Выбрать главу

Jean wyobraziła sobie huśtawkę na miejskim placu zabaw, pomalowaną na urzędowy zielony kolor. Na jednym końcu siedział tłuścioch w trzyrzędowym garniturze, przyciskając huśtawkę do ziemi. Jean ostrożnie wgramoliła się na pierwsze siedzenie po drugiej stronie, lecz swym małym ciężarem, umieszczonym zbyt blisko punktu podparcia, nic nie wskórała. Przyszła Rachel, wspięła się jak małpa na sam koniec huśtawki i, nie bacząc na niebezpieczeństwo i asfalt w dole, zaczęła podskakiwać. Tłuścioch w garniturze biznesmena przez chwilę wyglądał na zmieszanego, po czym przesunął ciężar ciała do tyłu i wsparł się na łokciach; huśtawka ani drgnęła. Po chwili, zniesmaczona Rachel poszła sobie. Później i ostrożniej, zsunęła się na ziemię Jean i zostawiła tłuściocha samego. Nie robił wrażenia zbitego z tropu. Zaraz przyjdzie ktoś nowy. Poza tym tłuścioch jest właścicielem placu zabaw.

Rachel powiedziała: – Trzech mędrców? Wolne żarty! – Rachel powiedziała: – Jeżeli można posłać jednego mężczyznę na księżyc, czemu nie można posłać wszystkich? – Rachel powiedziała: – Kobieta tyle potrzebuje mężczyzny, co drzewo potrzebuje psa z zadartą nogą. – Rachel dała kiedyś ojcu buty do czyszczenia, a on pomylił się i użył pasty do zębów zamiast do butów; obserwowała, jak matka marnuje swoją inteligencję na obliczanie cen konserw; obserwowała, jak ojciec więzi matkę w miękkiej klatce swych dłoni. Rachel powiedziała: – Rycerz na białym koniu to piękny widok, ale kto posprząta łajno? Urodzić się kobietą to jak urodzić się mańkutem i być zmuszonym pisać prawą ręką. Nic dziwnego, że się jąkamy. – Rachel powiedziała: – Uważa pani, że krzyczę? Nie wie pani, jacy oni są głusi.

Jean złapała się na pytaniu, czy Rachel nie była bita przez ojca, czy nie miała jakiegoś bolesnego pierwszego kontaktu z mężczyzną; Rachel domyśliła się, do czego zmierza, jeszcze zanim na dobre zaczęła mówić.

– Jean, to jest męski argument. Klucz nie pasuje do śruby.

– Tylko się zastanawiałam…

– To niech się pani nie zastanawia. Nie trzeba być zgwałconą, żeby zostać feministką. Nie trzeba wyglądać jak mechanik samochodowy. Wystarczy być normalną. Trzeba widzieć świat tak, jak naprawdę wygląda. To takie oczywiste. Takie cholernie oczywiste. – Rachel powiedziała: – Dla mężczyzny „żona” rymuje się z: „Bądź ze mną, póki nie skonam”. A „mąż”? W ogóle się nie rymuje. No chyba że z: „Już dość tych ciąż”.

Jean powiedziała: – Chyba nie dałaś mężczyznom szansy. – Rachel powiedziała: – Teraz wiedzą, co o nich myślimy.

Weszły w cotygodniową rutynę: kino, restauracja, rozmowy, w których nawzajem, niezłośliwie parodiowały postawę przeciwniczki. Trzeciego wieczoru Jean uparła się, że zapłaci; później, w samochodzie pod domem Jean, Rachel pocałowała ją w policzek.

– Lepiej idź, zanim tato się zdenerwuje.

Czwartego wieczoru, w restauracji hinduskiej, gdzie zdaniem Jean kucharz przesadził z barwnikiem mandarynkowym, Rachel zaprosiła ją do siebie. Jean zaśmiała się; tym razem propozycja mniej ją zaskoczyła.

– Ale co one robią? – spytała frywolnie.

– Jakie one?

– One – powtórzyła, mając na myśli lesbijki, ale nie mogąc się zdobyć na powiedzenie tego na głos.

– Skoro tak… – powiedziała ostro Rachel, a Jean natychmiast chwyciła ją za dłoń.

– Nie, nie obrażaj się. Nie obrażaj się. – Nagle za one podstawiła sobie my: obrazek był niedorzeczny i żenujący. – Poza tym przecież…

– Przecież co? Przecież Święto Wielkiej Brytanii?

– Przecież nie jesteś… lesbijką. – Tym razem przeszło jej przez gardło, a pauza oczyściła wyraz z brzydkich skojarzeń, stał się odległy i teoretyczny, zupełnie nie przystający do Rachel. Jej niska jasnowłosa towarzyszka wzięła Jean za nadgarstki, a zajadłe brązowookie spojrzenie przyszpiliło jej wzrok.

– Pieprzę się z kobietami – powiedziała powolnym, stanowczym głosem. – Czy to wystarczy, żeby zrobić ze mnie lesbijkę?

– Za bardzo cię lubię, żebym w to uwierzyła.

– Jean, to jedna z najmniej inteligentnych uwag, jakie od ciebie słyszałam.

– Chciałam powiedzieć, że chyba głównie chcesz się odegrać na mężczyznach, nie sądzisz? Twoje pokolenie nazywa to sferą polityki. Wchodzą w to inne rzeczy, to już nie jest tylko… to już nie jest tylko seks.

– A kiedy seks był tylko seksem?

Zawsze – chciała odrzec Jean, ale wiedziała, że to niedobra odpowiedź. Może ma zbyt mało doświadczenia, żeby się sprzeczać z Rachel? Dlaczego ludzie zawsze się na nią złoszczą? Rachel wręcz ją prowokuje, żeby powiedzieć coś głupiego. Nie dała się sprowokować. A w każdym razie nie w tę stronę.

– Rachel, ja po prostu nie mam ochoty.

– A, to już zupełnie inna rozmowa.

Jean spojrzała na Rachel, jej sterczący podbródek i zajadłe brązowe oczy. Jak można mieć taką wściekłą minę i to nie z rozczarowania, ale z żądzy? Jean przychodziły do głowy najprzeróżniejsze zwroty: „całkiem z niej ładna osóbka”; „taki gorący temperament”; „mam do niej słabość”. Ale uświadomiła sobie, że to frazesy, za pomocą których starość rozbraja młodość. Żal jej było Rachel, jeszcze wystarczająco młodej, by sprawy potoczyły się dobrym bądź złym torem; duma lub wina leżały jeszcze przed nią. A jeszcze dalej, poza dumą lub winą, czekał wiek, który napawał Jean zarazem lękiem i nadzieją: wiek zobojętnienia, nie tyle umysłu, co całej istoty. Dziś, kiedy słuchała jakiejś opowieści albo oglądała film, znacznie mniej ją obchodziło, czy skończy się dobrze, czy źle. Chciała tylko, żeby się skończyło rozsądnie, właściwie, zgodnie z wewnętrzną logiką. To samo dotyczyło filmu z jej własnego życia. Nie tęskniła już za szczęściem, zabezpieczeniem finansowym, dobrym zdrowiem, lecz za czymś bardziej ogólnym, w czym zresztą zawierały się te życzenia: za nieprzerwanym poczuciem pewności. Potrzebowała wiedzieć, że zawsze będzie sobą.

Nie potrafiła wytłumaczyć Rachel, dlaczego powiedziała „Ja po prostu nie mam ochoty”. Ale potem, leżąc w łóżku tej ciepłej nocy, nie była nawę pewna, czy to do końca prawda. Pomyślała o Prosserze pobrzękującym monetami w sali odpraw. Pomyślała o mężczyznach w niebieskich mundurach, którzy podają sól uprzejmiej, niż zwykle, którzy siedzą cicho w kącie.

Nie było dla niej zbytnim zaskoczeniem, gdy zgodziła się pójść do łóżka z Rachel.

– Starzy potrzebują adoracji tak samo, jak młodzi – powiedziała – a pożądanie jest formą adoracji.

– Nie jestem już okazem piękna – rzekła, gdy weszły do mieszkania Rachel. Pomyślała o swych piersiach, ramionach, brzuchu. – Możesz mi pożyczyć koszulę nocną?

Rachel odparła ze śmiechem, że nie ma, ale przyniosła coś zastępczego. Jean poszła do łazienki, umyła zęby, wzięła kąpiel, weszła pod pościel i wyłączyła światło. Leżała twarzą skierowaną na zewnątrz. Usłyszała kroki Rachel, ciężar opadającego blisko ciała. Płask. Jak wujek Leslie na trawiastej pochyłości przed czternastym dołkiem. Jean szepnęła:

– Chyba dziś musisz mi darować.

Rachel wpasowała się w kształt pleców Jean. Łyżki, przypomniała sobie Jean z dzieciństwa. Z Michaelem byli jak łyżka i nóż. Może to jest odpowiedź.

– Nie musisz robić niczego, na co nie masz ochoty – stwierdziła Rachel. Jean mruknęła z cicha. A jeśli na nic nie ma ochoty? Gdy Rachel ją pieściła, leżała spięta, baczna, by nie dać jakiegoś niezamierzonego sygnału, który można odczytać jako rozkosz. Po chwili Rachel przestała. Usnęły.