Выбрать главу

Pani Brooks, u której Leslie mieszkał od prawie pięciu lat, była chudą, enigmatyczną kobietą, która bez widocznego powodu zawsze krzyczała. Nie miało to nic wspólnego z głuchotą, jak sprawdził kiedyś wujek Leslie, włączając na małą głośność radio i obserwując jej reakcję. Był to po prostu nawyk, tolerowany od tak długiego czasu, że nikt nie znał już, i nie chciał znać, jego rodowodu.

– CORAZ Z NIM GORZEJ – wrzasnęła na całą ulicę, otworzywszy drzwi Gregory’emu. – NIE MA WIDOKÓW NA POPRAWĘ – dodała dla uszu mieszkańców parteru i pierwszego piętra swej kamienicy, zdzierając z Gregory’ego płaszcz. Na szczęście wujek Leslie miał pokój. na dużym strychu, który przegrzewał się latem, a bulgotanie bojlerów lokator wykorzystywał jako żelazny argument w rzadkich negocjacjach na temat ewentualnego czynszu.

Wymownymi gestami Gregory zdołał wyperswadować pani Brooks wycieczkę na górę. Zapukał do drzwi strychu i wszedł. Nigdy tam wcześniej nie był. Natychmiast ogarnęła go dziwna nostalgia: teraz już jasne, skąd się wzięły wszystkie moje prezenty gwiazdkowe. Pomieszczenie przypominało niskodochodowy sklep ze starzyzną. Czego tam nie było: wieszak z ubraniami, ewidentnie nie przeznaczonymi dla tej samej osoby; trzy odkurzacze i części, z których można by złożyć czwarty; kryształowy wazon z żółtawą pionową plamą; porozrzucane tanie wznowienia książek z oddartymi prawymi górnymi rogami i cenami w szylingach; prahistoryczna golarka Electrolux, w perłowo różowym etui, tak do niczego niepodobna, że kojarzyła się raczej z jakimś rzadko stosowanym stymulatorem seksualnym; stos talerzy z różnych kompletów; kilka waliz, których całkowita ładowność znacznie przekraczała zawartość pokoju; wreszcie znormalizowana lampa, włączona nawet o jedenastej rano w wiosenny dzień.

– Drogi Chłopcze-powitał go Leslie. „Chłopiec”, zabrzmiał z dużej litery, dzięki czemu Gregory poczuł, że tytuł ten przyznawany jest tylko najdoroślejszym z ludzi. – Drogi Chłopcze.

Gregory udał, że nie widzi wiklinowego kosza na bieliznę, z wgniecioną pokrywą, który najwyraźniej służył za krzesło, i usiadł na łóżku. Nie wiedział, co się mówi w takich sytuacjach – założył, że jest to jedna z „takich sytuacji”. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż Leslie, choć czasem milczał przez kilka minut, wziął na siebie rolę wodzireja. Jego myśli krążyły wokół pani Brooks.

– Powiedziała ci, w jaki sposób ją zmusiłem, żeby mi pozwoliła tu umrzeć?

Gregory był zbyt rozsądny, żeby pocieszać wujka.

– Nie.

– Zagroziłem, że napuszczę na nią Urząd Skarbowy.

– Leslie, ty stary draniu. – Gregory czuł, że jest to najmilszy komplement, na jaki go stać, a Leslie tak to właśnie odebrał. Położył sobie palec z boku na nosie. Był chyba zbyt słaby, żeby się popukać.

– Zmusiłem nawet starą prukwę, żeby się podała za moją odnalezioną po latach szwagierkę czy coś. Bo inaczej by mnie nie wypuścili ze szpitala. „Masz zażądać wypisania” mówię jej. Krzywo na nią patrzyli w szpitalu. Poczęstuj się pigułką, stary. – Pokazał na rząd plastikowych pojemników koło łóżka. Gregory odmówił ruchem głowy. – Nie dziwię ci się, chłopie. Też za nimi nie przepadam.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, Leslie z zamkniętymi oczami. Włosy miał czarne jak smoła. Może trzyma w kosmetyczce jakąś miksturę po zniżkowej cenie, pomyślał Gregory. Lecz brwi miał bielutkie, a wąsy gdzieś pośrodku. Skóra na policzkach pożółkła i odeszła od kości, ale nawet w bezruchu w jego twarzy było coś czarującego. Wyglądał jak naganiacz z wesołego miasteczka, który zachęca, by obejrzeć kobietę z brodą. Wchodzisz i wiesz, że broda jest przyklejona, wiesz, że on wie, że ty wiesz, lecz jakoś nie potrafisz mieć mu tego za złe. – Nie przegapcie pani z brodą – oświadczasz, przeciskając się koło niezdecydowanego tłumu. – Najlepsza pani z brodą na południe od Muru Hadriana.

Od czasu do czasu Leslie odzywał się, usiłując wraz z ustami rozewrzeć też powieki. Nie wspominał już więcej o śmierci, więc Gregory uznał, że ta sprawa została zamknięta. Mówił trochę o Jean, wyznając w pewnym momencie Gregory’emu: – Twoja mama to miała darcie – nim zamknął na powrót oczy.

Gregory nie wiedział, co to znaczy. Może darło ją do mężczyzn, ale to zupełnie niepodobne do jego matki. Pewnie jakiś przedwojenny slang. Sprawdzi w słowniku, jeśli nie zapomni.

Po jakimś czasie chciał powiedzieć Lesliemu, jak bardzo go zawsze lubił i jak przyjemnie mu się słuchało tych wojennych gawęd, na które kręciła nosem Jean. Czuł jednak, że byłby w tym jakiś nietakt, niemal okrucieństwo. Zagaił więc:

– Pamiętasz te trójwymiarowe slajdy, które mi dałeś? Dopiero co o nich myślałem.

– Trójwymiarowe co?

– Slajdy. Takie kolorowe slajdy, tyle że dwa obok siebie. Wkłada się je do przeglądarki, ustawia pod światło i widzi afrykańskie parki zwierzyny albo Wielki Kanion. Z tą różnicą, że ty nie dałeś mi przeglądarki. – Mimo wszelkich starań Gregory nie uniknął nutki pretensji w głosie, choć w środku wcale nie żywił żadnych wyrzutów.

– Ha – powiedział Leslie, z mocno zaciśniętymi powiekami. – Ha. – Czy refleksja ta dotyczyła jego własnego skąpstwa, czy też niewdzięczności stryjecznego wnuka? Oczy powoli otworzyły się i mierzyły wzrokiem obok ramienia Gregory’ego. – Poszukaj tam, to pewnie znajdziesz resztę.

– Nie, nie, wujku, naprawdę. Ja… ja nie chcę reszty. Jedno oko zamknęło się, drugie zlustrowało chłopca, doszło do wniosku, że szkoda słów na taką przewrotność i poszło w ślady pierwszego. Parę minut później Leslie powiedział:

– Weź sobie przynajmniej golarkę.

– Proszę?

– Mówię, weź sobie przynajmniej golarkę. – Gregory spojrzał na blat komody. Electrolux błyszczał ku niemu różowo.

– Dziękuję bardzo. – Zdał sobie sprawę, że to idealny prezent.

– Bo jeśli nie, pani Brooks ją zabierze do golenia nóg. Gregory parsknął krótkim śmiechem. Wpatrywał się w twarz naganiacza z wesołego miasteczka. Wreszcie, nie otwierając oczu, Leslie wypowiedział ostatnie słowa, jakie Gregory od niego usłyszał:

– Tu nie chodzi o żaden Wspólny Rynek. Oczywiście że nie. Gregory wstał, położył wujkowi dłoń na ramieniu, potrząsnął delikatnie, zabrał z komody golarkę, schował do kieszeni, żeby pani Brooks nie posądziła go o kradzież (nie pomogło, gdyż stwierdziwszy, że golarki nie ma, tak właśnie sobie pomyślała) i wyszedł.

Po śmierci Lesliego Gregory pomógł pani Brooks posprzątać strych.

– NAJLEPIEJ ODDAĆ WSZYSTKO BIEDNYM – wrzasnęła, aby drugie i trzecie piętro kamienicy zapoznało się z jej zamierzeniami. Kiedy przesuwali łóżko, Gregory nadepnął na coś, co zachrzęściło. Była to papierowa torebka z rybą i frytkami, która musiała tam leżeć od dłuższego czasu, gdyż olej wysechł. Gregory podniósł torebkę i rozejrzał się za koszem na śmieci. Nie było. Tyle rupieci, pomyślał, i nie ma gdzie wyrzucić.

W biurze, targując się z tymi, którzy chcieli pieniędzy w zamian za swe zejście, Gregory wracał myślami do życia i śmierci wujka Leslie. Był nie tylko wzruszony, był pełen podziwu dla zachowania Lesliego podczas ostatniej wizyty. Wspomniał, że wkrótce umrze, skwitował to żartem, po czym mówił o innych sprawach. Nie traktował wizyty jako pożegnalnej, choć taka właśnie była; nie użalał się nad sobą, nie skłaniał swego gościa do łez. Wskutek czego śmierć Lesliego była jeszcze trudniejsza do zniesienia. Gregory sądził, że Leslie zachował się, z braku lepszego słowa, odważnie.