Miał dziewczyny, ale w ich towarzystwie nigdy nie czuł tego, co powinno się czuć. Zdał sobie sprawę, że przyjemność zbiorowa jest dla niego niedostępna, nawet jeśli grupa liczy dwie osoby. Nie czuł się w seksie samotnie, nie czuł też jednak jakiejś szczególnej intymności. W zażyłości z mężczyznami zawsze dostrzegał coś fałszywego. Mężczyźni gromadzą się razem dla uniknięcia komplikacji. Chcą, żeby wszystko było prostsze, chcą pewności, chcą określonych reguł. Weźmy klasztory. Weźmy puby.
Gregory nie podróżował, ani się nie ożenił. Większość życia spędził blisko Jean, od czego ona go z początku odwodziła, lecz później uznała to za blady komplement. W pierwszych dorosłych latach życia, Gregory imał się różnych zajęć, lecz uznał, że wszystkie są takie same. Każda praca jest nudna, ale trzeba pracować, bo wtedy bardziej się ceni czas wolny. Kiedy dzielił się tym poglądem z innymi, sądzili, że jest cyniczny. Tymczasem dla niego był to truizm. Życie polega na kontrastach, aż po ten ostateczny kontrast.
Gregory zatrudnił się w biurze ubezpieczeniowym. Lubił tę pracę, gdyż ludzie mało go o nią pytali. Mówili, że to musi być bardzo ciekawe, a on kiwał głową; pytali, czy można się ubezpieczyć od deszczu podczas urlopu, on odpowiadał, że można, oni śmiali się i mówili: a to ci dopiero, a potem tracili zainteresowanie. Gregory’emu to odpowiadało.
Odpowiadało mu także, że zajmuje się ubezpieczeniami na życie. Gdy brał tę posadę, nie doszedł jeszcze do wniosku, że życie jest absurdalne – nadal rozważał za i przeciw – zdążył już jednak postanowić, że należy mieć absurdalną pracę. Pojęcie „pracy użytecznej”, którym szafowali politycy, dla Gregory’ego było pozbawione sensu. Uważał, że praca jest użyteczna tylko o tyle, o ile jest bezużyteczna, o ile kpi sama z siebie. Malowanie mostu w Forth wydawało się znakomitą pracą, gdyż ledwo skończyłeś, trzeba było zaczynać od nowa. Ubezpieczenia na życie nie mogły się mierzyć z malowaniem mostów pod względem groteskowości, lecz i tu kryła się pewna ironia. Gregory szczególnie lubił mówić ludziom, ile dostaną, gdy umrą. Delektował się chciwością i wyrachowaniem na ich twarzach: tyle pieniędzy za taką prostą rzecz. Kiedyś wyjaśniał działanie polisy mężczyźnie po dwudziestce – tyle a tyle składki miesięcznej, tyle po śmierci – lecz nagle klient mu przerwał.
– Czyli jeśli dziś podpiszę, a jutro umrę, dostanę 25 000 £? Entuzjazm ten z początku wzbudził w Gregor’ym zawodową podejrzliwość. Wyjaśnił, że trzeba uiścić wstępną wpłatę, że polisa zostaje unieważniona w przypadku samobójstwa bądź zatajenia poważnej choroby…
– Tak, tak, tak – przerwał mu mężczyzna niecierpliwie. – Ale jeśli bym zapłacił, a jutro zupełnie przypadkowo – podkreślił ochoczo – wpadłbym pod autobus, dostałbym 25 000 £?
– Tak. – Gregory nie chciał precyzować, że pieniądze faktycznie zasiliłyby kieszeń wdowy, rodziców czy kogo tam. Byłoby to niemal w złym guście.
Ale właśnie z tego powodu lubił ubezpieczenia na życie. Oczywiście nieustannie uciekano się do eufemizmów, przedstawiano polisę jako rodzaj renty, lecz koniec końców wszyscy chcieli ubić jak najlepszy interes na swej własnej śmierci. Ludzie, z którymi miał do czynienia, byli nauczeni oszczędności, wiedzieli, że trzeba poszukać najkorzystniejszego wariantu, codzienną żyłkę handlową stosowali także do spraw największych. Nawet tych, którzy przyznawali, że pieniądze dostanie kto inny, transakcja wprawiała w uniesienie. Przyjdzie śmierć i mnie wykradnie, ale jejku, jaki jestem cwany, żona będzie się pławić w pieniądzach. Gdyby śmierć zdawała sobie z tego sprawę, nie byłaby tak pazerna.
Ubezpieczenie na życie. W samym sformułowaniu kryła się sprzeczność. Życie. Tego nie można ubezpieczyć, zabezpieczyć, ani nawet odbezpieczyć. Ludzie jednak sądzili, że można. Siedzieli po drugiej stronie biurka i ważyli na szali korzyści ze swego własnego zgonu. Czasem odnosił wrażenie, że w ogóle nie rozumie ludzi. Z wszystkim byli w takich przyjacielskich stosunkach: mieli ubaw po pachy z przyjemnością, baraszkowali i targowali się ze śmiercią. Wcale ich nie zaskakiwało, że w ogóle żyją; skoro już tu jesteśmy, trzeba to maksymalnie wykorzystać; a odchodząc, trzeba dobić jak najkorzystniejszego targu. Niezwykłe. Może godne podziwu, ale przecież niezwykłe.
Życie, śmierć i przyjemność innych ludzi były dla Gregory’ego coraz większą zagadką. Zerkał na nich zza okularów w rogowej oprawie i zastanawiał się, czemu robią te wszystkie rzeczy, te zwyczajne rzeczy. Może nigdy nie zadają sobie pytań: Dlaczego? Jak? Może myślenie go okulawiło. Na przykład jego matka: ni stąd, ni zowąd zaczęła jeździć po świecie. Gdy ją pytał, dlaczego, uśmiechała się i przebąkiwała, że chce zaliczyć siedem cudów świata. Ale to nie jest dlaczego. Jej jednak wyraźnie nie interesowało dlaczego.
Gregory nigdy nie miał ochoty podróżować; może zniechęciło go ciągłe tułanie się po Anglii w dzieciństwie. Czasem wybierał się na wycieczkę, nie dalej niż sto mil od miejsca zamieszkania, żeby zobaczyć, jak ludzie żyją gdzie indziej.
Odnosił wrażenie, że tak samo. Podróże męczą, irytują, schlebiają naszej próżności. Ludzie mówili, że podróże poszerzają horyzonty. Gregory w to nie wierzył. Podróże dają tylko takie złudzenie. Zdaniem Gregory’ego, najbardziej poszerza horyzonty ciągłe przebywanie w jednym miejscu.
Myśląc o podróżach, Gregory często przypominał sobie lotnika Cadmana. W kościele NMP w Shrewsbury natrafił na tablicę pamiątkową. Pełne okoliczności lotu Cadmana nie były wyjaśnione, ale wydaje się, że ten współczesny Ikar skonstruował parę skrzydeł, wszedł na szczyt kościoła i skoczył. Oczywiście zginął na miejscu. Lotniczy grzech pychy, ale również, podobnie jak w przypadku Ikara, usterka techniczna:
Upadł, nie z indolencji,
Czy z braku odwagi, by czynu swego dokonać. Ach, nie – to linka zbyt silnie naprężona Sprawiła, że dusza jego wzwyż uleciała, Dobranoc rzekłszy do ległego w dole ciała.
Niekiedy, odprowadzając Jean na lotnisko, Gregory myślał o Cadmanie. Jedna z pierwszych nowożytnych katastrof lotniczych. Sto procent ofiar śmiertelnych – typowy współczynnik. Cadmanowi nie brakowało odwagi (tablica nie kłamała), tylko rozumu. Gregory wyobraził sobie, że musi wyliczyć szansę przeżycia awiatora. Nie, na pewno by mu nie sprzedał polisy na życie.
Gregory’ego zastanowił jednak nie tylko sposób, w jaki zginął Cadman, ale i poetycki wywód na nagrobku. Awiator pragnął polecieć i poniósł porażkę. Lecz gdy ciało upadło zmiażdżone, uleciała dusza. Była to bez wątpienia moralna nauczka dla ludzkiej ambicji i próżności: gdyby Bóg chciał, żebyśmy latali, dałby nam skrzydła. Czy z historii tej nie wynikało jednak, że Bóg nagradza odważnych życiem wiecznym? Jeśli tak – jeśli do Nieba idzie się za odwagę – Gregory nisko oceniał swe szansę.