był z niego chłopak, Tommy, jak go pamiętam. Ale życie musi iść dalej, prawda?
– Tak – powiedziała Jean.
– Szybciej, niż pani sądzi.
– Chociaż nie pomyślałabym, że jest pani w jego typie – powiedziała Olive dość krytycznym tonem.
– Zupełnie nie byłam w jego typie – powiedziała Jean. Milczeli przez chwilę. – Chciałam spytać… Urwał mi się z nim kontakt, kiedy go odkomenderowali. Chciałam spytać… kiedy był u nas, bardzo chciał wrócić do latania.
– Tak? – powiedziała Olive. – Osobiście myślałam, że nie grzeszył odwagą. – Zauważyła zmianę na twarzy Jean. – Na pewno nie była pani jedną z jego narzeczonych? Bo tak się pani zachowuje. Ale nieważne, tylko mówię, co myślę. Jaki jest sens owijać w bawełnę?
– Żadnego – przyznała Jean. – Nie jestem jakoś specjalnie zaszokowana. Ale sądziłam, że był odważny. Że oni wszyscy byli odważni.
– Mogę pani na pewno powiedzieć, że Tommy P. nigdy nie tracił z oczu kwestii bezpieczeństwa osobistego, o ile jasno się wyrażam. Nigdy nie miałam mu tego zresztą za złe. Dlatego byłam trochę zaskoczona, kiedy usłyszałam, że wrócił do latania.
– Robił wrażenie, że bardzo mu na tym zależy.
– Tak pani sądzi… Muszę powiedzieć, że bardzo mnie to dziwi. Teraz już tego nie rozstrzygniemy, a odkąd go wywaliłam, nie mam jego listów. – Olive zarechotała. – W każdym razie byłam pewnie bardziej zaskoczona, niż pani. A potem, niech pomyślę… – przerwała, choć na pewno nie pierwszy raz opowiadała tę historię. – Minęło ledwo kilka dni, może tydzień, kiedy dostałam list od jego, jak mu tam, zastępowego…
– Dowódcy eskadry – dopomógł Derek.
– Dowódcy eskadry, dziękuję ci, z informacją, że zaginął, prawdopodobnie poniósł śmierć w akcji. Dosyć mnie to rąbnęło, powiem pani. Miałam do Tommy’ego dużą słabość, byliśmy dopiero z rok po ślubie, planowaliśmy założyć rodzinę po wojnie… Więc piszę do zastępowego i pytam: w jakiej akcji? Poniósł śmierć w jakiej akcji? A on odpisał, i znów jak mu jest bardzo przykro, jaki z Tommy’ego był wspaniały facet, a skąd niby wiedział, skoro Tommy został odkomenderowany ledwie kilka dni wcześniej, a potem coś tam bąknął o tajemnicy wojskowej. Na to ja mu odpisałam: Nie zgadzam się, chcę wiedzieć, więc przyjeżdżam się z panem zobaczyć. Żeby mi nie zdążył odpisać, że tego też zabrania tajemnica wojskowa, od razu pojechałam. Jeszcze kawy, słonko?
– Nie, dziękuję.
– Ekspres cały czas grzeje, więc wystarczy powiedzieć. Zajechałam na miejsce, co nie było łatwe, spotkałam się z facetem od eskadry i powiedziałam: Słuchaj pan, w jakiej akcji? Gdzie? Był dość miły, ale powiedział, że nie może tego ujawnić. Ja na to, za kogo mnie pan bierze, za niemieckiego szpiega? Zabili mi Tommy’ego, a ja chcę wiedzieć, gdzie. W końcu powiedział, że we Francji, a ja na to, że bardzo dziękuję za szczegółowe naświetlenie sytuacji, bo myślałam, że w Islandii. A poza tym, co to znaczy zaginął i nie żyje? Jeśli zaginął, to może żyje, a jeśli nie żyje, to nie zaginął, no nie? Na to facet od eskadry powiedział, że Tommy odłączył się od reszty kumpli (przerwałam mu, że to w stylu Tommy’ego, wszystko na własną rękę), a trochę później któryś z pozostałych pilotów widział Hurricane’a, który, jak on to nazwał, stracił sterowność i spadał w dół. I ten pilot podleciał się przyjrzeć, to był Tommy, a potem facet widział, jak samolot uderzył o ziemię.
– Ja na to, że chcę się zobaczyć z tym facetem. On mi mówi, że to wbrew przepisom, ale odstawiłam numer z histeryczką, powiedziałam, że nie ruszę się z miejsca, póki mi tego nie załatwi, płakałam jak bóbr (to akurat nie było trudne) i wie pani, co powiedział?
– Powiedział, że musisz podpisać zobowiązanie do zachowania tajemnicy państwowej – wtrącił Derek.
– Nie ciebie pytam, głupi. Powiedziałam, że nie mam nic przeciwko temu. Dawać mi tu papiery, podpisałam, nawet nie patrząc, mogli mi podetkać cokolwiek, i zabrali mnie do tego faceta. Mac coś tam, nie pamiętam. Ale drużynowy na pewno zdążył go ustawić jak trzeba. Powiedział tylko, że nad Francją i że spadł. Ja pytam, skąd pan wiedział, że to Tommy? On, że samolot ma z boku wymalowany numer. Ustawił się panu elegancko boczkiem, żeby pan sobie mógł odczytać, mówię. Powiedział, że numery maluje się kobylastymi cyframi, żeby się dało odczytać, ale widział, że jestem zła. Znów się rozpłakałam i jedno, o czym byłam w stanie myśleć, to jakie duże są numery. Wtedy ten Mac jak-mu-tam wstał, ścisnął mi rękę i powiedział, że nic więcej nie wie, ale że jeżeli wpadnę do „Trzech Statków” koło ósmej, może sobie przypomni coś więcej.